Słupszczanie nabrali ochoty do życia – opisuje zmianę Mieczysław Jaroszewicz, długoletni dyrektor Muzeum Pomorza Środkowego, teraz emeryt i świeżo wybrany radny (klub PO). – Jest dużo więcej życzliwości – to Marcin Sałata, trzydziestolatek, też świeży rajca, przewodniczący klubu Słupskie Porozumienie Obywatelskie. Młodsi widzą taki Słupsk po raz pierwszy. Od znajomych z głębi kraju słyszą: najbardziej hipsterskie miasto w Polsce. Starsi punktów odniesienia szukają w przeszłości, w klimatach tzw. karnawału Solidarności, w entuzjazmie, jaki zapanował w 1980 r. po podpisaniu tzw. porozumień sierpniowych między komunistyczną władzą a strajkującymi robotnikami.
Media ogólnopolskie kreują Słupsk na rodzime Las Vegas. Łatwo wyobrazić sobie, że nowy prezydent nic, tylko udziela ślubów. A do lutego połączył dwie pary. Choć chętnych byłoby sporo. Także z innych miast. Ale szefowa Urzędu Stanu Cywilnego nie może dać nikomu gwarancji. Najbardziej zdeterminowani składają dokumenty, licząc na łut szczęścia.
Ratusz zaprasza
Modę na Słupsk nazywa się w mieście efektem Biedronia. Ratusz pochwalił się danymi Instytutu Monitorowania Mediów: w grudniu 2014 r. w mediach lokalnych, ogólnopolskich i społecznościowych mówiono o Słupsku prawie 3,6 tys. razy, więcej niż o Gdańsku, Gdyni czy Sopocie. Autorzy raportu wyliczyli, że gdyby miasto chciało się zareklamować na taką skalę, musiałoby zapłacić prawie 14 mln zł!
Niektórych ten medialny szum razi. Uważają śluby, gotowanie sylwestrowego bigosu z Magdą Gessler za rodzaj cyrku. Ale to mniejszość. Słupsk, miasto pozostawione sobie, pozbawione siły przyciągania, przechodzi rodzaj psychoterapii. Obecnością w mediach leczy kompleksy. Nierzadko zasadne. Bo to miasto, które dziś ma 90 tys. mieszkańców, a według prognozy demograficznej GUS w 2050 r. ma mieć ledwie 65 tys. – 38 proc. w wieku 65+ i tylko 11 proc. do 14 roku życia. Dramat. Teraz ten Słupsk grzeje się w świetle kamer i nabiera wiary, że możliwe jest odwrócenie negatywnych trendów.
– Chyba pierwszy raz ludzie mówią, że kochają swojego prezydenta – stwierdza Marta Makuch, prezeska Centrum Inicjatyw Obywatelskich (CIO), organizacji pozarządowej wspierającej różne organizacje. – Przychodzą na spotkania. To prezydent młodych. Po raz pierwszy widzę, że młodzież jest aktywna.
Ratusz przeżywa inwazję interesantów. Barbara Wiśniewska, która prowadzi kalendarz prezydenta, ma 150 osób na liście oczekujących, terminy zajęte dwa miesiące do przodu, prawie jak do lekarzy rzadkich specjalności. Indywidualne przyjęcia to głównie ściana płaczu (brak mieszkań, brak pracy, brak zasiłków, bezdomność). Z pomysłami na miasto przyjdzie może jedna osoba na dziesięć. Ale pomysłów nie brakuje. Tylko płyną innym kanałem. Ich autorzy ślą mejle albo przynoszą swoje projekty spisane do sekretariatu. – Biedroń ma czas dla ludzi – opowiadają w jednej z miejscowych redakcji. – Czy coś z tego wynika, jakieś konkrety, trudno powiedzieć. Ale ludzie mają pewność: on ich słucha.
Słupszczanie byli mile zaskoczeni, gdy urzędnicy wyszli na ulicę, by pytać, w jakich godzinach ma pracować urząd miejski. Konsultuje się teraz wszystko – od gospodarki śmieciowej po przyszłość niedokończonego aquaparku. Tłumy przychodzą na spotkania do ratusza. Dawniej organizacje pozarządowe musiały się o konsultacje upominać, a władze miasta z łaski zarządzały coś pro forma.
Teraz się to zmienia. A Marta Makuch ma inny problem – prawie codziennie musi wytypować kogoś kompetentnego z pozarządowych organizacji, by wziął udział w pracy licznych zespołów powoływanych przez ratusz i jego agendy. I coraz częściej słyszy: nie wysyłaj nas tam, bo to strata czasu, bo urzędnicy nie są nauczeni moderowania spotkań, zbierania pomysłów. Nawet trudno się dziwić, przez 12 lat rządów poprzedniego prezydenta Macieja Kobylińskiego, charyzmatycznego despoty, nie tego od nich oczekiwano. Mieli wykonywać polecenia. Teraz zostali rzuceni na głęboką wodę. Jedni się w tym odnajdą, inni nie. Marta Makuch rozmawiała na ten temat z prezydentem Biedroniem i z dyrektorem jego gabinetu. Odniosła wrażenie, że to rzucanie na głęboką wodę jest decyzją świadomą. – Nie wiem, na ile urzędnicy dorośli do takiego prezydenta – niepokoi się szefowa CIO.
Żegnaj ptasie mleczko
Kiedyś życie w ratuszu miało być słodkie. Prezydent Biedroń odziedziczył po poprzedniku złożone w hurtowniach zamówienia na różności – od kaw, herbat, soków po 444 kg cukierków i 95 kg ciastek. To była jedna z pierwszych decyzji: – Zapotrzebowania obcięto do minimum – opowiada Barbara Wiśniewska.
Nawet wodę butelkowaną zastąpiono kranówką. Słupsk nie tylko wszystko konsultuje, ale i na wszystkim oszczędza. Wyłączenie połowy lamp oświetlających teren i okolice aquaparku to miesięcznie 400 zł mniej za energię. W imię oszczędności Słupsk zrezygnował z członkostwa w dwóch organizacjach: w Związku Powiatów Polskich w Warszawie i Związku Miast Bałtyckich w Gdańsku. Łącznie to 20 tys. zł. Znacznie więcej, bo 150 tys. zł rocznie miasto ma zaoszczędzić na zredukowaniu obsady rad nadzorczych w siedmiu spółkach miejskich z 30 do 19 osób – to minimum, jakie określają przepisy. Te rady były dawniej synekurą dla dyrektorów z ratusza, szefów miejskich spółek i działaczy partyjnych związanych z prezydentem.
Na prezydencki apel o oszczędzanie zarząd podległego ratuszowi Przedsiębiorstwa Gospodarki Mieszkaniowej zdecydował się wystawić na sprzedaż służbowe auto prezesa. Pieniądze trafią do wspólnot mieszkaniowych.
Można by te gesty uznać za działanie pod publikę, gdyby nie dramatyczna sytuacja kasy miasta po 12 latach życia na kredyt. Miasto ma 300 mln zł długu, groźbę zarządu komisarycznego w perspektywie. Budżet na ten rok był skonstruowany według starych reguł – zastaw się, a postaw się. Nowa ekipa, chcąc ratować sytuację, musiała zainaugurować swoje rządy radykalnymi cięciami wydatków inwestycyjnych (zmniejszenie deficytu o 15 mln zł). Na lepsze czasy odłożono budowę i przebudowę kilku ulic, parkingów, remonty mieszkań komunalnych, rewitalizację podwórek i placów. Te oszczędności odczuje wielu mieszkańców. Do tego czeka ich wstrzymywana przez ostatnie dwa lata podwyżka czynszów.
Nie wiadomo, jak rozwiązać problem Trzech Fal, czyli aquaparku w budowie, zaprojektowanego ponad stan. Już wydano na niego więcej, niż miał kosztować, a na dokończenie potrzeba jeszcze kilkunastu milionów. Jak już ruszy, do utrzymania trzeba będzie dokładać 5–6 mln zł rocznie. W ratuszu szukają sposobu, jak ograniczyć straty.
Czy Biedroń kandydowałby, gdyby wiedział, z jakimi problemami przyjdzie mu się mierzyć? Wielu w to wątpi. Został wybrany wbrew słupskim elitom, które zwarły szyki przed drugą turą wyborów. Do 23-osobowej rady zdołał wprowadzić zaledwie dwóch radnych. Jest skazany na układanie się z klubami. Sporo okoliczności sprzyja współdziałaniu – cechy nowego prezydenta (skromność, otwartość, kultura, koncyliacyjność), dramatyczna sytuacja finansowa miasta, obecność 13 nowych rajców w radzie, zmęczenie kłótniami, obrażaniem, wreszcie świadomość, że przygląda się cała Polska. Do rady weszła czwórka radnych w wieku poniżej 35 lat, dwóch zostało szefami klubów.
Jak to w rodzinie
Na pierwszym posiedzeniu rady nowy prezydent z nawyku przemówił słowami „Wysoka Izbo”. Po trzech sesjach widać, że zrobiło się merytorycznie. – Podczas sesji budżetowej po raz pierwszy od dawna widziałem pochylenie się radnych nawet nad drobnymi uchwałami, które kiedyś przechodziły bez uwagi, a często miały drugie dno, służyły czyimś interesom. Dziś sytuacja jest tak fatalna, że prowadzenie jakichś gier byłoby nie fair wobec miasta – relacjonuje jeden z szefów miejscowych mediów.
Część słupskiego establishmentu, choć nie głosowała na Biedronia, zaakceptowała go. Anna Bogucka-Skowrońska, obrończyni dawnej solidarnościowej opozycji, senator, żartuje, że przyjęli go do rodziny, abstrahując od jej modelu. Dlatego darowała sobie pisanie satyrycznej szopki noworocznej, w której co roku dawała popalić władzy. Ale też przedstawiciele tutejszych mediów zwracają uwagę, że ulica źle reaguje nawet na delikatne uszczypliwości pod adresem prezydenta. I radni muszą liczyć się z takimi reakcjami mieszkańców, z tym kultem Biedronia.
Czy jednak immunitet nie przestanie działać, gdy wejdą wyższe czynsze, gdy drużyna koszykówki Czarni Słupsk dostanie mniej pieniędzy, gdy nie będzie remontów? – Ludzie w Słupsku przez 12 lat mieli prezydenta, który z nimi nie rozmawiał, i to oduczyło ich brania odpowiedzialności za sprawy publiczne, za to nauczyło narzekania – mówi społeczniczka Marta Makuch. Ma nadzieję, że urzędnicy w ratuszu i mieszkańcy zdążą dojrzeć do nowych standardów, nim czar pryśnie.