W przeróżnych międzynarodowych zestawieniach najważniejszych artystów XX w. daremnie szukać rodaków. Przed drugą wojną światową zaczynaliśmy wprawdzie obiecująco, a Muzeum Sztuki w Łodzi z powodzeniem mieszało w światowej awangardzie. Później jednak nastąpiła seria dziejowych zawirowań, które sprawiły, że – mówiąc potocznie – wypadliśmy z obiegu. Najpierw wojna, a później, gdy na nowo pisała się historia współczesnej sztuki, my tkwiliśmy za dość szczelną żelazną kurtyną. Do tego doszedł stan wojenny i tak na dobrą sprawę za promowanie polskiej sztuki mogliśmy się zabrać dopiero po 1989 r. Ale i wówczas bardziej skoncentrowaliśmy się na wspieraniu artystów młodych, stawiając niejako krzyżyk na tych, którzy tworzyli w czasach PRL.
Fangor, Kantor, Opałka
Stosunkowo najlepiej wiodło się tym, którzy w pewnym momencie zdecydowali się na emigrację. Alina Szapocznikow, Roman Opałka, Wojciech Fangor czy Jan Lebenstein doczekali się swoich 15 minut sławy, choć nigdy nie były to kariery, które zapewniłyby im za życia międzynarodowe, powszechne uznanie, a po śmierci odpowiednie miejsce w podręcznikach i leksykonach sztuki XX w. Powody były różne. Wojciech Fangor wydawał się najbliżej sukcesu, dla którego mocnym fundamentem mogła być indywidualna wystawa (i jak dotychczas jedyna rodaka) w nowojorskim Guggenheim Museum. Niestety, kolejne i dość liczne artystyczne wolty twórcy nie zawsze okazywały się interesujące dla art worldu. W Polsce jest dziś Fangor absolutnym idolem bogatych kolekcjonerów, ale z podboju Ameryki wrócił jednak na tarczy.
Z przeciwnego powodu – nadmiernej konsekwencji artystycznej – szeroki świat nie usłyszał o Romanie Opałce. To zresztą ciekawa sprawa. Jego konceptualny projekt „obrazów liczonych” uwiódł krytyków, idea sprzężenia malarstwa i czasu była absolutnie nowatorska, ale dla szerszego odbiorcy ów zamysł okazał się nazbyt hermetyczny i monotonny, właściwie jednokrotnego użytku.