Nazywam się Magda Ślipeńczuk, mam 23 lata, metr wzrostu i 30 kg wagi. Mieszkam we Wrocławiu. Pięknie proszę o opublikowanie mojej historii w gazecie, którą można kupić w Biedronce. Prośbę swoją motywuję tym, że jestem w szóstym miesiącu ciąży i lekarze mówią, że mogę nie przeżyć porodu, bo jestem karlicą. Dziecko jest zdrowe, będzie takie jak wy i chciałabym, żeby miało po mnie pamiątkę.
Trójkąt
To było pół roku temu. Poród jakoś poszedł i Magda może teraz godzinami odmieniać: Alan, Alana, o Alanie. I wyobrażać sobie, jakie wspaniałe życie będzie miał jej synek. Już samo imię pomoże mu wyjechać do USA, założyć biznes, kupić willę, poślubić kogoś w typie Rihanny. Będzie mu o niebo lepiej niż w Polsce. O której Magda myśli i pisze od małej litery, bo w tym kraju na pe nikomu nie zależy, żeby inwalidka drugiej klasy dogoniła normalnych ludzi. Żeby poszła do pracy, mogła normalnie chodzić w ciąży i urodzić w szpitalu.
Właściwie tylko Niko, czyli Zbyszek R., dał jej szansę na normalność – tak uważa. W liście do gazetki rozdawanej w Biedronce było też jedno zdanie, że R. miałby po niej pamiątkę. Metr osiemdziesiąt wzrostu, o 17 lat starszy od niej, troje dzieci z poprzednich związków. Jej wielka miłość. Bajkowa i trudna do zrozumienia – jak mówi. Dlatego ludzie ją niszczą. Tak jak każdą inność.
Na nią pewnie też nie byli gotowi. Jej matka w 1990 r. miała urodzić tylko jedno dziecko. Wszyscy – począwszy od lekarzy – byli zaskoczeni, że w brzuchu zmieściły się dwie dziewczynki. Siostra bliźniaczka urodziła się normalna, Magda ważyła mniej i nie rosła. W trójkącie bermudzkim, czyli tam, gdzie mieszka, nazywali ją krasnalem. A prościej – karlicą.
Długo myślała, że trójkąt bermudzki to prawdziwa nazwa dzielnicy Niskie Łąki i dopiero koledzy w szkole specjalnej jej uświadomili, że tu – jak w tamtym trójkącie – wszystko ginie.