Oczywiście, była i wielka defilada wojskowa. Dlaczego ma nas ona gorszyć bardziej niż np. wspaniałe widowiska, których każdego 14 lipca na Polach Elizejskich dostarczają nam bijące w bruk buty francuskiej armii, a w którym to spektaklu i jednostki polskie brały ostatnio udział. Jakże cieszy się naród, oglądający wszelkie formacje naszych mundurowych chłopaków, maszerujących z okazji przegranych rocznic przed Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Górą lecą samoloty. Czołgów nie udaje się wprowadzić, bo nawierzchnia placu by nie wytrzymała.
Bardzo skarżą się historycy polscy, że naszych żołnierzy nie zaprosili Brytyjczycy na defiladę zwycięstwa w 1945 r. w Londynie. Był to bez mała policzek wymierzony Polakom. Pomściliśmy go dzisiaj, odmawiając, tym razem my, udziału w rosyjskiej paradzie.
Najmocniejszym akcentem uroczystości były pochody we wszystkich miastach Rosji, w których bratanek, wnuk, siostrzeniec, prawnuk niósł zdjęcie zabitego w wojnie ojczyźnianej członka rodziny. W wojnie z faszystowskimi Niemcami zginęło od 25 do 28 mln obywateli Związku Radzieckiego. Nie było więc właściwie żadnego potomka tamtych czasów, który nie mógłby przynieść pamiątki, zdjęcia ślubnego zamordowanych rodziców lub dziadków, ostatniej fotografii. Ogromne uliczne muzeum. I tu już nie ma nic z propagandowego kiczu, to obiektywny, straszliwy krzyk historii, wobec którego można tylko pochylić głowy, a jak się jest chrześcijaninem, przyklęknąć.
Potem była jeszcze estrada. Wielki medialny show. Pieśni i żywe obrazy na wzór commedia dell’arte. Kwestia gustu.