Urząd stanu cywilnego nie wie, jak sporządzić akt urodzenia takiego dziecka. A bez tego nie można Agatki zarejestrować i nadać numeru PESEL. Precedensów brak. Urząd zwrócił się zatem do sądu. Od tamtej pory sprawa, jak gorący kartofel, przeszła już przez dwa różne sądy rejonowe, wydziały rodzinny i cywilny. I utkwiła w okręgowym.
Że będzie problem, co właściwie wpisać w akcie urodzenia, było wiadomo jeszcze przed rozwiązaniem. Konrad ze sporym już, ośmiomiesięcznym brzuchem był trzy razy w urzędzie stanu cywilnego w mieście wojewódzkim. Jedno było jasne: Konrad nie może być ojcem, bo wtedy dziecko nie będzie miało matki, a matka nie może być nieznana. Kierowniczka wydziału miała pomysł, wydawało się, genialny w swej prostocie. Konrada wpisać jako ojca, a jego poprzednie żeńskie wcielenie jako matkę. Koncepcja upadła, gdy okazało się, że po Beacie, którą kiedyś był Konrad, nie ma już w dokumentach śladu. Tak jakby nigdy nie istniała. A ktoś, kto nie istnieje, nie może przecież mieć dziecka.
Trochę zniecierpliwiona już urzędniczka orzekła, że byłoby najprościej i najlepiej dla wszystkich, gdyby Konrad po raz drugi zmienił płeć. Wtedy jako kobieta może być matką. Zresztą, argumentowała (a było to w sierpniu ubiegłego roku), skoro Konrad jest w ciąży, to tak do końca mężczyzną nie jest. Konrad się oburzył. Nawet gdyby on mógł się na to zgodzić, a nie może i nie chce, to nie zgodzi się sąd. Nie zmienia się płci „na żądanie”. W końcu sprawą Konrada zajął się sam kierownik USC i on postanowił, że urząd poprosi o pomoc sąd. Bo urząd nie jest w stanie rozstrzygnąć, jak ten akt urodzenia ma wyglądać, i chyba nikt mu z tego tytułu nie może stawiać zarzutów.
Beata, czyli Konrad
Procedurę zmiany płci rozpoczął, jak tylko osiągnął pełnoletność, zanim jeszcze złożył wniosek o dowód osobisty.