Często ogradzano nimi getta żydowskie, kwartały zadżumionych. Templariusze w Paryżu otoczyli się murem „nie ze strachu – pisze kronikarz – ale by nie docierało do nich wszeteczeństwo plugawiące czystość ducha”. Chińczycy zbudowali najwspanialszy mur na świecie, biegnący przez doliny i góry w nieprawdopodobnej wirtuozerii, zachwyt każdego turysty. Tyle tylko, iż Mongołowie przedarli się przezeń bez trudu i na parę wieków zadomowili w Pekinie. Rzymianie odgradzali się murami od barbarzyńców, którzy wszakże przebrnęli przez nie i położyli kres dumnemu Cesarstwu.
Tak było wiele lat temu. Od tego czasu ludzkość, która tym się najbardziej zajmuje, wynalazła dynamit, ciężką artylerię, moździerze, lotnictwo, drony… Strategicznie i militarnie żaden mur od dawna nie znaczy już nic. Mur berliński z wojskowego punktu widzenia był od początku tragiczną farsą. Nie dla celów militarnych został jednak zbudowany. Służyć miał tylko temu, żeby nie pozwolić jednym zachłysnąć się wolnością i dobrobytem drugich. Pokazać raz na zawsze gorszym ludzikom, gdzie jest ich miejsce. Dlatego też nazwano, jakże słusznie, mur berliński Murem Hańby.
Jacek Kaczmarski śpiewał wtedy: „A mury runą, runą, runą…”. Był w tym romantyczny optymizm, ale i haniebny absurd? Niby się sprawdziło. Jakże cieszyliśmy się, kiedy szczęśliwi ludzie rozwalali kilofami, łomami i czym popadło przebrzydły symbol zniewolenia. Już widzieliśmy świat wolniejszy, dostępny, empatyczny. Któż z nas, Jacku, uwierzyłby wtedy, że za parę lat wkroczymy w erę murów do potęgi?
Izrael odgradza się murem od Palestyńczyków. Dziecko w przedszkolu wie, iż pociski przelatują nad ogrodzeniami, a dla średnio wyszkolonego terrorysty są one fraszką.