Janusz Wróblewski: – Polska ma wreszcie Oscara. Gratuluję!
Ewa Puszczyńska: – Dziękuję, to rzeczywiście świetna wiadomość. Bardzo się cieszymy. Jesteśmy oszołomieni.
Dla producenta to spełnienie marzeń?
Nie marzyłam o Oscarze. Nigdy nie przypuszczałam, że to się może wydarzyć, to jest również Oscar dla Polski. Długo oczekiwany. Ponad pół wieku. Dopiero za dziesiątym razem się udało.
Odbierając nagrodę, Paweł Pawlikowski wydawał się strasznie przejęty i wzruszony. Nie spodziewał się jednak Oscara?
Szanse były wyrównane. Siedzieliśmy w jednym sektorze z twórcami „Lewiatana”. Zdawaliśmy sobie sprawę, że równie dobrze oni mogą zostać wyczytani.
Jak wyglądały ostatnie dni promocji „Idy” w Ameryce?
Wszystkie działania reklamowe zakończyliśmy na początku ubiegłego tygodnia. Pawlikowski zrobił sobie potem cztery dni wakacji w Meksyku. Ale dopóki jeszcze nie zamknięto głosowania, te działania były bardzo intensywne. Codziennie po kilka spotkań, organizowaliśmy dodatkowe pokazy filmu, ukazywały się anonse i reklamy w prasie branżowej i nie tylko. Ale na sukces miała wpływ cała długa droga „Idy”. Półtora roku pracy, nagród, wywiadów, ogłoszeń, fantastycznych recenzji. Gdyby nie to, nie byłoby nas na gali.
O przypadku nie ma mowy?
Ciężka praca to tylko jeden z warunków. „Ida” jest wybitnym dziełem. Potrzebne było też szczęście. Teoretycznie głosowało sześć tysięcy członków Akademii. Wszystko więc mogło się zdarzyć.
Jaka w tym procesie była rola Pawlikowskiego?
Kluczowa. Zrobił ten film szczerze, jak tylko potrafił. To jego film. Trochę mu tylko pomogliśmy.