Ile ważysz? Jak szybki masz puls? Znasz swoje ciśnienie krwi, poziom cukru, ilość spalanych kalorii? Na wiele pytań o parametry stanu zdrowia większość z nas odpowiada wzruszeniem ramion. Zbieranie takich informacji to codzienność tylko dla osób chorych, na przykład z cukrzycą lub nadciśnieniem, ale też stawiających sobie szczytne cele podczas uprawiania fitnessu lub odchudzania. Dla nich domowe wagi, pulsometry, ciśnieniomierze czy glukometry to urządzenia pierwszej potrzeby (a nieraz pierwszej pomocy), choć wśród nowoczesnych gadżeciarzy zapanowała ostatnio moda na dobrze wykalibrowane smartfony, które coraz łatwiej dziś przekształcić w prywatne laboratorium.
Ale jaki jest sens, by stałym nadzorem zadręczali się wszyscy? Choć lekarze namawiają nas do okresowych badań, które mogą ujawnić wczesny początek niejednej choroby, ciągły monitoring pracy serca, stężenia cukru lub liczby pokonywanych kroków wciąż bywa traktowany z przymrużeniem oka; bardziej jako przejaw przesadnego wsłuchiwania się w swój organizm niż zdroworozsądkowej profilaktyki.
Sensor prawdę ci powie
Nowy nurt, zwany quantified self, który pomaga poznać siebie poprzez liczby i sensory, wkrótce może to nastawienie zmienić. Jego istotą, zapoczątkowaną przez parę dziennikarzy popularnego w USA magazynu „Wired”, jest zbieranie danych na temat codziennego funkcjonowania organizmu oraz ich analiza służąca samodoskonaleniu. Już sam proces dokonywania takich pomiarów sprawia, że łatwiej się nam zmieniać – zachęcają Gary Wolf i Kevin Kelly.
– Monitorowanie ciężaru ciała, które ogranicza się w domu do wchodzenia na wagę, na niewiele się otyłym przydaje, bo wolą jak najszybciej zapomnieć o tym, co zobaczą na skali – zauważa Gary Wolf. – Ale jeśli skrupulatnie zaczną zapisywać wyniki, porównywać je z innymi parametrami, na przykład wskazaniami krokomierza i ilością przyswojonych kalorii, chęć do odchudzania pojawi się sama.
Na podobną korzyść w mobilizowaniu silnej woli zwraca uwagę Krzysztof Kornas, doktorant z Zakładu Kognitywistyki Instytutu Filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego, który w Polsce organizuje już spotkania społeczności zgrupowanej wokół idei quantified self i stara się poznać ten nowy trend od podszewki: – Jeśli osoba z cukrzycą, oblizując się na widok smakowitego tortu, zobaczy w swoim smartfonie liczbę oznaczającą zmierzony właśnie poziom cukru, łatwiej jej będzie poskromić apetyt, niż gdyby zakazywał tego lekarz lub nawet kochająca żona.
Gdy przychodzi mierzyć się ze swoimi słabościami, wygodniej pertraktować z ludźmi, którzy w dobrej wierze starają się nam pomóc – wystarczy ich nie posłuchać. Ale gdy spojrzysz na ekran urządzenia, które mierzy aktualny parametr, z czym tu dyskutować? – To jest wiedza o sobie samym – konkluduje Krzysztof Kornas. – Nie czyjeś widzimisię, tylko twarde fakty, pod wpływem których łatwiej modyfikować swoje zachowanie.
Według Dominika Batorskiego, socjologa z Uniwersytetu Warszawskiego, rozkwitająca moda na mierzenie codziennych aktywności ma wiele plusów, ale odnajduje w niej również pewne mankamenty: – Czy zgromadzona dzięki rozmaitym sensorom wiedza nie będzie pozorna, jeśli okaże się, że analizujemy tylko niektóre parametry? Biegacz mierzy tętno i puls, ale może źle stawia stopę podczas treningu i wcale się nad tym nie zastanawia. Zbieramy na swój temat informacje, które coraz łatwiej gromadzić, choć niekoniecznie są to właśnie te najważniejsze.
Pomysłodawcy quantified self zarazili entuzjastów swojej idei kompletowaniem rozmaitych danych zbieranych w ciągu całej doby, nie wnikając, czy wystarczą one do oddania pełnego obrazu naszej kondycji. Na podstawie czujników, które można zainstalować w telefonach komórkowych, ich użytkownicy dowiadują się, ile czasu spędzili, siedząc za biurkiem, ile przeleżeli na kanapie, co zjedli, jak dużo wypili, ile godzin spali. Nie mówiąc już o wspomnianych pomiarach indeksu masy ciała, temperatury, ciśnienia, pulsu – szczegółowe aplikacje ułatwiają przetwarzanie tych danych, generują wykresy i tabele, umożliwiają porównywanie w sieciach społecznościowych własnych wyników z innymi.
– Nie sądzę, aby miało to w najbliższym czasie zamienić kogokolwiek w nieśmiertelnego cyborga – zauważa Krzysztof Kornas. – Ale może pomóc w udoskonalaniu samego siebie, abyśmy mogli stawać się zdrowsi, niż jesteśmy.
Życie jak sport
Czy wnikliwa wiedza o sobie może być pożyteczna? Czy postrzeganie organizmu jak maszyny, której działanie wciąż analizujemy, usprawni nasze życie? Idea quantified self ma jednak wiele wspólnego ze sportem wyczynowym, gdzie już od dawna szczegółowe pomiary ciężaru, wzrostu, wytrzymałości, kalorii oraz mnóstwa innych parametrów związanych z uprawianą dyscypliną stanowią podstawę treningu i przygotowania zawodnika do startu. Profesjonalni sportowcy mają do dyspozycji sztab ludzi, którzy czuwają nad ich postępami i zbierają te dane. Właśnie po to, aby wygrywać.
Podczas zorganizowanego w grudniu w warszawskim Centrum Nauki Kopernik dwudniowego turnieju programistów, poświęconego monitorowaniu ciała za pomocą nowych aplikacji i czujników, pierwsze miejsce zdobył projekt „Bokser”, pozwalający zaplanować trening każdemu, kto wchodzi na ring.
– Użytkownik nie potrzebuje trenera, ponieważ jego funkcję może pełnić nasz system poprzez pomiar i korelację parametrów ludzkiego ciała – zachwala Krzysztof Wróbel, informatyk i założyciel projektu Zinno, zajmującego się tworzeniem mobilnych aplikacji. Wraz z piątką współpracowników w ciągu dwóch dni stworzyli prototypy czujników o rozmiarze zbliżonym do pudełka zapałek, które można montować w bokserskich rękawicach, ale też w workach treningowych czy w stacjonarnych urządzeniach na siłowniach. W formie nowej aplikacji są one również dostępne w smartfonach, więc każdy amator sportu, niezależnie od doświadczenia, może za pomocą swojej komórki zalogować się w systemie i rozpocząć trening. Na własną odpowiedzialność oczywiście.
– Projekt adresujemy do trenujących boks, choć mogą z niego korzystać również amatorzy innych sportów walki – mówi Krzysztof Wróbel. Za pomocą czujników rejestrowane są rodzaje i siła uderzeń, trafienia, uniki, puls, rozłożenie ciężaru ciała na stopy. Jeśli wprowadzi się informacje o przebytych kontuzjach, można samemu zmodyfikować trening pod tym kątem. – Nasza aplikacja przypomina o trzymaniu gardy, zachowaniu odpowiedniej postawy ciała, planuje i reguluje na bieżąco intensywność ćwiczeń – wyliczają zalety jej pomysłodawcy. Po każdej walce wyniki poddawane są analizie w celu określenia słabych i mocnych stron zawodników.
Oto idea quantified self w najczystszej postaci: najpierw zbieramy odpowiednio dużo danych z różnych źródeł – w tym wypadku są to informacje na temat uczestniczącego w walce boksera – a następnie wyciągamy wnioski dotyczące funkcjonowania całego organizmu. Zwycięski projekt Bokser pokonał w warszawskim konkursie inne tego rodzaju aplikacje: Sleephack obudzi cię w najpłytszej, czyli najdogodniejszej, fazie snu, swimR poprawi trening pływacki, FluAlert ostrzeże przed przeziębieniem, a SitGo każe wstać od biurka, gdy za długo będziesz siedzieć przy komputerze.
– No cóż, coraz więcej takich aplikacji powstaje tylko dlatego, że może powstać – przyznaje dr Dominik Batorski. – Gromadzimy coraz więcej danych na swój temat, tylko jeszcze nie umiemy dobrze odpowiedzieć na pytanie, po co?
Krzysztof Kornas nie wątpi, że te wszystkie dane można pożytecznie wykorzystać, a ich zbieranie przez smartfony czy opaski nasycone czujnikami, które rejestrują, jak śpimy, pracujemy i spędzamy wolny czas, nie wymaga przecież naszej uwagi. – Najpierw warto jednak zadbać o ich bezpieczeństwo – kwestie prywatności, ochrony prawnej – ostrzega Kornas. – Rozstrzygnięcia w tej materii będą kluczowe dla przyszłości całego trendu quantified self.
Opaska zamiast lekarza
Dziś niemal każdy może więc być strażnikiem własnego zdrowia. Wystarczy obserwować dane dostarczane przez odpowiednio oprogramowany telefon komórkowy lub podobne urządzenie odbierające i analizujące sygnały wysyłane przez własny organizm. Tak postępują na przykład entuzjaści opaski Zeo, która rejestruje aktywność mózgu podczas snu i bezprzewodowo przesyła zebrane dane do smartfona, po czym dzięki specjalnej aplikacji można je obejrzeć w swoim komputerze. Zeo podpowiada, jakie czynniki mogą negatywnie wpływać na głębokość snu, ponieważ po zalogowaniu na stronie użytkownicy wpisują dane o spożyciu alkoholu, przyjmowanych lekach, codziennej aktywności.
Korzystanie z tak rozbudowanej aplikacji zastępuje właściwie wizytę u lekarza, który w podobny sposób zbierałby od pacjenta wywiad, gdyby miał mu pomóc przezwyciężyć bezsenność. Badanie snu w pracowni polisomnografii, z przyłożonymi do głowy elektrodami i innymi czujnikami, też staje się niepotrzebne – podobną analizę dzięki opasce Zeo można przecież wykonać w swojej sypialni! Pojawia się tylko pytanie o rzetelność zebranych wyników: czy to tylko zabawa, czy wiarygodny sprawdzian funkcji organizmu?
Wielu lekarzy z przymrużeniem oka spogląda na tego rodzaju technologiczne nowinki, zastanawiając się, jaki wpływ na otrzymywane rezultaty może mieć efekt placebo, na ile wykonane analizy pozwalają bez konsultacji ze specjalistą wdrożyć właściwe postępowanie?
Przykład opaski Zeo pokazuje, że tak wielu ludzi zapragnęło ją wypróbować, iż w ciągu zaledwie kilku miesięcy powstała na świecie największa baza danych dotyczących spania i towarzyszących mu zwyczajów. I nawet mocno sceptyczni lekarze chcą mieć teraz do niej dostęp, więc choćby z tego powodu oficjalnej medycynie nie wypada się od idei quantified self całkowicie odwracać.
Podobne bazy danych stworzyły już w sieci miliony osób chorych na cukrzycę, migreny i alergie. Apetyt na zgromadzone w nich informacje ma nie tylko środowisko naukowe, ale przede wszystkim firmy farmaceutyczne i technologiczne, próbujące oczarować miliony potencjalnych klientów swoimi nowościami.
Przedsiębiorcom i specjalistom od marketingu bardzo zależy, żeby dostrzegać w tym coś na kształt ruchu społeczno-kulturowego lub subkultury. Tworząca się społeczność, skupiona wokół gromadzenia informacji na swój temat, nie chce być postrzegana w kategoriach skrajnych technooptymistów czy wręcz technosekciarzy. Nie próbują odbierać władzy lekarzom, chcą się skupić na samodoskonaleniu. Tylko tyle. A może aż tyle?