Kultura

Grunt to bunt

Dwie wystawy na stulecie awangardy

Marek Włodarski, „Pejzaż biologiczny”, 1930 r. Marek Włodarski, „Pejzaż biologiczny”, 1930 r. Muzeum Sztuki w Łodzi
Solidarnie i z rozmachem środowisko muzealników postanowiło uhonorować setną rocznicę awangardy w Polsce. Wypada jednak zapytać: awangardy, czyli właściwie czego?
Katarzyna Kobro, „Akt kobiecy”, 1948 r.Paweł Czernicki/Muzeum Narodowe w Krakowie Katarzyna Kobro, „Akt kobiecy”, 1948 r.
Fernand Leger, „Martwa natura z dzbankiem i lampą”, ok. 1951 r.Muzeum Narodowe w Krakowie Fernand Leger, „Martwa natura z dzbankiem i lampą”, ok. 1951 r.
Max Ernst, Bez tytułu, ok. 1936 r.Andrzej Chęć/Muzeum Narodowe w Krakowie Max Ernst, Bez tytułu, ok. 1936 r.
Janusz Maria Brzeski, „Narodziny robota”, 1933 r.Muzeum Sztuki w Łodzi Janusz Maria Brzeski, „Narodziny robota”, 1933 r.
Władysław Strzemiński, „Pejzaż morski”, 1933 r.Muzeum Sztuki w Łodzi Władysław Strzemiński, „Pejzaż morski”, 1933 r.

Ten wywodzący się z teorii wojskowości termin zrobił w kulturze zaskakującą karierę. Ale trzeba też przyznać, że idealnie pasował do opisania artystycznych zjawisk tak gwałtownie eksplodujących w XX stuleciu. Avant garde, czyli straż przednia, ryzykownie zapuszczająca się na nieznane tereny, by je zbadać, oswoić i dzięki temu pozwolić zasadniczej kolumnie wojska przemieszczać się bez przeszkód. O awangardzie w kontekście twórczości jako pierwszy wspomniał Henri de Saint-Simon na początku XIX w. Jednak dopiero sto lat później lubiący militarne porównania futuryści wprowadzili ją na stałe do słownika sztuki. Z kotła bulgocącego konfliktami narodowościowymi i politycznymi, nowymi ideami światopoglądowymi i teoriami filozoficznymi, wyskakiwały co rusz nowe kierunki estetyczne: kubizm, ekspresjonizm, abstrakcjonizm, dadaizm, surrealizm, konstruktywizm, a wszystkie je ponownie pakowano do wspólnego gara z napisem: awangarda.

Zawsze, gdy jakiś termin ma opisywać zbyt wiele i zbyt różnorodnych zjawisk, rodzą się problemy. Oczywiście, co do kilku ustaleń zgoda była powszechna. Awangarda to ta, która walczyła ze starym porządkiem estetycznym, burzyła kanony, była wojownicza, buntownicza, kreatywna, zrywała z historią, pragnęła wyrażać swój czas, przebudowywać sztukę i społeczeństwo. Z wyznaczeniem desygnatów dla takiego zestawu cech było już jednak dużo trudniej. W najszerszym, choć trzeba dodać, że najrzadziej spotykanym rozumieniu, przyjmowano, że awangarda to każde zjawisko artystyczne wyprzedzające swój czas. W tym sensie dopisać do niej można by np. niemal cały renesans, Caravaggia, o impresjonizmie nie wspominając. Na drugim krańcu wypada pomieścić koncepcje wyprowadzające awangardę z tradycji XIX-wiecznej tzw. sztuki użytkowej, odrzucającej wizję „sztuki dla sztuki” na rzecz zaangażowanych postaw artystycznych. Najczęściej jednak używa się tego terminu do określenia wszelkich nowatorskich ruchów artystycznych, które pojawiły się w Europie na początku XX w. Najczęściej – to nie znaczy, że powszechnie.

Nieźle przyjął się ów termin we Włoszech, Francji czy Niemczech, ale już znacznie gorzej w Wielkiej Brytanii i USA, które wolały posługiwać się pojęciem „modernizm”. W ZSRR po krótkim okresie „prób i błędów” szybko przyjęto wykładnię, wedle której rewolucyjno-proletariacka awangarda polityczna jest zjawiskiem jak najbardziej słusznym, ale awangarda artystyczna to perfidny, burżuazyjny wymysł. Z kolei w Europie Środkowej (Polska, Czechy, Słowacja) próbowano cały czas godzić – z różnymi zresztą efektami – estetyczny i polityczny ruch awangardowej rewolty.

By rzecz jeszcze bardziej skomplikować, trzeba dodać, że nieco inaczej postrzegano, periodyzowano i definiowano awangardę na gruncie sztuk wizualnych, filmu, teatru, literatury i architektury. Z czasem zaczęto też dzielić ją na dwie zasadnicze fale, pierwszą – do lat 30. XX w., i drugą – od przełomu lat 50. i 60., a nawet wydzielać osobną awangardę radykalną, którą miała cechować najdalej idąca gotowość do burzenia zastanego porządku artystycznego. Różni teoretycy, którzy zabierali się za temat, z reguły miewali własne pomysły, np. prof. Władysław Tatarkiewicz pisał o awangardzie wyklętej, wojującej i zwycięskiej.

W grupie lepiej

Ta pierwsza, przedwojenna jeszcze, awangarda świetnie wyrażała czasy początku XX stulecia. Pełne politycznych konfliktów, filozoficznych i światopoglądowych zawirowań (marksizm, freudyzm), cywilizacyjnych zmian (postęp technologiczny, zmiany obyczajowe). Także w wymiarze artystycznym udało się jej wykształcić kilka charakterystycznych cech, które do dziś uchodzą za jej znaki rozpoznawcze. Przede wszystkim twórcy awangardowi uwielbiali działać w grupach, również – co było nowością – o charakterze międzynarodowym.

Wybitni samotnicy należeli do wyjątków (jak Stanisław Ignacy Witkiewicz). W Polsce działali m.in. Formiści, Bunt, Jung Idysz, Blok, a.r., Praesens, Grupa Krakowska. Formacje pojawiały się, upadały, jedne przechodziły w drugie i nawet bardziej tradycyjnie ukierunkowani artyści – na tej fali – także chętnie łączyli się w zespoły (Czapka Frygijska, Bractwo św. Łukasza, Komitet Paryski, Zwornik). Ciekawe, że i powojennej, drugiej fali awangardy (zwanej neoawangardą) także towarzyszyła potrzeba pracy zespołowej, by przypomnieć rodzime formacje drugiej połowy lat 50.: Grupa 55, St–53, 4F+R, R–55, Grupa X.

Spoiwem owych awangardowych grup, poza wspólnymi wystawami i wydawnictwami, były manifesty. Rekordowi pod tym względem włoscy futuryści wydali ich aż siedem, ale własne deklaracje programowe publikowali praktycznie wszyscy, zazwyczaj u progu działalności: surrealiści, suprematyści, dadaiści, ekspresjoniści. Dbano przy tym bardzo o kontakt z widzem. Artysta nie mógł zamykać się w wieży z kości słoniowej, ale musiał zanurzać się w społeczeństwie, by je lepiej rozumieć i wyrażać w twórczości.

Poza międzynarodową czołówką

Awangarda wdarła się do świata sztuki z siłą tsunami. W dwie dekady przeorała kulturę tak, że nieodległe przecież historycznie wyczyny impresjonistów jawiły się jak niewinne estetyczne igraszki chłopców znudzonych dotychczasowymi zabawkami. Historyk sztuki Magdalena Czubińska w katalogu wystawy „Potęga awangardy” w krakowskim Muzeum Narodowym pisze: „Nie potrafimy wyobrazić sobie dzisiejszego świata bez wczorajszej awangardy, która uczuliła nas na kwestie wolności jednostki, tolerancję dla rozmaitych opcji artystycznych (...), nauczyła nas zdrowego odruchu kontestacji”. Łamała tabu, prowokowała. A przy okazji zaproponowała zupełnie nowe formy artystycznego wyrazu, dziś wręcz powszechne, jak abstrakcja, ready made, happening.

Trzeba przyznać, że powojenna fala awangardy zamieszała już dużo słabiej. Wprawdzie zawdzięczamy jej sztukę feministyczną, konceptualizm, land art, wideo-art, popularność artystycznych instalacji i performance’u, ale niestety brakowało już rewolucyjnego zapału oraz motywacji, by zmieniać świat. Łatwiej poddawała się pokusom ze strony instytucjonalnego world artu, kultury masowej, świata konsumpcji, mainstreamu (jak choćby amerykański ekspresjonizm abstrakcyjny i pop-art). Choć nadal mocno mieszała w estetyce, to w głowach odbiorców już dużo słabiej.

Cios ostateczny zadał awangardzie postmodernizm, który uwodził widza niedużymi wymaganiami, a równocześnie kwestionował wszystkie wartości i środki wyrazu „sztuki buntu”. Cios był tak silny, że dziś sam termin awangarda wydaje się przynależeć raczej do kategorii pojęć historycznych, a jeśli już ktoś bardzo chce podkreślić bezkompromisowy charakter jakiegoś artystycznego fenomenu, to mówi raczej o „sztuce progresywnej”. Ale w myśleniu o sztuce, zarówno u artystów, jak i krytyków i widzów, pozostawiła po sobie awangarda (zarówno ta pierwsza, jak i druga) dwa silne nawyki. Po pierwsze, przekonanie o wartości tkwiącej w nowatorstwie, kreatywności, oryginalności. „To już było” brzmi nadal jak obraza. Po drugie, prymat treści nad formą i konceptu nad warsztatem. Stąd nieufność wobec takich pojęć, jak piękno czy maestria. Czy jest to jednak to dziedzictwo awangardy, którym powinniśmy się szczycić?

A w Polsce? Przedwojenną awangardę dość surowo potraktował prof. Grzegorz Dziamski, pisząc: „Okazała się zbyt słaba, by sprostać kulturowym i politycznym wyzwaniom lat trzydziestych, uległa zatem stopniowo rozbiciu, dezintegracji”. Choć trzeba uczciwie przyznać, że wniosła do światowej sztuki istotny (choć raczej niedoceniany za granicą) wkład w postaci dorobku intelektualnego i artystycznego Władysława Strzemińskiego, Katarzyny Kobro i Stanisława Ignacego Witkiewicza. Niestety, po wojnie też nie dołączyliśmy do międzynarodowej czołówki. Po opadnięciu żelaznej kurtyny zajmowaliśmy się głównie gonieniem i naśladowaniem tego, co wymyślono w świecie, a mistrzem w tym absorbowaniu nowalijek okazał się Tadeusz Kantor. Praktycznie na palcach jednej ręki możemy policzyć twórców, którzy podążali własną, oryginalną awangardową drogą i gdyby nie historyczne zawirowania, mogliby trafić do grona największych gwiazd. To przede wszystkim Andrzej Wróblewski i Władysław Hasior.

„Awangarda wiecznie żywa”

Czy obchody stulecia awangardy dają nadzieję na lepszą percepcję i wyższą ocenę naszych rodzimych sukcesów? Być może. Rok zaczyna się w każdym razie nieźle, dwoma efektownymi prezentacjami. Pierwsza to „Superorganizm” w Muzeum ms2. Jak piszą jej kuratorki, jest ona „próbą wydobycia na pierwszy plan niedocenianych wyobrażeń wynikających z inspiracji przyrodą”. Temat dość osobliwy, bo z czym jak z czym, ale z naturą to aktywność awangardy kojarzy się umiarkowanie. Ale nawet na tym ryzykownym zestawieniu udało się zbudować narrację zajmującą i wymowną.

Ekspozycja jest konsekwentnie jednorodna; obejmuje jedynie fenomen tzw. pierwszej awangardy i nie wykracza poza horyzont lat 30. XX w. Dzięki temu możemy nierozpraszani skupić się na buntowniczej sztuce początków stulecia w jej różnych formach i stylistykach, od surrealizmu, przez ekspresjonizm, po konstruktywizm, i od malarstwa, poprzez rzeźbę, po film i wydawnictwa. Ogromną zaletą poprowadzonej elegancko (może nawet nazbyt elegancko jak na tematykę) i z filozoficznym zacięciem opowieści jest fantastyczny zespół prac, które udało się pozyskać z zagranicy, m.in. kilkudziesięciu dzieł z The Museum of Modern Art w Nowym Jorku. Od nazwisk wręcz kręci się w głowie: Wassily Kandinsky, Piet Mondrian, Kazimierz Malewicz, Le Corbusier, Max Ernst, Edvard Munch, Kurt Schwitters itd.

O ile ekspozycja łódzka stawia sobie za cel ogląd awangardy z jednego wybranego punktu widzenia, o tyle wystawa „Potęga awangardy” w krakowskim Muzeum Narodowym stara się ambitnie ukazać – zgodnie ze swym tytułem – całą potęgę awangardy od jej początków do dziś. I tu skrzy się od gwiazd światowych i polskich, ale najważniejsze wydaje się zaprezentowanie potęgi środków wyrazu i różnorodności sposobów oraz form składających się na burzenie starego estetycznego porządku. Poza malarstwem, rzeźbą czy rysunkami zgromadzono m.in. projekty mebli, czasopisma, filmy, wydawnictwa (np. tomiki poezji), fotograficzne kolaże.

Równocześnie kuratorka wystawy podjęła się ambitnego zadania pod hasłem „awangarda wiecznie żywa”. I włączyła do ekspozycji sporo dokonań nie tylko tzw. neoawangardy (m.in. Andrzej Pawłowski, Marek Piasecki, Maria Jarema), ale też współcześnie działających artystów. Czasem w sposób oczywisty nawiązujących do awangardowych tradycji (np. Monika Sosnowska, Jeff Wall), niekiedy jednak wybranych dość zaskakująco (Luc Tuymans, Marlene Dumas). Natomiast tym, czego brakuje, są próby pokazania wpływu awangardy na rozwój zachodniej cywilizacji, na codzienne gusta, estetyczne nawyki itd. I to by dopiero była potęga.

Tak czy inaczej, obie ekspozycje to prawdziwe wejście smoka w jubileuszowy rok. I niewykluczone, że takie nagromadzenie awangardowej, smakowitej esencji artystycznej już się nie powtórzy, choć wystaw, imprez i przedsięwzięć zaplanowano do końca roku wiele. Ich pełną listę i szczegółowy opis znaleźć można na specjalnie z tej okazji uruchomionym portalu internetowym www.rokawangardy.pl. Najbliższy sezon przyniesie więc świetną okazję, by wyzwolić się z estetycznego kręgu Matejki i spróbować czegoś innego.

***

Superorganizm. Awangarda i doświadczenie przyrody, Muzeum ms2 w Łodzi, wystawa czynna do 21 maja.

Potęga awangardy, Muzeum Narodowe w Krakowie. Kamienica Szołayskich, wystawa czynna do 28 maja.

Polityka 11.2017 (3102) z dnia 14.03.2017; Kultura; s. 76
Oryginalny tytuł tekstu: "Grunt to bunt"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną