Żadnego bluzgu, wyrafinowane bogactwo wyobraźni, subtelna erotyka – to wrażenie utrzymuje się od pierwszych stron po ostatnie, a książka jest gruba. Razem z bohaterem narratorem zwiedzamy tu ogromną krakowską kamienicę, którą tytułowa rodzina Chochołów stopniowo odzyskuje, uwalniając się od lokatorów, osiedlonych przymusowo w poprzednim ustroju. Kamienica – to osobny, rodzinny świat, w którym jest miejsce dla wyznających surowe zasady i strzegących tradycji starców, familijnych dziwaków, statecznego średniego pokolenia i nieco zagubionych przedstawicieli najmłodszej generacji. W pierwszej części nastroje są dobre, a konflikty – nieliczne, możemy więc smakować potrawy przygotowywane na Wigilię, podziwiając, jak literacki pomysł ogarnia różne obszary kulturowe, bez żadnego problemu godząc wielką topikę europejską i polskie tradycje. Kraków staje się Wenecją, pępkiem świata, miejscem objawienia, labiryntem, plebejsko-mieszczańskim Soplicowem, Marquezowskim Macondo, Borgesowską Biblioteką... Potem, wraz ze śmiercią babci, zaczyna się kryzys. Porządek pęka, nie tyle nawet z powodu wewnętrznych konfliktów, ile odwrócenia się jakiegoś kosmicznego cyklu, który najpierw sprzyjał rozszerzaniu się Domu, a potem rozstrzyga o jego rozpadzie, gdy w Krakowie wybucha rebelia, równie niejasna jak „wojna polsko-ruska” z powieści Masłowskiej.
Wit Szostak opublikował już kilka powieści, za opowiadanie zdobył nagrodę w konkursie Janusza A. Zajdla. Być może to jest przyczyną, że brakuje tu jakiegokolwiek odniesienia do rzeczywistości. Ten świat jest niczym bańka mydlana, służy do tego, by efektownie ulecieć w przestrzeń. Nazwanie tytułowej rodziny Chochołami do czegoś jednak zobowiązuje, może nie do napisania nowego „Wesela”, ale choćby do kilku polemicznych wycieczek.
Wit Szostak, Chochoły, Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2010, s. 440