W sobotę wrocławski Teatr Polski przeżył małe oblężenie. Na chodniku godzinki śpiewała Krucjata Różańcowa, wejście do teatru blokowali żarliwi obrońcy czystości polskiego teatru, oburzeni pomysłem zatrudnienia w spektaklu „Śmierć i dziewczyna” w reż. Eweliny Marciniak pary aktorów porno z Czech. Wśród protestujących rozpoznano uczestników niedawnej akcji palenia kukły Żyda na wrocławskim Rynku. Policja jednak opanowała sytuację i premiera się odbyła. Godność polskiego teatru nie ucierpiała.
Krucjata Różańcowa za Ojczyznę, która ludziom teatru dała się poznać przy okazji ubiegłorocznego blokowania spektaklu i czytań „Golgoty Picnic”, szykowała protest na 15 tys. osób. Mocno się jednak przeliczyła, protestowała kilkudziesięcioosobowa grupka. Do sprzeciwu wobec inscenizacji tekstów noblistki Elfriede Jelinek, m.in. „Pianistki”, rozsławionej przez wybitną ekranizację Michaela Hanekego, nawoływała na stronie internetowej: „To nie tylko łamanie prawa, konstytucji, ale świadome profanowanie święta Królowej Polski. W tym dniu jest bowiem święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny!”. Oraz informowała: „Autorką owego pornograficznego widowiska jest austriacka komunistka i feministka – Elfriede Jelinek, która w latach 1974–1991 należała do Komunistycznej Partii Austrii, a więc w tych latach gdy pod bolszewicką przemocą cierpieliśmy gehennę my czy inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej oraz ludy Rosji Sowieckiej”. „Nie pozwolimy, by premiera tego sadomasochistycznego paskudztwa zaśmieciła ziemię polską i skalała królestwo Najświętszej Maryi Panny” – grzmiała Jadwiga Lepieszo z Krucjaty.
Znienacka spektaklem zainteresowała się także Marta Kaczyńska, broniąca czci polskiego teatru w felietonie w „wSieci”. Następnie w radiowej Trójce minister kultury Piotr Gliński, którego resort wraz z Dolnośląskim Urzędem Marszałkowskim współprowadzi Teatr Polski, orzekł, że „za pieniądze publiczne pornografii w polskich teatrach nie będzie”. Przy okazji przypomniał, że „Ministerstwo daje prawie pięć milionów na ten teatr, umowa na to finansowanie kończy się z końcem przyszłego roku” – co zabrzmiało dość dwuznacznie, jak szantaż finansowy.
Ministerstwo Kultury wystosowało list do marszałka dolnośląskiego, w którym odżegnuje się od jakiejkolwiek formy cenzury, ale „oczekuje”, że marszałek cenzurę prewencyjną – zakazaną od upadku PRL – zastosuje: „MKiDN nie zamierza ingerować w wolność wypowiedzi artystycznej. Nie zamierza także dążyć do wprowadzania jakichkolwiek form cenzury. Jednak działalność placówki finansowanej z środków publicznych, w tym rządowych nie może przekraczać norm powszechnie w naszym społeczeństwie obowiązujących. Podkreślam, że sprawa dotyczy placówki finansowanej z środków publicznych. Wobec powyższego Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego oczekuje, że Pan Marszałek w trybie natychmiastowym nakaże wstrzymanie przygotowań premiery w zapowiadanej postaci, łamiącej powszechnie przyjęte zasady współżycia społecznego”. Gdyby gdzieś odbywał się festiwal hipokryzji, minister Gliński miałby Grand Prix w kieszeni.
Ale na podium z pewnością znaleźliby się także marszałkowscy radni z PO, którzy rozpętali całą aferę. Na wieść o czeskich aktorach porno w Polskim zapałali świętym oburzeniem i zagrozili teatrowi zdjęciem sztuki z afisza (!) oraz tradycyjnym obcięciem dofinansowania. Gdy jednak okazało się, że mówią jednym głosem z PiS, co jest w dzisiejszym układzie politycznym dość niezręczną sytuacją, trzeba było zmienić ton.
Marszałek na list z Ministerstwa odpowiedział chłodno i rzeczowo. Zwracał uwagę, że spektakl ocenia się po premierze („Nie możemy wykluczyć, że zmieszanie medialne wokół spektaklu jest zaplanowanym zabiegiem marketingowym mającym na celu zwiększenie zainteresowania premierą. Można również przypuszczać, że upubliczniane informacje są swoistą prowokacją artystyczną ukierunkowaną na wywołanie szerokiej dyskusji społecznej na tematy poruszane w spektaklu”) i przypomniał, że prawo zabrania cenzury i zdejmowania spektakli.
Tym sposobem obrońcami Teatru Polskiego – i jego dyrektora Krzysztofa Mieszkowskiego, który od kilku tygodni jest także posłem z ramienia Nowoczesnej – nagle stali się ci, którzy przez lata krytykowali jego politykę repertuarową, tworzenie teatru społecznie zaangażowanego, niebojącego się eksperymentów formalnych i stawiania widzom trudnych pytań (Urząd Marszałkowski prosi o sprostowanie, że w ich krytyce dyrekcji Mieszkowskiego nie chodziło o linię repertuarową, w którą nigdy nie ingerowali, tylko o sprawy finansowe – przekraczanie przez dyrektora budżetu). Przez ostatnie lata było kilka prób odwołania Mieszkowskiego z funkcji dyrektora, które przetrwał głównie dzięki wsparciu kolejnych ministrów kultury. Najnowszemu przy okazji wczorajszej premiery wypomniał zapędy cenzorskie i zachęcił do złożenia dymisji.
A na koniec pytanie, które zadawali sobie przed premierą wszyscy: był ten seks? Było porno? Odpowiedź, tak jak cały – dobry, a przede wszystkim piękny wizualnie i przepełniony graną na żywo muzyką fortepianową – spektakl Marciniak jest złożony. Zdradzenie roli, jaką aktorzy porno z Czech (polscy ponoć nie odpowiedzieli na propozycję) w nim grają, oznaczałoby odarcie widzów z pewnej części doznań.
Napiszę więc tylko, że przedstawienie zaczyna się od sceny żartu z całej afery. Pary widowiskowo kopulującej w błyskającym świetle lamp stroboskopowych, w rytm głośnej muzyki. Dalej zaś płynie nie pozbawiona elementów humoru, ale generalnie bardzo smutna opowieść o córce zaborczej matki i nieobecnego ojca, od dziecka trenowanej do bycia gwiazdą pianistyki, straumatyzowanej i pogubionej, dla której szczęśliwy związek z drugim człowiekiem jest wyzwaniem ponad siły. Uniwersalne, prawda?
Jak piszą na stronie Teatru Polskiego, jest to spektakl dozwolony od lat 18, dla widzów NAPRAWDĘ dorosłych. A na pewno dojrzałych.