Reżyserski debiut Dana Gilroya, amerykańskiego aktora, utalentowanego scenarzysty („Dziedzictwo Bourne’a”), jest nietypowym kryminałem poruszającym temat szaleństwa mediów. Mieszając gatunki, łącząc elementy dramatu społecznego, thrillera, czarnej komedii, a chwilami groteski, „Wolny strzelec” nie tyle uświadamia konsekwencje chorobliwej pogoni stacji telewizyjnych za sensacją, co z nich szydzi. Newsy mają być jak krzycząca kobieta biegnąca przez ulicę z poderżniętym gardłem – tłumaczy obrazowo nowemu współpracownikowi podstarzała prezenterka walcząca o podniesienie oglądalności lokalnego programu informacyjnego (Rene Russo). To doskonale oddaje chorobę współczesnej telewizji, choć Ameryki nie odkrywa.
Przełomowa wydaje się za to kreacja Jake’a Gyllenhaala, grającego psychopatycznego złomiarza odkrywającego w sobie żyłkę reportera. Ma ciemny umysł i pustkę w oczach. Jest bezwzględny, odporny psychicznie, charyzmatyczny, skupiony, obdarzony siłą perswazji oraz spokojem w momentach stresu. Jeżdżąc nocą tam i z powrotem po ulicach Los Angeles, podobnie jak przemierzający nowojorskie zaułki Travis Bickle z „Taksówkarza”, szybko zapoznaje się z oznakami społecznego i fizycznego rozkładu. Różnica jest taka, że zamiast upadku reżyser koncentruje się na jego błyskawicznej karierze w świecie tabloidów. Widzimy, jak porzuca swój złodziejski fach i z policyjnym skanerem, kamerą cyfrową oraz wynajętym pracownikiem pnie się do góry w hierarchii lokalnych paparazzi. „Wolny strzelec” wpisuje się więc w ciąg inteligentnych, atrakcyjnych wizualnie i dramaturgicznie opowieści o nowym pokoleniu antybohaterów wyniesionych na fali kryzysu ekonomicznego.
Wolny strzelec, reż. Dan Gilroy, prod. USA, 113 min