Mamy kontemplować, delektować się, nigdzie się nie spiesząc. Żyć w stanie uważności, smakując każdą chwilę. Seks ma być „tantryczny”, a jedzenie „slow”. Ba, nawet biegać każą nam ostatnio powoli… Mamy wszak przede wszystkim być! W całej intensywności naszego jestestwa zagospodarowywać każdą chwilę i w każdej odnajdować całą cudowność istnienia. Mamy się nią napawać, dziwować się jej i zachwycać, a jednocześnie angażować w jakiejś wielkiej i łagodnej otwartości na Byt. Synteza bierności i działania, odczuwania i tworzenia. Nieustające szczytowanie ducha.
Każdą chwilę weźmiemy na ostrze noża i w każdej, jak w kropli wody albo czarodziejskiej kuli, zobaczymy cały świat, w jednej z jego nieskończonych cudowności. Dzięki temu zamienimy upływający czas w pochód wiecznotrwałych chwil (chwilo trwaj!), pokonując tym własną skończoność. W nieskończoności wiecznie nowych doświadczeń zespolimy się z nieskończonym Bytem, uchodząc absurdalnym wyrokom czasu. Żyjąc pełnią przeżywania, głodni życia, acz wolni od frustracji i wszelkich złych uczuć, wręcz skazani będziemy na szczęście i spełnienie. Gdy zaś przyjdzie chwila ostatnia, otworzymy ramiona ku śmierci, oddając się mistycznemu „doświadczeniu umierania”. Uśmiech zachwytu zastygnie na naszych ustach, a najbliżsi pochowają nas z lżejszym sercem, pewni, że mieliśmy cudowne życie.
Życie jak w Madrycie, chciałoby się rzec. Zaiste, pośród wszystkich iluzji i kłamstw, którymi karmi nas filozofia od tysiącleci, ten tani pseudoepikureizm albo pseudospinozyzm należy do najbardziej przewrotnych. Ludzie łagodnego usposobienia, wrażliwi i inteligentni, mają powody, by dziwić się swemu awansowi.