Karierę robią dziś lasty. To krótsza nazwa ofert wczasów zagranicznych kupowanych na kilka–kilkanaście dni przed wyjazdem, czyli last minute. Lasty to taka wakacyjna Biedronka – towar przebrany, ale jak się dobrze pogrzebie, można znaleźć perełki za bezcen. Tydzień w czterogwiazdkowym hotelu w Tunezji, z wyżywieniem, w pierwszej połowie czerwca był do kupienia za 584 zł od osoby. Za takie pieniądze można spędzić tydzień nad polskim Bałtykiem najwyżej w namiocie albo w marnej kwaterze prywatnej. W krajowym pakiecie: niepewna pogoda oraz gwarancja zimnego morza.
Tymczasem na lastach można przebierać nie tylko w słonecznych plażach, ale także hotelach all inclusive, czyli takich, które gwarantują wliczone w cenę nieograniczone wyżywienie wraz z napitkami, w tym także alkoholowymi. Leżak przy skąpanym słońcem hotelowym basenie i drink z parasolką, to dla większości Polaków synonim idealnego wypoczynku.
– Niska cena i hotel all inclusive to dwa podstawowe kryteria, którymi kierują się polscy klienci, wybierając imprezy turystyczne. Wybór konkretnego miejsca nie ma już tak dużego znaczenia – wyjaśnia Krzysztof Piątek, prezes biura podróży Neckermann Polska, a jednocześnie szef Polskiego Związku Organizatorów Turystyki (PZOT). Nic więc dziwnego, że wszyscy polują na lasty. Wycieczki sprzedawane w ostatniej chwili stanowią już połowę polskiego rynku turystyki zagranicznej.
Sytuacja robi się dziwna, bo wiele biur reklamuje się głównie lastami, wydłużając okres sprzedaży przecenionych ofert. Już nie na dzień–dwa przed wyjazdem, ale nawet na miesiąc. Te superokazje są szczególnie liczne w okresach, kiedy koniunktura słabnie. Letni sezon zaczyna się bowiem od długiego majowego weekenedu, kiedy rusza pierwsza fala turystów. Potem biura muszą jakoś dotrwać do kolejnego długiego weekendu z okazji Bożego Ciała. Szczyt sezonu zaczyna się wraz z rozpoczęciem szkolnych wakacji. Wtedy ceny są najwyższe i można się odkuć. We wrześniu znów ruch siada, trzeba robić większe przeceny i tak kończy się letni sezon. Biura, które zakontraktowały z zapasem hotele w zagranicznych kurortach i miejsca w samolotach, wolą wysłać turystę nawet za półdarmo, niż płacić linii lotniczej za pusty fotel w samolocie i hotelarzowi za pokój. To nakręca wojnę cenową biur podróży, a jednocześnie utrwala w turystach przekonanie, że nie ma się co spieszyć z decyzjami wyjazdowymi, bo zawsze coś atrakcyjnego i taniego się znajdzie.
Uwaga na bankruta
Istnieje jednak ryzyko: jeśli biuro źle skalkulowało swoją ofertę, a na dodatek zacznie ostro konkurować cenowo, może się to dla niego i jego klientów skończyć fatalnie. Wiedzą coś o tym klienci takich firm, jak Alpina Tour, Big Blue, SDS Holidays, El Greco, Open Travel, Kopernik, Selectours, Orbis. – Ostatnią falę bankructw biur podróży przeżyliśmy w 2012 r. Mamy za sobą już dwa sezony, w których nic złego się nie zdarzyło. Klienci czują się bezpiecznie. Dzięki temu popyt na wycieczki zagraniczne szybko rośnie – wyjaśnia Jarosław Kałucki z Travelplanet.pl.
Ubiegły rok był rekordowy – zanotowano blisko 20-proc. wzrost popytu na wycieczki zagraniczne. W tym roku rynek rośnie równie szybko. Podwyższenie w 2013 r. gwarancji bankowych wymaganych od biur podróży podniosło poziom bezpieczeństwa turystów, ale nie wyeliminowało całkowicie ryzyka bankructwa. Na polskim rynku działa ok. 3,5 tys. biur podróży. Te największe, o których najwięcej wiadomo, są w niezłej kondycji, o tych mniejszych wiadomo niewiele. Aby ograniczyć ryzyko wakacyjnej wpadki, pojawiła się niedawno ubezpieczeniowa polisa od bankructwa. Oferuje ją multiagent sprzedający wycieczki polskich biur Travelplanet.pl wraz z AXA Assistance. – W razie niedojścia imprezy turystycznej do skutku z powodu niewypłacalności biura podróży klient otrzymuje voucher o wartości niezrealizowanej wycieczki. Może go wykorzystać na dowolną imprezę w ciągu roku oferowaną w Travelplanet.pl – wyjaśnia Kałucki.
Coraz więcej osób przed wykupieniem zagranicznych wczasów upewnia się wcześniej o stanie finansowym biura podróży. Biuro Informacji Gospodarczej InfoMonitor, które prowadzi rejestr dłużników, w 2014 r. udzieliło 4 tys. odpowiedzi na temat kondycji firm turystycznych.
Dramat grecki
Ryzyko bankructwa dotyczy nie tylko biura podróży, z którym wybieramy się w wakacyjną podróż, ale także kraju, do którego jedziemy. Zwłaszcza Grecji, która jest najpopularniejszym miejscem letnich wyjazdów Polaków. – Jeśli nie dojdzie do porozumienia rządu kraju z wierzycielami, Grecję mogą spotkać poważne trudności finansowe i bezpośrednio dotknąć przebywających tam turystów – przewiduje Marcin Lipka, analityk serwisu Cinkciarz.pl.
Sprawa powinna się wyjaśnić na przełomie czerwca i lipca. Jeśli czarny scenariusz się ziści, kraj może ogłosić upadłość, a rząd wprowadzi wtedy kontrolę przepływu kapitału. Limity transakcji gotówkowych, jak i przelewy zostaną poważnie ograniczone, szczególnie dla klientów indywidualnych. W przypadku gotówki byłoby to zapewne 100–300 euro. W wielu bankomatach szybko zabrakłoby pieniędzy, więc turyści mieliby kłopot. Także korzystanie z kart płatniczych mogłoby stać się problemem. – Kiedy dwa lata temu na Cyprze wprowadzono kontrolę przepływu kapitału w związku z kryzysem bankowym, sklepy często nie chciały przyjmować płatności kartami. Ich właściciele nie byli pewni, czy ich banki wypłacą im należne pieniądze, więc żądali gotówki. Dotyczyło to również hoteli – wyjaśnia Marcin Lipka.
Choć Neckermann Polska wysyła wielu turystów do Grecji, to sytuacja ekonomiczna tego kraju nie spędza snu z powiek prezesowi Piątkowi. Przyzwyczaił się. – Musimy radzić sobie z bardzo wieloma rodzajami ryzyka. Wysyłamy turystów do wielu krajów. W jednych mogą się pojawić kłopoty gospodarcze, w innych zamachy terrorystyczne albo katastrofy naturalne – wyjaśnia prezes. Przy okazji narzeka na polskie media niepotrzebnie wyolbrzymiające zagrożenia.
Polscy turyści nie należą zresztą do wyjątkowo strachliwych. Egipt, w którym wciąż jest niespokojnie, znajduje się na trzecim miejscu najpopularniejszych miejsc letniego wypoczynku. Kurorty nad Morzem Czerwonym i na Synaju są strzeżone i bezpieczne – zapewniają biura podróży. Jednocześnie odradzają wybieranie się poza nadzorowane tereny hotelowe.
Bać się?
Podobnie jest w Tunezji, gdzie w marcu doszło do zamachu terrorystycznego, w którym zginęły 23 osoby, w tym trójka polskich turystów (kilkanaście osób odniosło rany). Choć niektórzy polscy politycy z emfazą mówili o „polskim 11 września”, to zainteresowanie wyjazdami do Tunezji zmalało na krótko i w niewielkim stopniu. Polskie biura podróży i tunezyjski rząd przekonują dziś, że jest bezpiecznie, a Robert Makłowicz i aktorka Joanna Jabłczyńska w kampanii reklamowej zachęcają hasłem „Tunezja, jadę tam”. Odwołują się też do solidarności z Tunezyjczykami, dla których turystyka jest jednym z głównych źródeł utrzymania.
W tym samym czasie na stronie polskiego MSZ czytamy: „Ze względu na potencjalny wzrost aktywności grup terrorystycznych w Tunezji i zagrożenia zamachami kierowanymi również przeciwko turystom, Ministerstwo Spraw Zagranicznych odradza wyjazdy do tunezyjskich miejscowości Bizerte, Tabarka, Hammamet, Tunis i Sousse oraz na wyspę Dżerba”. Wbrew informacjom biur podróży, że zagrożenie dotyczy tylko tunezyjsko-libijskiego pogranicza, lista MSZ zawiera najpopularniejsze miejsca letniego wypoczynku Polaków królujące dziś w ofertach biur podróży. Tunezyjskie lasty należą do bardzo atrakcyjnych. Jak w tej sytuacji ocenić ryzyko? Jak należy traktować zalecenie polskich władz „nie podróżuj”? Branża turystyczna apeluje, żeby nie straszyć turystów, bo przecież zamachy zdarzają się w Paryżu i Londynie i nikt nie wzywa, by tam nie jeździć. – MSZ nie ma możliwości prawnego zakazania wyjazdu do jakiegokolwiek państwa. Decyzję w tym zakresie indywidualnie podejmują nasi obywatele. Nasze ostrzeżenia dotyczące wyjazdów do Tunezji pozostają w mocy – wyjaśnia biuro prasowe resortu.
Tunezja nie jest jedynym turystycznym problemem polskiej służby zagranicznej. Innym przykładem jest Tajlandia – coraz popularniejszy cel podróży urlopowych Polaków. Choć wprowadzony w tym kraju stan wojenny wpłynął na spadek liczby turystów zagranicznych, to w przypadku naszych obywateli zadziałał odwrotnie. W 2014 r. pojawiło się ich o 21 proc. więcej niż rok wcześniej. To raczej nie sentyment do stanu wojennego, a efekt niższych cen i lekceważenia ryzyka. Zresztą Tajlandia to jeszcze nie szczyt zagrożenia. Polacy coraz częściej interesują się podróżami do rejonów szczególnie niebezpiecznych, jak Afganistan, Pakistan, Syria, Irak. Na szczęście nie ma tam szans na basen, leżak i drinka, więc biura turystyczne nie mają tych kierunków w ofercie.
– Przed wyjazdem za granicę radzę sprawdzić, jakie mamy ubezpieczenia i czy obejmuje ono wypadki, które mogą być wynikiem zamieszek, wojny, stanu wyjątkowego czy ataków terrorystycznych. Jeżeli nie – to czy jest możliwość rozszerzenie polisy na takie ryzyko – radzi Michał Witkowski, rzecznik Grupy PZU. Największy polski ubezpieczyciel dostrzega rosnącą świadomość turystów w sprawie ryzyka, jakie niesie wakacyjny wypoczynek. Medialne doniesienia o wypadkach i dramatach turystów, na które tak narzekają biura podróży, ubezpieczycielom zapewniają nowych klientów. Z myślą o turystach PZU przygotował specjalne ubezpieczenie Wojażer, do którego ubezpieczyciel zachęca. Przypomina, że Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego nie pokrywa wszystkich kosztów leczenia, więc nawet podróżując po UE, możemy znaleźć się w trudnej sytuacji.
Wojażer nie dotyczy jednak sytuacji, gdy padniemy ofiarą zamachu terrorystycznego. – Decydując się na wyjazd do państwa, w którym mogą wystąpić lub występują ataki terrorystyczne, działania wojenne, stan wojenny lub wyjątkowy, najlepiej wykupić rozszerzenie ochrony ubezpieczeniowej o ryzyko wynikające z niebezpiecznej sytuacji w danym państwie – wyjaśnia Witkowski.
Sprytni turyści
W ciągu roku na zagraniczny wypoczynek organizowany przez biura podróży decyduje się ok. 2,5 mln Polaków. Jednocześnie szybko rośnie grupa osób, która wypoczywa w atrakcyjnych miejscach, obywając się bez pomocy firm turystycznych. To nowi, świadomi konsumenci, zwani sprytnymi turystami (smart tourists). Zniechęceni przemysłową turystyką oferowaną przez wielkich operatorów szukają nietypowych doznań, a często także i niższych cen.
Ten trend dostrzegły już tanie linie lotnicze, które zaczęły oferować rejsowe loty do najpopularniejszych turystycznych ośrodków, dokąd wcześniej latały tylko turystyczne czartery. Linie ułatwiają też rezerwację hoteli i wypożyczenie na miejscu samochodu. Można to zrobić także samodzielnie – internet oferuje nieograniczone możliwości. Takie turystyczne zrób to sam. Są już specjalne portale ułatwiające takie samodzielne montowanie sobie wakacji (np. bookingcity.pl), a nowy rodzaj usług turystycznych zwany jest pakietowaniem dynamicznym.
Także biura turystyczne próbują dostosować się do nowego trendu, sprzedając swoje usługi w kawałkach – przelot, hotel, wyżywienie itd. Nazywa się to powiązanymi usługami turystycznymi (linked travel arrangements). Problem zmian na rynku i związanego z tym ryzyka dostrzegła Komisja Europejska. Powstaje więc nowa dyrektywa regulująca zasady funkcjonowania pakietowania dynamicznego i usług powiązanych. Komisja chce ochronić turystów przed zagrożeniem, jakim jest rozproszenie odpowiedzialności usługodawców.
Jeśli kupiliśmy wakacje w biurze podróży, to możemy po powrocie reklamować jakość hotelu, brak wody w basenie albo popsuty autokar na wycieczce itd. Składając sobie wakacje samodzielnie, z każdym usługodawcą zawieramy umowę osobno na warunkach obowiązujących w danym kraju i w języku, którego najczęściej nie znamy. Nie ma wówczas nawet szansy, by napisać skargę z reklamacją. Choćby taką, jaką napisała pewna klientka polskiego biura podróży, która reklamowała jakość wody w hotelowym basenie. Skarżyła się, że w wodzie pływały plemniki, co sprawiło, że jej córka podczas urlopu... zaszła w ciążę. Ojcostwo basenu było zdaniem mamy bezdyskusyjne. Takie wakacyjne ryzyko.