Ludzie i style

Związki romantyczne: zachowania, które wydają się normalne, a są toksyczne

Zdarza się, że mylimy zachowania, które są do zaakceptowania, z takimi, które stopniowo nasze związki wyniszczają.

Jeśli w związku dzieje się źle, pocieszamy się czasem, że inni przeżywają to samo – a pewne zachowania wystarczy przemilczeć i przeczekać. Ale jak odróżnić te toksyczne od faktycznie standardowych, powszechnych, a może wręcz konstruktywnych?

Mark Manson, bloger i autor książki o symptomatycznym tytule „The Subtle Art of Not Giving a Fuck”, zebrał repertuar takich toksycznych zdarzeń, które bierzemy za – umownie rzecz nazywając – „normalne” i zupełnie zdrowe. Jego tezy od paru lat publikują na swoich portalach różne media. Czytelnicy zgadzają się zaś, że oni sami albo ich znajomi powielają błędy, o których Manson – najwyraźniej trafnie – pisze. Związki się psują, bo nie traktujemy dość serio pewnych sytuacji i lekceważymy sygnały, że coś zmierza w złym kierunku.

„Nikt w szkołach nie uczy, jak nie zawodzić w związkach. Jest mowa o seksie, o legalności małżeństwa, czasem czytamy jakieś perwersyjne opowieści z XIX wieku” – pisze Manson. I na tym zwykle koniec (w polskich szkołach brak nawet sensownej edukacji seksualnej). Jedyne źródła wiedzy to internet i instrukcje drukowane w czasopismach albo przekazywane w programach telewizyjnych. Autorzy poradników wciąż zaś przekonują, że pochodzimy z różnych planet i próżny trud, żeby odszukać jakąkolwiek płaszczyznę porozumienia.

Zdaniem Masona większość problemów związkowych to efekt złych nawyków, pielęgnowanych nie tylko przez samych zainteresowanych, ale też ogólniej, przez kulturę. „Czcimy miłość romantyczną – tę oszałamiającą, nierozsądną – gardzimy zaś uczuciem zdroworozsądkowym albo zupełnie niekonwencjonalnym”. Przykładamy do naszych związków pewien znany schemat i powielamy (cudze lub własne) błędy, zamiast traktować je za każdym razem jak coś unikalnego, co wymaga obustronnych starań, wysiłków i wsparcia.

Na szczęście – dodaje Manson – przez kilka dekad przeprowadzono tyle badań psychologicznych na temat prawidłowo funkcjonujących związków, że pewne problemy można w porę wyeliminować, a przynajmniej zauważyć. Autor zebrał najważniejsze wnioski i ponazywał po swojemu te toksyczne zachowania, które rujnują nasze wzajemne relacje, mimo że na pierwszy rzut oka wydają się powszechne i niegroźne. W sumie jest ich sześć. Zatem:

1. Licytacja błędów i win

W czym rzecz? W rozpamiętywaniu i wypominaniu błędów z przeszłości. Zamiast puścić pewne sprawy w niepamięć – partnerzy przy każdej sposobności przywołują dawne sytuacje, a często traktują je jako argument w aktualnie toczonych sporach. Obie strony wytykają sobie nawzajem swoje przewinienia. Każda stara się dowieść, że zawiniła mniej. Bywa, że jeden z partnerów ma uzasadnione pretensje. A drugi – zamiast naprawić błąd albo wyprostować sytuację – zaczyna wspominać: „Parę miesięcy temu zachowałeś/aś się podobnie…”.

Stąd skojarzenie z tablicą wyników – ma się poczucie, że partnerzy licytują się na liczbę błędów, wad i zaniechań. W takim rachunku zawsze któraś strona jest pokrzywdzona bardziej (czasem zupełnie niezasłużenie). Jest to działanie o tyle pozbawione sensu, że raczej nie skłoni obwinianego do szybkiej zmiany czy poprawy, przeciwnie – zniechęci. Mason tłumaczy, nie przebierając w słowach: „Związek zamienia się w walkę o to, kto w przeszłości nawalał bardziej i kto jest komu więcej winien”.

Dlaczego to działanie toksyczne? Właśnie dlatego, że zaszłości wykorzystuje się w bieżących sporach. W konsekwencji człowiek wiecznie obwiniany nie jest w stanie pewnych spraw z przeszłości przepracować, zamknąć jakiegoś rozdziału, samemu sobie wybaczyć. Taki partner może czuć nie tylko, że zawiódł w przeszłości, ale że zawodzi notorycznie.

Co więc robić? Samodzielnie uporać się z zaszłościami. Nie analizować przeszłości za partnera. Nie wracać do spraw przedawnionych ani do takich, które raz już zostały przebaczone, przedyskutowane. Jeśli nie jesteśmy w stanie tego przezwyciężyć, nauczyć się żyć razem – to najwyraźniej nie jest nam po drodze.

2. Insynuacje zamiast prostych, jasnych komunikatów

Chodzi o tzw. naprowadzanie – sugerujemy coś partnerowi, rzucamy enigmatyczne komunikaty, wydaje nam się, że wyrażamy się wystarczająco jasno, albo że i tak zostaniemy zrozumiani. Czyli liczymy na to, że partner sam jakoś nas rozgryzie. To niepotrzebne, a czasem wręcz krzywdzące założenia. Co gorsza, jeśli czujemy się nierozumiani, mamy do partnera później pretensje. Nawet jeśli wyrażaliśmy się nie wprost i teoretycznie nie mamy do tego prawa.

.Kate/Unsplash.

Dlaczego to działanie toksyczne? Bo dowodzi, że coś w związku szwankuje. Powody mogą być dwa. Po pierwsze, niektórzy taki sposób komunikacji preferują, wypowiadają się w sposób zawoalowany, wolą aluzje od konkretów. Co bardzo, rzecz jasna, komplikuje życie w związku, ale i w ogóle wśród ludzi. Po drugie, być może nie czujemy się w związku bezpiecznie i komfortowo, skoro o pewnych sprawach nie potrafimy i nie chcemy mówić wprost. Obawiając się ocen, krytyki, niezrozumienia.

Co więc robić? Nie gmatwać. Informować otwarcie o swoich potrzebach, lękach, wątpliwościach dotyczących i związku, i wszystkiego poza nim. Jeśli jesteśmy w zdrowej relacji, partner okaże nam wsparcie, wysłucha, nie wykpi i nie wyśmieje.

3. Szantaże emocjonalne

Czyli sytuacje, gdy próbujemy coś sztucznie i siłowo wypracować, wynegocjować, wywalczyć. Gdy każdy drobiazg staje się pretekstem do wysnuwania generalizujących wniosków. Gdy dajemy drugiej osobie do zrozumienia, że jeśli nie zmieni postępowania – odejdziemy. Zamiast powiedzieć na przykład: „czuję, że bywasz oziębły/oziębła”, stwierdzamy: „nie mogę być z kimś, kto wciąż jest tak oziębły”. Różnica jest zasadnicza.

Dlaczego to działanie toksyczne? Bo szantażami i groźbami niczego sensownego się nie zbuduje. Poza tym nawet jeśli partner faktycznie raz czy drugi zawinił, nie warto każdej – nawet drobnej – sprawy rozdmuchiwać. To niepotrzebny dramatyzm. Manipulowanie drugą osobą zamienia związek w osobliwą interpersonalną grę. W konsekwencji obie strony przestają sobie ufać.

Co więc robić? Spokojnie się ze sobą komunikować. I pogodzić się z faktem, że nie wszystko w sobie nawzajem lubimy, a poza wszystkim słabsze dni zdarzają się każdemu (bywamy więc np. oziębli, zdystansowani, rozdrażnieni) – jesteśmy tylko ludźmi.

4. Twoje humory to wina Twojego partnera

Załóżmy, że masz gorszy dzień, a Twój partner nie okazuje dość wsparcia. Pracuje, wydaje się nieobecny, ma inne plany na wieczór, chce się spotkać z przyjaciółmi, zamiast dotrzymać Ci towarzystwa. Krótko mówiąc: jest w innym nastroju. Obrażasz się więc albo atakujesz partnera z dowolnego powodu. Stwierdzasz, że jest nieczuły, mało empatyczny, skupiony na sobie. Uważasz, że powinien lepiej Cię wyczuwać, spieszyć z pomocą (nawet nieproszony), dostosować swoje plany do Twoich.

Dlaczego to działanie toksyczne? Bo nie jest niczyim obowiązkiem nieustanne zadowalanie życiowego partnera (ani nikogo innego!). Bo osoby, które wchodzą w związek, nie stają się nagle jednością – to nadal dwoje ludzi, z własnymi odczuciami, planami, zainteresowaniami, kręgami znajomych. Nawet w bliskiej relacji warto wytyczyć osobiste granice, mieć nieco prywatności i nie rezygnować z samego siebie – ani dla świętego spokoju, ani dla dobra sprawy. Nie ma przyszłości związek, który oczekiwałby od nas pełnego poświęcenia wszystkiego, co ma dla nas znaczenie. Nie zawsze też bierzemy odpowiedzialność za to, co druga strona czuje i czego doświadcza.

Co więc robić? Jest różnica między okazywaniem sobie wsparcia a przejmowaniem cudzych nastrojów i obwinianiem się za nie. Czym innym jest zrozumienie, czym innym ślepe podporządkowanie się drugiej osobie. Obie strony muszą to sobie uświadomić i uszanować swoją – jak to się mówi – indywidualność.

5. Niewinne symptomy zazdrości

Mowa o zazdrości nieuzasadnionej, okazywanej po to tylko, żeby potwierdzić uczucia drugiej strony. Aż do granic absurdu. Innymi słowy: złości nas, kiedy nasz partner jest w pobliżu innych osób, rozmawia z nimi, żartuje, spędza czas. Jeśli nachodzi nas ochota na prześledzenie wirtualnej aktywności naszego partnera – to znaczy, że tracimy już nad zazdrością kontrolę i pora się z tego otrząsnąć.

Dlaczego to działanie toksyczne? Bo zazdrość nie oznacza jeszcze, że mocno się kogoś kocha. Zazdrość nie jest dowodem miłości, ta chorobliwa świadczy raczej o obsesji. I podburza zaufanie, jeśli przekracza granice rozsądku. Zazdrość może się przekształcić w stałą potrzebę kontrolowania, sprawdzania maili i wiadomości tekstowych. Tak jakby nasz partner z założenia był niegodnym zaufania oszustem, niezdolnym powściągnąć pragnienia i oprzeć się różnym pokusom.

Co więc robić? Jeśli już decydujemy się na związek, to z kredytem zaufania. Zazdrość świadczy czasem nie o naszym partnerze, ale o nas samych – zwłaszcza o naszych kompleksach. Nieustanne poczucie zagrożenia i nieufność to bardzo kruche fundamenty. Zaborczość, choć z początku wydaje się niewinna i przyjemna, koniec końców jest odpychająca.

6. Zamiast rozwiązywać problemy – kupujesz je (dosłownie)

Czyli ilekroć dzieje się źle, próbujesz udobruchać drugą stronę upominkami, prezentami, niespodziankami, wycieczkami itd. A przecież chwilowe – i powierzchowne zarazem – przyjemności nie rozwiążą problemów.

Dlaczego to działanie toksyczne? Z oczywistych względów – problemy zamiecione pod dywan wcale nie znikną. A z czasem wydadzą się jeszcze trudniejsze do przezwyciężenia. Poza tym bardzo łatwo się zapędzić: jedna strona będzie zasypywać prezentami, druga prowokować takie sytuacje. To droga donikąd.

Co więc robić? Po prostu – rozwiązywać problemy. Co jest trudniejsze i czego nie da się kupić, ale procentuje. Obdarowywać można się bez okazji.

Ogólnie rzecz biorąc: zwykle mamy intuicję, czy sprawy między ludźmi mają się dobrze czy niekoniecznie. I tych subtelnych sygnałów nie należy lekceważyć – bo czyż nie szkoda naszego czasu na relacje, które ewidentnie nie mają przyszłości?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną