Kiedy żył, nikt nie wiedział, kim on jest.
Był bezdomnym pijakiem średniego wzrostu. Skołtuniony, chudy i milkliwy. Złomiarz. Pierwszy raz znaleźli go w starym akwaparku do rozbiórki. Chodziły po Wrocławiu patrole, pracownicy uliczni. Wśród nich małżeństwo Andrzej i Beata. Namawiali ludzi, żeby poszli do noclegowni przy dworcu.
Spał w liszajowatej piwnicy, najniżej w hierarchii. Piętro basenów zajmowali starzy giganci. Podziemia nowi i słabi. Zwykle pchali się na górę, poprawić życie, ale on nie. Dużo się tam mówiło, kłóciło, on tylko patrzył. Dziwny. Jak wzbudzający współczucie poeta bez wierszy. Powiedział tym z noclegowni, że butów nie ściągał dwa tygodnie. Nogi mu spuchły, bał się na nie spojrzeć. Pokiwali głowami, grzyb lub odmrożenie. Przedstawił się: Krzysiek, 35 lat.
Pomogli mu przeżyć dwa lata dłużej. Czyli według dokumentów z medycyny sądowej do grudnia 2013 r. lub do stycznia 2014 r.
Wolność
Wiosną 2014 r. Edzio z rampy za dworcem głównym miał mikroparaliż. Kącik ust mu opadł. Sepleni i pieni się. Wieczorem poszedł go obejrzeć patrol z noclegowni. Edzio rozparty we wraku auta. Pijany paliwem lotniczym trzy złote za pół litra. Bajdurzył coś. Ciepło, w oddali neon Wrocław Główny. Edward zaseplenił, że wolność ma dla niego znaczenie. Rano sprzątnie na rampie i kupi wynalazków do picia.