Marcin Rotkiewicz: – Prowokator z pana.
Paul Bloom: – Przesada.
Do takiego wniosku można dojść choćby na podstawie tytułu, wydanej właśnie po polsku, pańskiej książki „Przeciw empatii”. Sam pan w niej przyznaje, że dziś być krytykiem empatii, to jak występować przeciw małym słodkim kotkom, które wszyscy kochają.
Rzeczywiście, empatię uważa się za wspaniałą zdolność, więc jej negatywna ocena może szokować i wywoływać ostre reakcje, czego doświadczyłem na własnej skórze. Kiedy opublikowałem popularnonaukowy artykuł na ten temat, zajrzałem do mediów społecznościowych w internecie, by sprawdzić, jakie wywołał reakcje. Liczyłem, że ludzie jakoś docenią mój punkt widzenia i sprowokuje on ciekawą dyskusję. Pierwszy komentarz, który zobaczyłem na Twitterze, brzmiał jednak: „Prawdopodobnie to najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek czytałem”.
Ponadto wyliczył pan, ile książek dostępnych w internetowym sklepie Amazon zawiera w tytule owo magiczne słowo „empatia”.
Ponad półtora tysiąca.
W większości z nich można przeczytać, że empatia powinna zmieniać świat na lepsze. Słynny badacz życia szympansów prof. Frans de Waal wydał kilka lat temu „Wiek empatii”, w którym postulował przejście od ery rozumu do epoki empatii. Z kolei amerykański aktywista Jeremy Rifkin apeluje w swojej książce, byśmy podążali w kierunku „globalnej świadomości empatycznej”.
Można jeszcze do tego dorzucić zdanie prezydenta Baracka Obamy, że największym współczesnym deficytem na świecie jest brak empatii. Nie mam wątpliwości, że pojęcie to zyskało status „gwiazdy” mającej rzesze prominentnych fanów.
Chyba trudno się dziwić, skoro empatia wydaje się jednym z filarów dobroci i moralności, bo dzięki niej współczujemy, rozumiejąc, co dzieje się z drugą osobą, a w konsekwencji pomagamy i pocieszamy. Znany brytyjski psycholog Simon Baron-Cohen twierdzi, że jeśli nie posiadamy empatii, to jesteśmy złymi ludźmi.
Zacznijmy od tego, za czym nie przepadam, czyli rozróżnienia używanych pojęć. Otóż jest z tym pewien problem, bo mamy wiele definicji empatii podawanych przez psychologów i filozofów. Podobno nawet tyle, ile zajmujących się tym zjawiskiem badaczy. Dlatego ludzie mogą mylić empatię ze współczuciem czy rozumieniem drugiego człowieka. Wyjaśnię więc, co dla mnie kryje się za tym słowem. Otóż empatia to czucie i doświadczanie tego, co czują i doświadczają inni. Jeśli ciebie boli, to również mnie boli. Gdy jesteś szczęśliwy, to ja też jestem szczęśliwy. Empatia oznacza zatem wchodzenie w skórę drugiego człowieka. W ten sposób definiował ją mój ulubiony filozof oświecenia Adam Smith.
Czym w takim razie empatia różni się np. od współczucia?
Rozumiem, że może się to wydawać niewiele wnoszącą żonglerką pojęciami, które w sumie odnoszą się do tego samego zjawiska. Ale czym innym jest rozumienie, czyli wiedza, że kogoś boli lub że jest szczęśliwy, od odczuwania bólu czy szczęścia tej osoby. Niektórzy nazywają to pierwsze „empatią poznawczą” lub innym rodzajem empatii. Współczucie to także coś innego, gdyż oznacza troskę o drugiego człowieka, ale nie wchodzenie w jego skórę.
Trochę sprawia to wrażenie dzielenia włosa na czworo.
Otóż nie, gdyż różnice widać w badaniach aktywności mózgu. Zajmuje się tym m.in. Tania Singer z niemieckiego Max Planck Institute for Human Cognitive and Brain Sciences. Jej zdaniem współczucie – w przeciwieństwie do empatii – nie wiąże się z np. odczuwaniem cierpienia innych, ale oznacza ciepło, życzliwość, troskę oraz chęć poprawy ich losu. Żeby to sprawdzić, Singer wraz ze współpracownikami prowadziła wśród ochotników trening empatii, a dla innej grupy trening współczucia. I okazało się, że w tych dwóch grupach aktywują się inne rejony mózgu. Ponadto empatyzowanie z cierpiącymi ludźmi badani opisywali jako nieprzyjemne i wyczerpujące doznanie. Trening współczucia wywoływał zaś życzliwe nastawienie i skłaniał do działania na rzecz innych.
To rozróżnienie jest więc bardzo ważne. Kiedy napisałem książkę „Przeciw empatii”, dostałem sporo e-maili, m.in. od kobiety pracującej na ostrym dyżurze. Musiała porzucić to zajęcie, gdyż było dla niej zbyt bolesne właśnie z powodu wczuwania się w cierpienie pacjentów. Gdyby był pan lekarzem, terapeutą, ratownikiem w pogotowiu i miał za dużo empatii, nie mógłby pan wykonywać swojej pracy i szybko doświadczyłby wypalenia zawodowego.
Czyli można współczuć bez empatii?
Są ludzie, którzy bardzo troszczą się o innych, a nawet poświęcają swoje życie, niosąc pomoc potrzebującym, a przy tym mają niską empatię. Kiedy widzą, że kogoś boli, nie czują bólu. Kiedy psychoterapeuta pracuje z kimś w głębokiej depresji, sam nie popada w depresję. Natomiast rozumie, co się dzieje z pacjentem, i chce mu pomóc.
Czy jednak we współczuciu nie musi być trochę empatii?
Może być, ale nie musi.
Dlaczego jedni nie są w stanie patrzeć, jak ktoś cierpi z powodu np. złamanej nogi, a inni tak nie reagują?
Niewątpliwie ludzie są empatyczni w różnym stopniu. Dlaczego? Mam na to bardzo rozczarowującą odpowiedź: za sprawą kombinacji oddziaływania czynników genetycznych i środowiskowych. Niektóre kultury mogą bowiem bardziej pielęgnować empatię niż inne.
Z tego, co pan do tej pory powiedział, nie wynika jednak, by empatia miała jakieś szczególnie ciemne strony.
Otóż ma. Empatia skupia się na określonej pojedynczej osobie, która staje się bardziej wartościowa niż tysiące innych ludzi. Działa jak reflektor o krótkim zasięgu oświetlający tylko jedno miejsce, resztę pozostawiając niewidoczną.
Naprawdę nie potrafimy czuć empatii wobec wielu ludzi naraz, powiedzmy mieszkańców bombardowanego Aleppo, kiedy zobaczymy ich w telewizji czy na zdjęciach?
Możemy skierować ją wyłącznie na jedną osobę, a później – choć tylko do pewnego stopnia – przenieść na niewielu innych. Np. czujemy empatię wobec konkretnego dziecka w Aleppo, jak również jego rodziców. Ale trudno jest objąć nią mieszkańców całego miasta.
Poza tym empatia okazuje się bardzo stronnicza, co zapewne wynika z naszej biologicznej natury. Bardziej bowiem prawdopodobne jest, że okażemy ją w stosunku do kogoś podobnego do nas, czyli w pańskim i moim przypadku przedstawiciela rasy białej. Pokazała to dobitnie stosunkowo niedawana epidemia wirusa Ebola, kiedy media w USA skupiały się na kilkorgu zarażonych białych ludziach, a nie zauważały tysięcy chorych i umierających w Afryce.
Moje ulubione badania dotyczące tego problemu zostało przeprowadzone z użyciem skanera fMRI. Za jego pomocą naukowcy przyglądali się aktywności mózgów kibiców piłkarskich patrzących na cierpiącą osobę. Jednej grupie mówiono, że to fan tej samej drużyny. Drugiej, że to kibic rywala, i wówczas „zapalały się” w ich mózgach rejony odpowiedzialne za przyjemność. Tymczasem moralność powinna opierać się na bezstronności i sprawiedliwości.
Podam jeszcze jeden przykład. W pewnym badaniu opowiadano ludziom o 10-letniej śmiertelnie chorej dziewczynce Sheri Summers, bez jakichkolwiek szans na wyzdrowienie. Można było jej pomóc tylko w ten sposób, że dostałaby lek zmniejszający ból. Problem w tym, że owego medykamentu brakowało. Szpital sporządził więc listę oczekujących. Jako jego szef badany mógł jednak przesunąć ową dziewczynkę na początek listy, ale wtedy złamałby reguły i zrobił to kosztem innych oczekujących na ów lek dzieci. Większość uczestników eksperymentu nie zgadzała się na takie działanie. Mówili, że chcieliby pomóc, ale byłoby to nieuczciwe. Drugiej grupie badanych przedstawiono dokładnie tę samą historię, dodając tylko jedno zdanie: spróbujcie wejść w skórę tego dziecka, poczuć to, czego ono doświadcza. I wówczas większość była gotowa złamać zasady i przesunąć dziewczynkę w górę listy oczekujących.
Empatia może również skłaniać do mszczenia się za ofiary, z którymi się utożsamiliśmy, a nawet irracjonalnego okrucieństwa. Dlatego kojarzy mi się z wojną, a nie moralnością.
Aż tak?!
Przeprowadziłem z moim studentem z Yale University pewien eksperyment. Otóż daliśmy ludziom do przeczytania informację o tym, jak w jednym z afrykańskich krajów rząd porwał i torturował, a na końcu zamordował amerykańskich dziennikarzy. Mieli do wyboru kilka opcji, jak powinny zareagować władze USA: od całkowitej bierności po naloty oraz inwazję lądową. Mierzyliśmy też uczestnikom badania poziom empatii. Okazało się, że im ktoś miał jej więcej, tym chętniej opowiadał się za bombardowaniami czy wysłaniem wojska. Ludzie mocniej empatyczni przejawiają bowiem większą skłonność do karania. Już Adam Smith pisał, że empatia w stosunku do ofiar przekształca się w potrzebę zaszkodzenia ich oprawcom.
Kolejny argument przeciw empatii jest taki, że może ona przeszkadzać w opiece rodzicielskiej. Zbyt empatyczna matka i ojciec np. nie zaszczepią swojego dziecka, ponieważ będą się bali bólu zadanego maluchowi w trakcie wykonywania zastrzyków. Żeby pomóc dziecku, nie można oczywiście być obojętnym czy surowym, ale zachowanie pewnego dystansu w trudnych sytuacjach jest konieczne. Sam popełniałem takie empatyczne błędy jako ojciec dwójki dzieci.
W swojej książce pisze pan również, że empatią chętnie manipulują politycy.
Owszem. Kiedy np. chcą zdemonizować jakąś grupę, opowiadają poruszające historie o przestępstwach popełnianych przez jej członków, wykorzystując empatię w stosunku do ofiar. Dlatego Donald Trump zaproponował stworzenie rejestru przestępstw popełnionych przez nielegalnych imigrantów. Czy polscy politycy też mają podobne pomysły?
Niedawno premier Beata Szydło mówiła w Sejmie, że zwolennicy udzielenia schronienia uchodźcom z Syrii sprowadziliby na nasz kraj nieszczęście, bo ginęłyby dzieci, czyli „ci najbardziej bezbronni”, jak podczas niedawnego zamachu w Manchesterze.
Tego typu manipulacje są obrzydliwe, ale niestety charakterystyczne dla politycznej propagandy. W USA toczy się teraz gorąca debata na temat służby zdrowia. To bardzo skomplikowana kwestia, jednak politycy często „załatwiają ją” w następujący sposób: stają na mównicy i wyjmują z kieszeni list, np. jakiejś sześciolatki, która zachorowała, a w wyniku tego coś tam się stało, co ma uzasadniać ich polityczną tezę. Lewica, prawica – wszyscy tak robią. „Opowiem wam historię...”– okazuje się ulubioną frazą polityków. Nie winię ich jakoś szczególnie, bo serwują nam to, czego oczekujemy. Jesteśmy istotami lubiącymi opowieści, choć niekiedy czynią nas one głupszymi. Marzy mi się sytuacja, w której publiczność na politycznym wiecu zacznie gwizdać z dezaprobatą, gdy zobaczy, jak polityk wyciąga z kieszeni „List od…”.
Jednak empatię można wykorzystać również do dobrych celów. Słynna książka „Chata wuja Toma” z połowy XIX w., opisująca okrucieństwa niewolnictwa w USA, mocno przyczyniła się do jego zniesienia. Pod względem liczby sprzedanych egzemplarzy ustępowała wówczas tylko Biblii.
To prawda, dzięki niej ludzie mogli poczuć, co to znaczy być niewolnikiem. Ale tu pojawia się problem, gdyż ten sam mechanizm może posłużyć złym celom. Historie o czarnoskórych gwałcących białe kobiety prowadziły do linczów na Afroamerykanach. Naziści serwowali zaś opowieści o żydowskich pedofilach wykorzystujących niemieckie dzieci. Niestety, na każdą książkę typu „Chata wuja Toma” przypada jakieś „Mein Kampf”.
Czy w takim razie należy wyrugować empatię na korzyść racjonalności?
David Hume, kolejny wielki filozof oświecenia, słusznie argumentował, że chłodny rozum nie jest wystarczający dla moralności. Potrzebujemy również emocji, ale nie powinno być wśród nich empatii. Kierujmy się współczuciem i życzliwością. One są lepsze. Dodajmy do tego również racjonalny namysł, jak np. najskuteczniej nieść pomoc milionom ludzi cierpiących w Afryce. Kiedy wyłącznie polegamy na empatii, dzieją się takie rzeczy, jak w miejscowości Newton w USA, gdzie w 2012 r. szaleniec zastrzelił w szkole 20 dzieci i 7 dorosłych. Miasteczko zostało zalane taką falą dobroczynności, że sprawiła ona mnóstwo kłopotów. Absurd polegał na tym, iż ludzie z o wiele uboższych okolic słali pieniądze do zamożnego Newton. Ta pomoc przydałaby się w wielu innych miejscach.
Nie ma w empatii nic dobrego?
Nie jestem jej wrogiem. Jeśli w jakiś sposób pozbylibyśmy się empatii z naszych mózgów, to wiele byśmy stracili. Empatia może być wspaniałym źródłem przyjemności, jednak z moralnego punktu widzenia bylibyśmy bez niej lepszymi istotami.
Pełni przecież bardzo ważną rolę w kulturze.
Oczywiście, bez empatii nie odczuwalibyśmy przyjemności z czytania książek czy oglądania filmów, kiedy utożsamiamy się z przeżyciami ich bohaterów. Ale nie tylko. Jeśli nasz przyjaciel jest zakochany, cieszymy się jego szczęściem. Ten stan w pewnym stopniu będzie naszym udziałem. Dlatego opowiadam się przeciwko empatii niemal wyłącznie jako podstawie moralności, gdyż nią nie jest. Wręcz przeciwnie, oznacza katastrofę. Jeśli zaś chodzi o inne sfery życia, to może być wspaniała.
rozmawiał Marcin Rotkiewicz
***
Wywiad z prof. Paulem Bloomem przeprowadziliśmy dzięki uprzejmości Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych w Krakowie.