Debiutancka powieść Andrei Tompy jest próbą przepracowania doświadczenia reżimu Ceaușescu, tak jak choćby film Cristiana Mungiu „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni”. W „Domu kata” pisarka łączy perspektywę kobiety i dziecka, Żydówki i osoby pozbawionej wiary w państwową narrację. Tompa opisuje codzienność, w której przerwy w dostawie prądu czy podsłuchy w telefonach stwarzają pozory świata w pełni zagospodarowanego. W takim świecie brakuje czasu na bunt.
Totalność w prozie Węgierki jest też obecna w sposobie pisania: na bezdechu, potoczyście, bez miejsca na kropki, przystanki. I w tym należy się doszukiwać sukcesu Andrei Tompy. Przedstawiając świat przepełniony formą, autorka pokazuje jego pustkę, wydmuszkę. Ale żeby pustka wypłynęła ponad codzienność, potrzebna jest wrażliwość dziecka, dziewczynki, która rozumie świat po swojemu. W jej świecie nie ma Wielkiego Wodza, przymusowej emigracji politycznej, zakazu aborcji, są codzienne apele na mrozie i niezrozumiałe słowa. Nicolae Ceaușescu, podobnie jak tytułowy dom kata, w tej powieści nie istnieje, został wymyślony na potrzeby siania strachu wśród uczestników uroczystości trwających od drugiej połowy lat 60. Drżenie przed władzą ma być tym samym gwarantem długiego jej trwania, a dzieci ustawione w żywe obrazy z okazji urodzin Ceaușescu – cementem rumuńskiej twarzy socjalizmu.
Andrea Tompa, Dom kata, przeł. Anna Butrym, Książkowe Klimaty, Wrocław 2016, s. 524