Imperializm dla ubogich
Polityczny folklor Ukrainy: Marzenia o imperialnej potędze
Kiedy pod koniec stycznia ważny działacz Prawego Sektora Andrij Tarasenko udzielił „Rzeczpospolitej” wywiadu, w którym przekonywał, że Polska powinna w przyszłości oddać Ukrainie Przemyśl i kilkanaście innych powiatów, w części środowisk opiniotwórczych podniósł się szum. Szybko jednak nadeszło dementi ze strony Prawego Sektora i o całej sprawie zapomniano. Szybki rzut oka w papiery organizacji współtworzących Prawy Sektor wystarczy, by znaleźć w marzeniach ukraińskich nacjonalistów wątki mocarstwowe i imperialne.
Geopolityczna „Swoboda” Ukrainy
Przyglądając się postulatom i działaniom Swobody, najważniejszej nacjonalistycznej partii na Ukrainie, na pozór trudno dopatrywać się w nich apetytów mocarstwowych czy pretensji terytorialnych wobec sąsiadów. Można nawet odnieść wrażenie, iż lansowany przez Swobodę postulat osi bałtycko-czarnomorskiej stanowi recepcję koncepcji federacyjnych Józefa Piłsudskiego. Wrażenie to jednak jest zwodnicze – koncepcję współpracy z państwami Europy Środkowej i Wschodniej Swoboda zaczerpnęła nie od Piłsudskiego, lecz z powstałego w 1921 roku artykułu Podstawy Naszej Polityki Dmytra Doncowa. Sformułowane przez Doncowa wątki mocarstwowe wygładzono i dopasowano do aktualnych uwarunkowań politycznych. Aby się o tym przekonać, wystarczy wziąć do ręki program Social-Nacjonalnej Partii Ukrainy (dawna nazwa Swobody) z 1994 roku. W dokumencie tym możemy przeczytać, iż Ukraina stanowi „geopolityczne centrum Eurazji”. W związku z tym należy zrewidować przestarzałe hasło „Niepodległa Ukraina” i zastąpić je „Wielką Ukrainą”. Obecnie postulaty te wyrażane są w formie bardziej umiarkowanej. W funkcjonującym programie Swobody Ukraina ma zostać potęgą nuklearną, ale już nie jako centrum Eurazji, lecz zaledwie Europy.
W kleszczach mocarstwowej fantazji
Myli się jednak ten, komu się wydaje, że to głównie działaczy Swobody ponoszą mocarstwowe fantazje. Organizacje tworzące Prawy Sektor w produkowaniu geopolitycznych absurdów wyprzedzają ugrupowanie Tiahnyboka o lata świetlne. Już Wszechukraińska Organizacja Tryzub im. Stepana Bandery bezpośrednio odwołuje się do starej koncepcji „ukraińskich ziem etnicznych” tworzących „Ukrainę soborową” sięgającą od Sanu do Donu. A trzeba pamiętać, że jest to i tak najbardziej umiarkowana spośród organizacji składających się na PS.
Bardziej oryginalny charakter od pomysłów Tryzuba mają geopolityczne fantazje innej organizacji współtworzącej Prawy Sektor, Ukraińskiego Zjednoczenia Narodowego-Ukraińskiej Narodowej Samoobrony (UNA-UNSO). Zdaniem teoretyków tego ugrupowania geopolityczną misją Ukrainy jest stworzenie „przestrzeni wolności”, do której oprócz Ukrainy wchodziłaby Białoruś, kraje Zakaukazia, Naddniestrze, a także bliżej nieokreślone państwa „niezadowolone ze stanu rzeczy w świecie”. Zgromadziwszy wokół siebie taki blok, Ukraina miałaby przystąpić do utopijnej rywalizacji z Rosją o przynależne jej dziedzictwo Związku Sowieckiego. Jak bowiem z rozbrajającą szczerością przyznają ideolodzy UNA-UNSO, imperium sowieckie było „ich imperium”.
Jeśli postulaty UNA-UNSO wydają się utopijne, hasła najbardziej radykalnej części Prawego Sektora – Zgromadzenia Społeczno-Narodowego – to Himalaje absurdu. Według tej organizacji priorytetem „Wielkiej Ukrainy” jest stworzenie pod egidą Kijowa Konfederacji Środkowoeuropejskiej obejmującej tereny od gór Kaukazu po wybrzeża Morza Bałtyckiego na północy i Półwysep Bałkański na południu i zachodzie. Zapewniwszy sobie w ten sposób dominację na kontynencie europejskim, Ukraina umożliwi przyłączenie się do nich innym państwom zachodnim, wyzwalając je tym samym spod dyktatu demoliberalizmu i kapitału światowego. Kolejny krok ekspansji – przyłączenie Rosji. Ostatecznym zaś celem ukraińskiej polityki, co bez skrępowania przyznają autorzy programu, jest „dominacja światowa Ukrainy”. Obecnie dokument ten zniknął ze strony organizacji. Czyżby w związku z sukcesem medialnym lidera organizacji, Andrija Bileckiego (dowódcy pułku „Azow”), szykował się lifting założeń programowych? Nawet jeśli, to ciężko uwierzyć, że i jej członkowie zrewidują swoje poglądy.
Podobni mimo woli
Pomimo całej antyrosyjskiej i antysowieckiej retoryki ukraińscy nacjonaliści w wielu aspektach swojej działalności do złudzenia przypominają obiekty swojej nienawiści. Jeszcze w 2009 roku na łamach zbioru artykułów Strasti za Banderoju (pol. Emocje wokół Bandery) lwowski historyk Tarik Siril Amar ironicznie wskazywał na podobieństwa między pomnikami wodza nacjonalistów i wodza światowego proletariatu (czyli Bandery i Lenina). Zbieżności te wynikały ze specyficznej nacjonalistycznej polityki wobec pamięci tworzonej według starych sowieckich kanonów. Nie inaczej jest z ukraińskim imperializmem, który znaczną część swoich inspiracji zawdzięcza rosyjskiej myśli mocarstwowej. Na tym wszakże podobieństwa się kończą. Rosyjski imperializm jest doktryną niebezpieczną, a przy tym stosunkowo twórczą. Jego ukraińscy naśladowcy nie są ani szczególnie groźni, ani tym bardziej oryginalni.
Marek Wojnar – doktorant w Instytucie Historii UJ, specjalizuje się w polityce pamięci w Europie Wschodniej.
Artykuł pochodzi z najnowszego numeru magazynu „Ha!art”. Partnerem medialnym najnowszego „Ha!artu” jest POLITYKA.PL.