Dlaczego nauka ma taki kłopot ze snem? Nie potrafi pomóc cierpiącym na bezsenność, ale też nie znalazła sposobu, abyśmy mogli go sztucznie skrócić. Wiele naturalnych funkcji organizmu udaje się już za pomocą farmakologii dostroić do codziennych potrzeb, więc gdyby móc obyć się bez spania i jednocześnie funkcjonować zdrowo, czy nie byłaby to pokusa warta takiej próby?
Jak zatem znaleźć sposób, by wyostrzyć uwagę, koncentrację i zrobić z siebie niepokonanego herosa? Supermózg na turboładowaniu. Jego właściciel nie powinien wyłączać świadomości ani tracić czasu na spanie.
Dr Michał Skalski, psychiatra z Poradni Zaburzeń Snu w Szpitalu Nowowiejskim w Warszawie, studzi ten optymizm: – To się nie może udać. Bez jedzenia i picia człowiek nie przeżyje, bez snu – nawet na środkach stymulujących – również nie dałby rady.
Ale dlaczego? Więcej wiary w pomysłowość neurobiologów, którzy być może już prowadzą badania nad taką odtrutką! Na razie wyręcza ich w tym sama ewolucja, która co 20 lat o godzinę skraca nam czas nocnego wypoczynku. Jeszcze w połowie XX w. ludziom potrzeba było 9 godzin, żeby czuć się wyspanym, nam wystarcza już tylko 6. Do ilu można zejść bez uszczerbku na zdrowiu? – Nie sądzę, by było to mniej niż 5 godzin – stanowczo i precyzyjnie odpowiada dr Skalski.
Moc 20 espresso
Na świecie zdarzają się rekordziści, którzy po 4 godzinach codziennej drzemki czują się wypoczęci – tyle sypiał ponoć Napoleon, Churchill, Margaret Thatcher – ale jak dotąd tylko jednemu śmiałkowi udało się przeżyć bez snu 11 dni. Był nim 17-letni Kalifornijczyk Randy Gardner, któremu w biciu rekordu w 1965 r. w San Diego pomagali koledzy, zapewniając na dyżurach towarzystwo i rozrywkę podczas całego okresu czuwania. Bez nich nie wytrzymałby tej próby. Gdy w końcu padł, po 264 godzinach i 12 minutach (ambitny chłopak przed pójściem do łóżka wziął jeszcze udział w konferencji prasowej), odsypiał swój wyczyn przez 14 godzin i 40 minut. Ale po obudzeniu nie miał żadnych problemów zdrowotnych, co zdziwiło naukowców, którzy wcześniej pozbawiali snu szczury i stwierdzali u nich poważne zaburzenia, nie mówiąc o przedwczesnych zgonach tych zwierząt po trwających 2 tygodnie eksperymentach.
Z oczywistych względów nikt nigdy nie kazał ludziom męczyć się tak długo, choć śmierć z niewyspania również u człowieka wydaje się prawdopodobna (wszak wymuszanie przymusowej bezsenności należy do jednej z najbrutalniejszych tortur). Ale czy musi być nieunikniona, gdyby stymulować mózg środkami niwelującymi skutki ciągłego życia na jawie? Dr Michał Skalski wspomina konferencję, na której próbowano wymyślić uniwersalną metodę zapewniającą żołnierzom aktywność na polu walki przez 24 godziny 7 dni w tygodniu. Nie udało się. – Jeden z badaczy oferował w tabletce zsyntetyzowaną kofeinę o mocy 20 espresso, inni optowali za amfetaminą. A jednak konkluzja była taka, że najlepszą regenerację zapewni żołnierzom po prostu drzemka zamiast chemicznych dopalaczy.
Taki punkt widzenia uznano by kiedyś za herezję. Na początku XVII w. Robert Burton w traktacie „Anatomia melancholii” wyraźnie przestrzegał: „Zbyt wiele snu otępia umysł. Napełnia głowę ospałością, wywołuje destylację, wodniste wydzieliny, mnogość ekskrementów w mózgu”. Współczesne wskazówki idą w przeciwnym kierunku, jakby na przekór modzie, która każe się solidnie napracować, wybawić i przez cały czas pozostawać na najwyższych obrotach. Im mniej czasu mamy dziś na spanie, tym bardziej jesteśmy do tego namawiani.
Wiosenna noc na haju
Czyżby gloryfikacja snu nastąpiła z chwilą, kiedy zdano sobie sprawę, jaką funkcję pełni on w naszym życiu? Jak to zwykle bywa, otrzymaliśmy odpowiedź na jedno pytanie, ale pojawiły się nowe.
Początkowo wydawało się, że skoro człowiek je, gdy doskwiera mu głód, i pije, kiedy jest spragniony, również śpi, kiedy odczuwa zmęczenie. Nic więcej. Ale z powodu zmęczenia nikt nie umiera, wydedukowano więc, że sen musi mieć jeszcze inne niezbędne dla życia znaczenie. – Każda dekada przynosi tu nowe odkrycia – mówi dr Skalski. Niedawno wydana w Polsce książka Ulricha Schnabela „Sztuka leniuchowania. O szczęściu nicnierobienia” przynosi podsumowanie korzyści wynikających ze spania, które można streścić jednym zdaniem: sen jest utratą świadomości, która stwarza świadomość. Jak pisze autor, ceniony w Niemczech fizyk i dziennikarz naukowy (a zarazem entuzjasta odpoczynku w każdej postaci), godziny pozornej bezczynności pomagają nie tylko zregenerować się fizycznie, lecz także wspomagają pamięć, samoświadomość i kreatywność. Dr Skalski dodaje, że podczas głębokiego snu wydziela się również hormon wzrostu (a więc babcie miały rację twierdząc, że rośniemy, gdy dobrze śpimy), zaś mózg podczas mniejszej aktywności szybciej się regeneruje.
Wszystko to prowadzi do wniosku, że jakiekolwiek próby skracania godzin snu mogą się obrócić przeciwko zdrowiu. I należałoby w tym miejscu postawić kropkę, przerwać lekturę, zgasić światło i po prostu zasnąć. Gdyby nie opinia weterana badań nad snem prof. Allana Rechtschaffena z University of Chicago, który przytomnie wskazuje, że dotykamy materii wciąż nieuchwytnej i nie mamy nawet pojęcia, „co w fizjologii snu jest niezbędne, by nie dopuścić do skutków jego pozbawienia”. Czy zadowoliłby nas wniosek – pyta Rechtschaffen – że funkcją jedzenia jest zapobieganie wzmożeniu apetytu?
Trzeba się chyba z tym pogodzić, gdyż spory obszar wiedzy o spaniu pochodzi ze studiowania przypadków, które daleko odbiegają od pożądanej normy. Oto dowód na przewrotność nauki! Jak twierdził XVII-wieczny angielski badacz fizjologii mózgu Thomas Willis: „Natura nigdzie indziej w sposób bardziej otwarty nie ujawnia nam swoich najgłębszych sekretów niż w przypadkach, w których ukazuje ślady swoich działań z dala od ubitego traktu”. Dzięki zaburzeniom wzroku pojęliśmy, na czym polega fenomen widzenia. Poprzez fakt, że niektórzy ludzie mają kłopoty z zasypianiem, a inni wpadają w letarg w całkowicie nieprzewidywalnych sytuacjach, dowiedzieliśmy się nowych rzeczy o naturze tej nieuchwytnej czynności, jaką jest sen w naszym życiu. Przede wszystkim o tym, że ma on swoje fazy, okresy spokoju i gwałtowne zwroty.
Na tych odkryciach bazuje zaproponowany przez polską firmę IntelClinic wynalazek NeuroOn. Chodzi o maskę z czujnikami mierzącymi parametry snu, które trafiają do smartfona, gdzie aplikacja „zarządza” snem użytkownika. Według obietnic system rozkawałkowuje fazy snu i wybiera te, które pozwalają się wyspać w ciągu 2 godzin. Entuzjaści gadżetów są polskim wynalazkiem zachwyceni (ma trafić na rynek w maju). Eksperci mówią wprost: humbug!
Strawa dla mózgu
Nie jest bowiem tak, że każdy sen regeneruje organizm w równym stopniu – tym, co przynosi zdrowie, jest sen głęboki, który wcale nie trwa przez całą noc. Dajmy sobie spokój ze snem lekkim, płytkim, odprężającym ciało, bez żadnych korzyści dla psychiki. Skoro miarą intensywności snu jest jego głębokość, czy nie można owej głębi sztucznie powiększyć, aby móc zregenerować organizm w krótszym czasie?
– W połowie lat 90. pojawiło się światełko w tunelu – opowiada dr Skalski. – Uczeni odkryli białko, które w genialnej formie spreju podawanego do nosa pogłębiało sen i organizm przez 2 godziny odsypiał to, na co bez tej substancji potrzeba było 5 godzin. Tylko był jeden feler: rewelacyjna mikstura świetnie działała na zwierzęta w laboratorium i ani trochę na ludzi.
To najlepszy dowód, że wszystko, co dotyczy snu, dotyczy też mózgu i, jak długo nie zostaną rozwiązane wszystkie tajemnice tego narządu, ingerencja nawet w tak banalną i bezproduktywną czynność jak spanie będzie stale natrafiała na jakieś przeszkody. Na pociechę pozostaje obserwacja trybu życia osób skarżących się na bezsenność, które jeśli są aktywniejsze podczas dnia, w nocy zapadają w głębszy sen. I choć żadna z dostępnych metod leczenia ich zaburzeń nie uwzględnia podawania aktywizujących stymulantów (sami mogliby uznać ją za absurdalną), takie podejście do problemu nie wydaje się pozbawione logiki.
Żadnej skutecznej metody farmakologicznej, która mogłaby poprawić jakość snu, a przy okazji go skrócić – redukując tym samym czas potrzebny, aby się wyspać – na razie w arsenale leków nie ma. Są za to środki, które na wzór amfetaminy wspomagają czuwanie i pozwalają niektórym na przetrwanie nocnej zmiany mimo uczucia senności. Ale tylko niektórym!
Modafinil szeroko niegdyś reklamowano jako środek zapewniający wyeliminowanie snu (za co na produkującą go firmę nałożono w USA olbrzymią karę finansową w wysokości 444 mln dol.). Opracowany na potrzeby amerykańskiej armii, by rozwiązać problemy pilotów wojskowych, nie okazał się uniwersalnym eliksirem, mogącym w bezpieczny sposób zastąpić inne dopalacze. Miał być czymś w rodzaju nowej pigułki antykoncepcyjnej, która w wyjątkowy sposób uprzywilejowała ludzi w królestwie ssaków, oddzielając seks od reprodukcji. Twórcy modafinilu postanowili zaś uwolnić człowieka od archaicznej potrzeby spania.
To się jednak niezupełnie udało. Wysiłki pozbawiania ludzi snu – także po modafinilu – potwierdzają truizm, że niezależnie od wydłużenia okresu czuwania człowiek i tak marzy o jednym: aby w końcu zasnąć. Im dłużej przebywa na jawie, tym szybciej zasypia. Co ciekawe, wiele leków mogących mieć zastosowanie w usuwaniu senności próbuje się wykorzystywać w leczeniu konkretnych zaburzeń widocznych np. w chorobie Alzheimera lub ADHD. Chodzi bowiem o usprawnianie funkcji poznawczych, czyli mówiąc krótko – o wyostrzenie zmysłów przytępionych uczuciem senności, ale też rozproszonych z uwagi na niedobór określonych substancji w mózgu.
Metylofenidat (czyli Concerta) lub amfetamina dopuszczona na rynek w preparacie Adderall mogą poprawiać zdolność planowania, zwiększają wydajność i skupienie. Aricept wspomaga zapamiętywanie i koncentrację, gdyż podnosi w mózgu poziom acetylocholiny. Ale jeśli nawet te farmaceutyki są pomocne u niektórych pacjentów, ryzyko związane z ich stosowaniem u osób zdrowych przeważa nad sugerowanymi zaletami. To w końcu są silne leki, które mogą wywołać w układzie nerwowym rozmaite efekty niepożądane, więc urzędy kontrolne jak dotąd nie zgodziły się na dopuszczenie ich jako „dopalaczy umysłu”.
Z polskiego rynku modafinil (np. Vigil lub Modiodal) wycofano – firmy przyznają, że ze względu na niewielką sprzedaż – i można je sprowadzić wyłącznie w ramach tzw. importu docelowego, na specjalny wniosek lekarza dla chorego cierpiącego na narkolepsję. Owszem, pokątny handel stymulantami z powodzeniem rozwija się w internecie, ale nie jest to bezpieczne.
Burzliwa przeszłość stymulantów
Nauczką dla wielbicieli chemicznych stymulantów powinna być burzliwa przeszłość amfetaminy. Gdy raczono się nią już sto lat temu, wydawała się idealnym środkiem do utrzymywania aktywności i niwelowania zmęczenia. Dopiero po pewnym czasie zaobserwowano liczne skutki uboczne: uzależnienie, manie, brak krytycyzmu mogący doprowadzić do tragedii. Pod koniec lat 60. sprzedaż amfetaminy osiągnęła w USA poziom 10 mld tabletek rocznie, co skłoniło do wpisania jej do rejestru substancji narkotycznych, sprzedawanych wyłącznie na specjalne recepty.
To jeszcze nie ten czas, by psychowspomagacze trafiły na rynek w sposób niekontrolowany i były rozprowadzane w handlu jak kawa czy herbata. Ale jeśli spirala oczekiwań będzie się rozkręcać, kto wie, jaka czeka nas przyszłość? Już 6 lat temu w poważnym naukowym czasopiśmie „Nature” ukazał się komentarz grupy etyków i neurobiologów sugerujących możliwość zapewnienia łatwego dostępu do tego typu środków nie ludziom chorym, lecz w pełni zdrowym – „kompetentnym mentalnie”, jak ich nazwano, zdecydowanym regularnie poprawiać swoje funkcjonowanie w szkole i na rynku pracy. Dla branży farmaceutycznej taka „viagra dla mózgu” byłaby najlepiej sprzedającym się lekiem wszech czasów. Tym bardziej że gdyby nie trzeba było po niej kłaść się spać, producenci środków na potencję też by na tym skorzystali.