Spokój trwał niemal 27 lat. Intermediate-Range Nuclear Forces Treaty (INF) prezydent USA Roland Reagan i przywódca ZSRR Michaił Gorbaczow podpisali w Waszyngtonie 8 grudnia 1987 r., kończąc rakietowy wyścig zbrojeń w Europie. Od tamtego dnia oba kraje, do których dobrowolnie dołączyły inne państwa Zachodu, nie powinny posiadać ani nawet opracowywać planów pocisków rakietowych klasy „ziemia–ziemia” o zasięgu od 500 do 5000 km.
Bez szans na odwet
Ich destrukcyjna siła kryje się nie tylko w materiale wybuchowym, który przenoszą, ale w szybkości dotarcia do celu. W przypadku taktycznych pocisków rakietowych o zasięgu do 500 km ten czas wynosi od kilkudziesięciu sekund do kilku minut. Dla porównania: w przypadku pocisków międzykontynentalnych, o zasięgu 7000–10 000 km, to aż 35–45 minut. Tyle czasu na reakcję ma zaatakowany kraj. W przypadku rakiet międzykontynentalnych wystarczająco dużo do wystrzelenia własnych pocisków w kierunku przeciwnika i wysłania bombowców strategicznych w powietrze. Na tym właśnie opierał się fundament bezpieczeństwa między wielkimi mocarstwami w czasach Zimnej Wojny – próba zniszczenia przeciwnika skończyłaby się zagładą atakującego. Dlatego atak z użyciem pocisków o największym zasięgu był nieopłacalny.
Co innego, gdyby skrócić czas dotarcia rakiet do kilku minut. Sprawy przybrałyby wówczas zupełnie inny obrót. Czasu na reakcję nie byłoby niemal wcale i atakujący mógłby pozbawić atakowanego możliwości skutecznego odwetu, niszcząc jego nuklearny potencjał na ziemi, zanim ten zdąży go użyć. Taki atak jest oczywiście bardzo ryzykowny, ale przynajmniej teoretycznie daje nadzieję na bezkarne zniszczenie wroga i zapanowanie nad światem.
W październiku 1962 r. Związek Radziecki postanowił umieścić balistyczne pociski rakietowe średniego zasięgu na Kubie.