Świat

Zieleni się Ameryka

USA: Stany legalnej marihuany

W Stanach w bardzo wielu instytucjach nie można przyjść do pracy na haju, mimo że marihuana jest legalna. W Stanach w bardzo wielu instytucjach nie można przyjść do pracy na haju, mimo że marihuana jest legalna. Getty Images
Wygląda na to, że wieloletnia wojna z marihuaną powoli dobiega w USA końca.
Aż 35 stanów dopuszcza marihuanę zapisaną przez lekarza, a w 18 zniesiono karę za posiadanie niewielkiej ilości konopii.Chmee2/Wikipedia Aż 35 stanów dopuszcza marihuanę zapisaną przez lekarza, a w 18 zniesiono karę za posiadanie niewielkiej ilości konopii.

Podobno w Korei Północnej marihuana nie jest zakazana. W USA można ją legalnie kupić dopiero od niedawna i tylko w dwóch stanach – Kolorado i Waszyngton. W tym drugim od lipca. Kupić nie tylko ze wskazań lekarskich (co jest możliwe od dawna), lecz także do użytku „rekreacyjnego”. Pierwszy sklep z ziołem w Seattle nazywa się Cannabis City, Miasto Konopi. Schludny, czysty, przyjazny klientom. Żeby wejść do środka, trzeba się wylegitymować. Uśmiechnięty pracownik sprawdza uważnie dokumenty tożsamości. Nawet gdy rzut oka wystarczy, by mieć pewność, że klient ma więcej niż 21 lat.

W dniu otwarcia przyszło około tysiąca ludzi. Jedna z klientek, starsza pani, cząstkę kupionej trawy złożyła w datku na Muzeum Historyczno-Przemysłowe w Seattle. Sensację wywołała wizyta prawnika, urzędnika miejskiego, który zakupił dwie dwugramowe torebki: jedną na pamiątkę dla przyszłych pokoleń. Miesiąc później chętnych dalej nie brakowało, ale pojawił się problem: brak towaru. I to mimo dość wysokiej ceny: za dwa gramy trzeba było zapłacić 43,7 dol. W cenę wliczone są podatki. Na nową dostawę trzeba było poczekać kilka dni. Kto chciał, mógł się pocieszyć gadżetami: lufki, zapalniczki, gazetki, popatrzeć sobie na witrażyk z motywem liścia marychy lub na portret Boba Marleya.

Pieniądze w bieliźniarce

Stan Waszyngton poszedł w ślady stanu Kolorado. Do głosowania w listopadzie nad propozycją legalizacji marihuany do użytku „rekreacyjnego” szykuje się stan Oregon, podobnie stan Alaska. Legalizacja następuje w wyniku głosowania obywateli. Petycja w sprawie legalizacji musi zdobyć wymaganą ilość podpisów. Tak stało się w Kolorado i Waszyngtonie, choć po wcześniejszych falstartach i przy silnej opozycji w elicie politycznej i społeczeństwie. W listopadzie 2012 r. w stanie Waszyngton za legalizacją było 10 proc. więcej głosujących niż przeciw, w Kolorado tylko pięć.

W całym USA rośnie poparcie dla legalnego zioła. W sondażu z kwietnia 2013 r. 52 proc. pytanych było za legalizacją, a 72 proc. zgadzało się z opinią, że zakaz marihuany przynosi więcej strat niż korzyści. Ale rośnie też problem prawny: prawo federalne wciąż traktuje marihuanę jako nielegalną. Jak to pogodzić z legislacją tych stanów, które już ją zalegalizowały lub uczynią to wkrótce? Wspomniany prawnik, który kupił w Mieście Konopi dwie torebki i wrócił z nimi do biura, musiał się gęsto tłumaczyć. Bo wybieralnemu urzędnikowi samorządowemu nie wolno mieć przy sobie w pracy narkotyków, nawet fabrycznie zamkniętych.

Z tego, że marihuana jest w stanie Waszyngton zalegalizowana, opodatkowana i ujęta w przepisy, nie wynika, iż automatycznie przestają działać wcześniejsze zasady ustalone przez pracodawców. Lokalna prasa donosi, że np. w zakładach Boeinga pracownicy dalej mają zakaz stosowania używek i podlegają testom na ich obecność w organizmie. Podobnie jest w największym, renomowanym dzienniku „Seattle Times” czy w szkołach. Słowem, nie można przyjść do pracy na haju, bo marihuana jest legalna.

Do tego dochodzi problem z robieniem biznesu. Na legalnej marihuanie można zarobić, a to oznacza spory dochód z podatków dla stanów i gmin, gdzie pojawią się sklepy. A także potencjalne hojne dary na kampanie lokalnych polityków. Według pierwszych urzędowych danych stan Waszyngton odciągnie z wpływów ze sprzedaży marihuany tylko przez pierwsze 10 dni aż 318 tys. dol. z ogólnej kwoty 1,2 mln. Stanowi planiści szacują, że w latach 2015–19 wpływy wyniosą ok. 590 mln. W Kolorado ma to być w tym roku 67 mln dol. Według Jeffreya Mirona, ekonomisty z Harvardu, gdyby legalizacja objęła całe Stany, dałaby skarbowi państwa ok. 6,2 mld dol. rocznie z tytułu podatków i pozwoliłaby zaoszczędzić 7,7 mld, które pochłania egzekucja prawa antynarkotykowego. Inni eksperci te wyliczenia kwestionują.

Agencja Moody’s ostrzega, że prognozy waszyngtońskie mogą się nie sprawdzić, nie ma co robić sobie zbyt wielkiego apetytu na zieloną żyłę złota. Przy tak wysokiej akcyzie (25 proc.) i podatku od zakupu (9,6 proc.) klienci mogą się zniechęcić i wrócić do marihuany na receptę albo wręcz na czarny rynek (ok. 10–12 dol. za gram). Na dodatek stan Waszyngton cedzi koncesje na sklepy z konopiami. Pod koniec lipca rozdysponował zaledwie 24 z uchwalonych 334 (Starbucks, centrala w Seattle, ma prawie 700 na swoje kafeterie). Kiepsko idzie z koncesjami dla hodowców (2800 podań, przyznawana jest jedna dziennie), a przecież sklepy muszą mieć nieprzerwane dostawy towaru – ok. 230 kg dziennie – aby się utrzymać i rozbudować. Hodowcy mają limity energii elektrycznej i gruntu pod uprawę. O koncesje ubiegają się m.in. byli pracownicy Microsoftu (centrala w Redmond, niedaleko Seattle), farmerzy i cukiernicy.

To nie koniec kłopotów. Właściciele legalnych już upraw, producenci marihuany „rekreacyjnej” i jej sprzedawcy mają je z bankami, które nie kwapią się do udzielania im kredytów. Nie ma kredytów, nie ma kont. Nie ma, bo banki się obawiają, iż zakładanie kont firmom z branży „marihuana”, wciąż nielegalnej z federalnego punktu widzenia, może bankom zaszkodzić, gdy wezmą je pod lupę agenci federalni. Władze stanowe i gminne ulokują swoje pieniądze na kontach w bankach całkowicie legalnie, biznes marihuany skazany jest na razie na obrót gotówkowy. Pieniądze musi trzymać w przysłowiowej bieliźniarce i, jeśli trzeba, wozić je po mieście w banknotach.

To nie tylko zabójcze ekonomicznie, lecz i niebezpieczne, bo prowokuje do napadów na sklepy i na personel. W Kolorado sklepy sprzedające marihuanę zatrudniają uzbrojoną ochronę, ale to może okazać się kolejnym przestępstwem z punktu widzenia prawa federalnego: sprzedaż nielegalnego towaru pod osłoną nielegalnej broni palnej. W połowie lipca Izba Reprezentantów przyjęła wniosek grupy deputowanych (w tym jednej republikanki), aby biznesy związane z legalną produkcją i sprzedażą marihuany miały dostęp do tradycyjnych usług bankowych.

Znieść prohibicję

Prawnych znaków zapytania jest jednak wciąż tyle, że czworo demokratycznych senatorów ze stanów Waszyngton i Kolorado interweniowało w Białym Domu, by rząd federalny jak najszybciej usunął sprzeczności prawne, hamujące rozwój legalnej przedsiębiorczości związanej z marihuaną. Politycy przypomnieli, że ministerstwa sprawiedliwości i transportu zdeklarowały już, że będą powściągliwe. Tymczasem w maju federalne ministerstwo ochrony środowiska zakazało wykorzystywania podległych mu zasobów wody do podlewania marihuany. Gdy rok temu rząd federalny (wspomniany departament sprawiedliwości) oświadczył, że nie będzie ingerował w legalizację w stanach Kolorado i Waszyngton, postawił warunki. Legalna marihuana nie może dostać się w ręce osób poniżej 21 lat i przestępców, nie może wywędrować do innego stanu, władze stanowe nie mogą dopuścić do wzrostu przestępstw drogowych pod wpływem narkotyku. No tak, ale co ze stanowiskiem departamentu transportu: czy przewożenie legalnej marihuany po drodze w granicach stanu, ale pod kontrolą federalną, będzie tolerowane czy karane?

Prawniczka Alison Holcomb, inicjatorka kampanii na rzecz legalizacji w stanie Waszyngton, apeluje ze swej strony, by Biały Dom wypracował spójne zasady postępowania urzędów federalnych wobec stanów, w których marihuana jest czy będzie legalna. Jej głos ma swoją wagę. Kampanię prowadziła bardziej pod hasłem swobód obywatelskich niż pod hasłem poparcia dla zioła. Zrozumiała, że nie wygra, jeśli nie dotrze do niezdecydowanych – tych, którzy trawy nie palą, ale są czuli na punkcie wolności jednostki.

To z takiej filozofii może też wynikać rosnące poparcie dla legalizacji. Mocno na jej rzecz wypowiedział się ostatnio największy amerykański dziennik „The New York Times”. 27 lipca „NYT” ogłosił, że „znów trzeba znieść prohibicję”. To aluzja do prohibicji na alkohol, obowiązującej w USA w latach 1920–33. 13 lat trzeba było – pisze dziennik – by władze federalne przyszły do rozumu i zniosły zakaz, na którym fortun dorobili się kryminaliści i gangsterzy. Teraz alkoholem są w prawie federalnym różne narkotyki, w tym marihuana, zaliczona ponad 40 lat temu przez ustawodawców do grupy szczególnie szkodliwych, wraz z LSD i heroiną. Rząd federalny powinien uchylić ten przepis.

Delegalizacja konopi siewnych (indyjskich) postępowała w Stanach od XIX w. Już sto lat temu trawa była podejrzana, bo uważano ją za środek odurzający ludzi klasowo i rasowo niższych od białych anglosaskich protestantów: Meksykanów czy czarnoskórych. Od 1970 r. była zakazana mocą ustawy federalnej. I obłożona surowymi karami: do 10 mln dol. grzywny i 10 lat więzienia za uprawę ponad tysiąca konopi.

Równie surowe mogą być kary wymierzane przyłapanym przez policję na posiadaniu zakazanego zioła. „NYT” przypomina przypadek Bernarda Noble’a, kierowcy tira i ojca siedmiorga dzieci, dwukrotnie notowanego za przestępstwa, które popełnił bez użycia siły. Cztery lata temu został zatrzymany w Nowym Orleanie z niewielką ilością trawy w kieszeni, dostał ponad 13 lat, ale ma szansę na zwolnienie. Dużo gorzej poszło Jeffowi Mizanskey’emu, oskarżonemu w 1993 r. o nielegalny zakup pięciu funtów sprasowanej marihuany. Jeff miał już na koncie dwa wyroki związane z marihuaną, zgodnie z prawem trzeci musiałby być bardzo surowy. I był. Sąd nie uwierzył, że oskarżony nie wiedział, co kupuje, i skazał go na dożywocie.

Piekło z konopiami

Ale czasy się zmieniają. Obecnie aż 35 stanów dopuszcza marihuanę zapisaną przez lekarza, a w 18 zniesiono karę za posiadanie niewielkiej ilości konopi. Trend jest wyraźny. Dlatego „NYT” apeluje, by państwo federalne nie przeszkadzało stanom, które chcą spróbować całkowitej legalizacji na użytek „rekreacyjny”. Niech eksperymentują, jeśli taka jest wola głosującej większości ich obywateli. Społeczne koszty kryminalizacji marihuany – podkreśla dziennik – są ogromne. W 2012 r. policja odnotowała 658 tys. zatrzymań za posiadanie narkotyku. Rzuca się w oczy, że wśród aresztowanych jest wyraźna przewaga czarnoskórych, co ma wydźwięk rasistowski. Aresztowanie, nawet jeśli nie skończy się karą więzienia, łamie życie wielu młodym ludziom. Jednak na prawie 2,5 mln Amerykanów odbywających obecnie karę więzienia skazani za nielegalne posiadanie konopi stanowią zaledwie 1 proc.

Nie róbmy z marihuany przedsionka narkotykowego piekła w stylu propagandowych straszaków (jak film z lat 30. XX w. „Reefer Madness”, z którego wynika, że marihuana prowadzi do chorób psychicznych i zbrodni). Używanie jej w umiarkowany sposób jest obciążone podobnym ryzykiem nałogu, jak używanie alkoholu i tytoniu, twierdzi „NYT”. Przyznaje jednak, że marihuana może mieć szkodliwy wpływ na mózg osób w wieku dojrzewania, stąd gazeta popiera próg 21 lat.

Marihuana jest kwestią zdrowotną, a nie kryminalną, wojnę z nią, rozpętaną w epoce Reagana i Busha, trzeba skończyć – tak można by streścić argumentację amerykańskich zwolenników całkowitej dekryminalizacji i legalizacji konopi. Przeciwnicy odrzucają ją właściwie w całości: marihuana jest szkodliwa także po 21 roku życia, prowadzi do nałogu, zwłaszcza u ludzi młodych, i do poważnych zaburzeń osobowości, które mogą prowadzić do przestępstw.

Na apel „NYT” rychło zareagował jego adresat: Biały Dom. Federalny urząd polityki narkotykowej oświadczył, że nadal jest przeciwny legalizacji. Sam Obama, który w młodości palił marihuanę (ale córkom ją obrzydzał jak papierosy), dziś ma większe zmartwienia na prezydenckiej głowie.

współpraca Helena Wills, Bellevue-Seattle

Polityka 33.2014 (2971) z dnia 11.08.2014; Świat; s. 54
Oryginalny tytuł tekstu: "Zieleni się Ameryka"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Trump bierze Biały Dom, u Harris nastroje minorowe. Dlaczego cud się nie zdarzył?

Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, wygrał we wszystkich stanach swingujących. Republikanie przejmą poza tym większość w Senacie. Co zadecydowało o takim wyniku wyborów?

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
06.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną