Nagrodzony w tym roku Złotą Palmą w Cannes turecki „Zimowy sen” Nuriego Bilge Ceylana przypomina teatr. Albo ekranizację nieznanej powieści Dostojewskiego. Czuje się epicki rozmach, jednak większość prawie 3,5-godzinnego dramatu rozgrywa się w małych, ciasnych pomieszczeniach kapadockiego hotelu, w których bez końca toczą się filozoficzne dysputy. Na przykład: jakie korzyści przynosi niereagowanie na zło? Jak pomagać ludziom, a jednocześnie ich nie upokarzać? Czy skutki działań pokrywają się z intencjami? Na ile człowiek potrafi być szczery w stosunku do samego siebie?
Film jest medytacją nad losem artysty, pisarza, niegdyś aktora, który lekceważy ludzi, rani najbliższych, myli miłość z zazdrością. Jest inteligentny, bogaty, arogancki, ale ma kłopoty z samooceną, nie potrafi współczuć lub tylko udaje niewrażliwość. Mieszka na odludziu w położonej w pięknym księżycowym pejzażu anatolijskiej wsi. Poznajemy go w chwili kryzysu małżeńskiego i twórczego. Ceylan imponująco szkicuje jego portret – wielostronny, przenikliwy, z uwzględnieniem skomplikowanego tła społecznego – oczami wyemancypowanej, rozwiedzionej siostry, innym razem dużo młodszej, niepotrafiącej się przy nim rozwinąć potulnej żony. Pretekstem staje się błahe wydarzenie. Chłopiec z ubogiego domu rozbija szybę w samochodzie, a potem nie chce przeprosić i zostaje upokorzony. Wina dziecka okazuje się niczym w porównaniu z egoizmem, wyniosłą obojętnością artysty, przedstawiciela klasy rządzącej w rozdartej między tradycją a nowoczesnością Turcji. Tym, co ostatecznie trzyma w napięciu uwagę widzów, jest niejednoznaczny wizerunek psychicznej szamotaniny bohatera, który stopniowo uświadamia sobie sprzeczność wyznawanych poglądów, nieumiejętność kochania, wrodzoną hipokryzję. Wielkie, wymagające maksymalnego skupienia kino.
Zimowy sen, reż. Nuri Bilge Ceylan, prod. Turcja, Francja, Niemcy, 196 min