Pełnia szczęścia nastała w trzeciej partii. Po kilkunastu ruchach Magnus Carlsen – zupełnie niedawno cudowne dziecko szachów, a od ubiegłego roku mistrz świata – nie potrafił ukryć zniechęcenia. Viswanathan Anand – pięciokrotny mistrz świata, w tegorocznym meczu pretendent – wręcz przeciwnie. Szybkie ruchy, jasny umysł, niezmącona niczym pewność, że gra toczy się na jego warunkach. A plan, nakreślony przez Wojtaszka, Gajewskiego oraz pracującego wraz z nimi rodaka mistrza Krishnana Sasikirana – obraca się na szachownicy w twardy konkret. Zwyciężył, wyrównał stan gry – mecz zaczynał się od nowa.
To był przełomowy moment, bo Anand wygrał klasyczną partię z Carlsenem po raz pierwszy od niepamiętnych czasów. Wreszcie pozbył się kompleksu z ubiegłorocznego meczu o tytuł, kiedy walki właściwie nie było. Tym razem o krok od jeszcze większego przełomu (a tym samym sensacji, bo według obiegowej opinii Anand jako szachista najlepsze lata ma już dawno za sobą) było w partii szóstej. Carlsen zagrał królem jak żółtodziób i w powietrzu zawisł nieoczekiwany zwrot akcji. – Gdy zobaczyłem to posunięcie w komputerowej transmisji, zamarłem. Pomyślałem, że to błąd zapisu – mówi Radek Wojtaszek. Anand był jednak tak pochłonięty obroną, że szansę przeoczył. Gdy po chwili uzmysłowił sobie, że właśnie stracił niemal pewne prowadzenie w meczu, zupełne się rozsypał. Kilkanaście ruchów później poddał się. Magnus zdobył przewagę. I już nie dało się go dogonić. – Szkoda – kręci głową Radek. – Było w tym pojedynku kilka szans, żeby wywrzeć na Magnusa większą presję i przechylić mecz na naszą stronę.
Wojtaszek (rocznik 1987) i Gajewski (1985) to dziś ścisła czołówka w polskich szachach. Pierwszy jest mistrzem, drugi – wicemistrzem kraju. W Polsce są blisko siebie, ale w świecie daleko. Wojtaszek jest w rankingu oficjalnej szachowej federacji FIDA na 15 miejscu, a Gajewski na 127, choć zdarzało mu się bywać w pierwszej setce. Elitarną dziesiątkę Radek ma w zasięgu wzroku – obecność tam przekłada się na zaproszenia na silnie obsadzone turnieje, gdzie zwycięstwa z rywalami ze światowej czołówki dają istotny rankingowy zysk.
Wojtaszek wspomaga Ananda od siedmiu lat. Miał udział w trzech zdobytych przez niego tytułach mistrza świata. Zaczęło się od pojedynku w lidze niemieckiej. Radek balansował wówczas na granicy drugiej i trzeciej setki rankingu, jednak nie miał wobec idola kompleksów – zaskoczył nieszablonowym debiutem i wytrwale naciskał. Po partii zakończonej remisem Hindus poprosił sprawcę swoich problemów o adres mailowy. – Kilka dni później napisał, że proponuje mi dołączenie do swojego sztabu. Nie zastanawiałem się ani chwili – mówi Radek. Uznał, że poruszanie kwestii stawki za współpracę to byłaby wobec mistrza niestosowność. Przez te siedem lat nigdy nie rozmawiali o pieniądzach. – Za darmo też bym to robił – dodaje Radek.
Anand to dla Wojtaszka w pewnym sensie komiksowy bohater z dzieciństwa. Był na okładce szachowego magazynu – pierwszego, jaki czteroletni Radek dostał, gdy rodzice zauważyli, że w przesuwaniu przez niego figur na szachownicy jest pewien zamysł. Na tamtym etapie swojego życia Radek odczuwał również nieodpartą sympatię do egzotyki, a w imieniu Viswanathan była jakaś magia. Zdjęcie z Anandem, jakie przed 14 laty udało mu się zrobić na turnieju szachów błyskawicznych w Warszawie, Radek trzymał w pokoju jak relikwię.
Grzegorz dołączył do Ananda w zeszłym roku. Wcześniej pracował też w sztabie Radka. Hindus sam zwrócił uwagę na jego wkład w dobrą formę Wojtaszka, która przełożyła się na rankingowy awans. – Pierwsze zgrupowanie mieliśmy we frankfurckim mieszkaniu Vishy’ego. Wyszedł po mnie na dworzec, choć nie musiał. Oczywiście miałem pewne obawy, czy dam radę, bo to raczej nie jest normalne, że zawodnik mojego pokroju pracuje z takim mistrzem. Ale tym jednym gestem momentalnie mnie ośmielił – opowiada Gajewski.
O Anandzie mówią z nabożną czcią. Grzegorz: – Jeśli chodzi o szachy, to wiadomo – legenda. Gdy z pamięci odtwarza partie, nie potrafię za nim nadążyć. Nigdy nie spotkałem tak błyskotliwej osoby. Sypie z rękawa kwestiami, które słyszy się w filmach. Za możliwość rozmowy z nim powinno się płacić.
Nieformalnym szefem sztabu jest Radek. Spina w całość materiał przerobiony podczas przygotowań i przedstawia go Vishy’emu. Sporo czasu poświęcają analizowaniu systemów gry podpowiadanych przez komputery. – Maszyna to maszyna – nie jest zbyt wyrafinowana. Często zdarza się, że proponuje naiwne ruchy, idące zupełnie wbrew zasadom strategii. Ale trzeba to przetrawić, bo a nuż trafi się coś, co potem da się wykorzystać w rozważanych przez nas systemach – opowiada Radek.
Szachów na tym poziomie nie ma dziś bez komputerów. Ale Radek mówi, że mają już za sobą etap zadręczania się myślami, czy faktycznie Magnus ma dostęp do kosmicznego sprzętu, ufundowanego przez jego bogatą norweską ojczyznę. Zresztą przecież Vishy też nie kupuje oprogramowania w pierwszym lepszym sklepie.
W ich sztabie wiara w kreatywną potęgę umysłu trzyma się mocno. Anand zawsze miał w swojej drużynie zawodnika z czołówki, który odpowiadał za czynnik ludzki, czyli dopasowanie taktyki do osobowości, stylu i możliwości gracza – teraz robi to Radek. Poza tym Hindus często zaprasza na swoje zgrupowania zawodników ze ścisłej szachowej czołówki. Dyskutują, wymieniają idee, prowadzą niekończące się rozważania nad wariantami wariantów, co Anand wynagradza im honorariami. Swego czasu gościł też młodziutkiego Carlsena. – Choć już wtedy Magnus miał opinię geniusza i zanosiło się na to, że zagrozi pozycji Vishy’ego, on nie starał się wykorzystać jego obecności pod kątem przyszłych pojedynków. I to nie dlatego, że go lekceważył. Po prostu musiał skupić się na najbliższym rywalu. A przygotowanie do meczu o mistrzostwo świata jest tak wyczerpujące, że już na nic innego nie starcza czasu ani sił.
Carlsen jako cel nobilituje. Przejrzeć zamiary Norwega na szachownicy to dziś w środowisku wyzwanie numer jeden. Sytuacja z partii szóstej była totalnym zaskoczeniem, bo Magnus prezentów nie rozdaje. Jest niewygodnym rywalem. Teorię ma w małym palcu, ale sztywno się jej nie trzyma. Preferuje styl eklektyczny. Improwizuje. Zbacza z utartych ścieżek, decyduje się na pozornie nieefektywne ruchy, które oczywiście okazują się do bólu przebiegłe. – Jest też nieprzyjemnie pragmatyczny – często sprowadza partie do nudnych pozycji. Gasi w zarodku wszelkie próby zaognienia gry. I świetnie się w tym czuje. W przeciwieństwie do większości przeciwników – dodaje Grzegorz.
To również mistrz uników. Mistrz – jak mówi Radek – ucieczek z przygotowania. – Chodzi o to, by poznać te strefy ucieczek i czekać tam na niego z gotowym wariantem. Oczywiście on ten wariant również może przewidzieć. I znowu uciec. Nasza głowa w tym, żeby i na to mieć odpowiedź. No i tak to przeciąganie liny wygląda – opisuje Radek.
To wszystko jest do wykonania pod zasadniczym warunkiem – że jeden z przewidywanych scenariuszy w ogóle zaistnieje na szachownicy. Często się bowiem zdarza, że opracowana przed meczem taktyka okazuje się nieprzydatna. Zwłaszcza gdy gra się z Carlsenem, który lubi wybierać mało oczywiste posunięcia. – Po ubiegłorocznym meczu doszliśmy do wniosku, że skoro prawdopodobieństwo zaskoczenia Magnusa jest niewielkie, musimy zmienić taktykę. Pracowaliśmy mniej, bo Vishy, przeładowany informacjami, był zmęczony i nie reagował optymalnie na rozwój wydarzeń na szachownicy.
Praca w mniejszym wymiarze to miesięczne zgrupowanie, podczas którego w nieskończoność wałkowali opcje rozgrywek – średnio 10 godzin dziennie. W trakcie meczu pracowali na zmiany dzienne i nocne. Czasem obie w ciągu doby. Przed partią było przygotowanie i powtórki wariantów, po partii – analiza oraz rozważanie dalszego scenariusza. Gdy Anand szedł spać (punktualnie o 23), siedzieli do trzeciej, piątej nad ranem. Odsypiali, gdy zaczynała się partia (ale nie zawsze się dało, bo ciekawość brała górę) albo przed dniem wolnym (też bywały kłopoty, zwłaszcza po partii szóstej). Grzegorz: – Najtrudniejsze było nieokazywanie zmęczenia. Żeby Vishy miał pewność, że pracujemy na pełnych obrotach. Na początku zresztą trzymaliśmy fason – w wolnych chwilach chodziliśmy na siłownię. Oczywiście w miarę upływu czasu nasze sportowe zacięcie osłabło.
Sztabowa lojalność ma swoje granice – mniej więcej dwa lata temu Duńczyk Peter Heine Nielsen, który od dekady pracował dla Ananda, dołączył do drużyny Carlsena. Plotkowało się, że – jak to bywa przy takich nieoczekiwanych zmianach miejsc – poszło o pieniądze. Ale Radek zauważa, że to był również okres, kiedy Vishy był zmęczony szachami, w widocznie gorszej formie, więc uporczywie narzucał się temat zmian wśród jego współpracowników. To przetasowanie okazało się też szansą dla Grzegorza.
Peter zresztą zachował się przyzwoicie – podczas ubiegłorocznego pojedynku Ananda z Carlsenem trzymał się z boku. Dał słowo honoru, że nie zaimponuje nowemu pracodawcy, sprzedając szachowe sekrety Hindusa. Tym razem już oficjalnie występował jako szef sztabu Carlsena, ale stosunki z Anandem ma nadal bardzo dobre. – Trudno, żeby opuszczał Magnusa podczas każdego pojedynku z Vishym. W końcu Magnus zatrudnił go z myślą o mistrzostwie świata, więc po co mu doradca, z którego nie można korzystać – komentuje Grzegorz.
Radek też był przez Carlsena wodzony na pokuszenie. Ale odmówił. – To coś więcej niż lojalność. Przyjaźnimy się. Nie byłbym dziś tak blisko dziesiątki, gdyby nie współpraca z Vishym.
Grzegorz mówi, że dzięki temu, że stał się częścią sztabu Ananda, jest w środowisku bardziej rozpoznawalny. Liczy, że przełoży się to na zaproszenia do udziału w turniejach, gdzie będzie okazja do poprawienia pozycji rankingowej. Postępy są prawdopodobne, tym bardziej że niewykorzystane przez Vishy’ego warianty i systemy gry trafiają do wspólnej puli, z której Radek i Grzegorz mogą korzystać. – Ale tylko w uzasadnionych przypadkach, czyli w meczach o dużą stawkę – zaznacza Radek.
Mimo porażki Ananda polsko-hinduska współpraca będzie kontynuowana. Może nadarzy się okazja, by zagrać z Anandem towarzysko. Grzegorz mówi, że do tej pory nie śmiał tego proponować, by nie wywołać u mistrza wrażenia, że przedkłada swoje zachcianki nad zaplanowaną pracę. Z punktu widzenia Radka taki pojedynek nie ma większego sensu – znają się z Vishym tak dobrze, że raczej by się nie zaskoczyli, a więc i niczego z tej partii nie wynieśli. Biorąc pod uwagę powagę „misji Carlsen” bądź innych, jak również karierę Wojtaszka, byłoby to niepraktyczne.