Kultura

Parys-Berlin

Polska pisarka opowiada Niemcom historię

Magdalena Parys: „Żeby pisać wiarygodnie o Berlinie, trzeba tu być”. Magdalena Parys: „Żeby pisać wiarygodnie o Berlinie, trzeba tu być”. Łukasz Cynalewski / Agencja Gazeta
Polska pisarka Magdalena Parys w powieści „Tunel” ­opowiedziała berlińczykom historię muru tak, jak nikt inny tego nie zrobił. Teraz mówi o historii: Niemcom o Polakach, a Polakom o Niemcach.
Najdłuższy zachowany fragment muru berlińskiego.Hannibal Hanschke/Reuters/Forum Najdłuższy zachowany fragment muru berlińskiego.

Jesteśmy świadkami literackiego wzmożenia w Berlinie – mówił właściciel księgarnio-kawiarni Buch|bund Marcin Piekoszewski, otwierając spotkanie z Magdaleną Parys poświęcone jej drugiej powieści „Magik”. Buch|bund to teraz kluczowe miejsce dla polskiej kultury w Berlinie. Istnieje od trzech lat, kilka razy w tygodniu coś tu się dzieje: spotkania, warsztaty, debaty. W Niemczech, a szczególnie w Berlinie, polskich pisarzy mieszka naprawdę sporo, m.in: Dorota Danielewicz, Brygida Helbig (nominowana do Nike za powieść „Niebko”), Krzysztof Niewrzęda. Są też pisarze związani z słynnym Klubem Nieudaczników (nadal bardzo lubianym przez Niemców), tacy jak Leszek Oświęcimski i wielu, wielu innych. Parys też tu mieszka – od 30 lat. Wydała na razie dwie powieści, a jej debiut „Tunel”, który ukazał się po niemiecku tej jesieni, robi w Niemczech karierę. Okazało się, że ta książka uruchamia wspomnienia ludzi z Berlina. Parys spotyka się z czytelnikami w różnych dzielnicach miasta, zwykle przychodzi ponad 100 osób, głównie Niemców. – Opowiadamy sobie nawzajem Berlin – mówi Parys, która sama czuje się przede wszystkim berlinianką.

Po spotkaniu w Buch|bundzie – sala pełna, sporo artystów, głównie Polacy („Magik” na razie ukazał się tylko po polsku, choć były propozycje, żeby najpierw wyszedł po niemiecku) – tradycyjnie przechodzi się na drugą stronę ulicy do galerii transwestyty Julity, malarki, artystki kabaretowej, u której zawsze można liczyć na wieczorny show. Do niedawna na pianinie grał u niej Piotr Walewski, znany z Piwnicy pod Baranami, twórca muzyki do „Dezyderaty”. Goście przychodzą jak do salonu, buduaru, na ścianach wiszą obrazy na sprzedaż, alkohol każdy sobie wyciąga z lodówki.

Takich miejsc jest w Kreuzkölln i Neukölln wiele. Jednak zanim ta część miasta stała się modna, na strychu jednego z domów miał swoje atelier brat Magdaleny Parys, malarz. Jeszcze zanim otworzył się Buch|bund i przybyła bohema literacka, głównie polska. Wyprowadził się, kiedy okolica stała się zbyt zamożna i rozpoznawalna. – Berlin nie przestaje mi dostarczać materiału literackiego – mówi pisarka. – Znajomy opowiadał mi o takim miejscu, gdzie od frontu jest superlokal, a z tyłu siedzą dwaj transwestyci i reperują komputery. Klienci, którzy przychodzą ze sprzętem do naprawy, nie mają pojęcia, że oni tam w innej części tańczą i śpiewają. W Berlinie mogą stać obok siebie bogate kamienice, squat i tanie speluny. W innych miastach takie rzeczy nie zdarzają się w dobrej dzielnicy.

Berliński Kowalski

W tej okolicy mieszkali bohaterowie obydwu jej powieści, tutaj znajduje się w „Magiku” knajpa Biała Lilia, w której upija się policjant Kowalski. Wielu bohaterów Parys nosi polskie nazwiska. Bo tak jest w rzeczywistości – mnóstwo ludzi przyjechało tu kilka pokoleń wcześniej. U Parys berlińskie szczegóły są pieczołowicie odtworzone. – Żeby pisać wiarygodnie o Berlinie, trzeba tu być, przypominać sobie, jak to było przed obaleniem muru, mieć w głowie topografię miasta, które się zmieniało.

„Tunel” ukazał się po niemiecku w przekładzie Pauliny Schulz, w małym wydawnictwie, bez dużej promocji, a jednak dotarł do czytelników. Na portalu lovelybooks.de zebrał ponad 300 recenzji i mnóstwo świetnych ocen czytelników. Te recenzje wyglądają zresztą podobnie – wielu ludzi opowiada swoje historie związane z murem. – Gdybym je znała wcześniej, to chyba nie napisałabym tej książki, trzeba było mieć odwagę nowicjusza, żeby to zrobić – śmieje się Parys. Jej odwaga brała się stąd, że nie miała świadomości, jak to jest kluczowy i bolesny temat dla Niemców. Opowiedziała o grupie ludzi, którzy w połowie lat 80. w Berlinie wschodnim postanowili przekopać tunel pod murem. Budowniczowie nie wiedzieli, że chodzi o przemycenie zaledwie jednego człowieka. Ta powieść z wątkiem sensacyjnym jest też zbiorowym portretem Niemców – poznajemy ich biografie sięgające czasów wojny. – Znalazła się tu historia chłopca, który nie chciał wstąpić do Hitlerjugend. Właściwie chyba dla tej sceny napisałam książkę. Chciałam opowiedzieć Polakowi o Niemcach po swojemu, niejako od środka, moja córka jest przecież Niemką. Polacy tej sceny nie zauważyli, za to Niemcy docenili, uznali, że Polka ich rozumie.

Nie było ważne, kto to napisał, znaczenie miało tylko to, że ktoś wszedł w ich skórę. Ten mur, nieprzekraczalny dla jednych i możliwy do przejścia dla tych z Zachodu, był częścią ich życia. I również częścią jej życia. Przyjechała ze Szczecina do Berlina Zachodniego z matką, ojczymem i bratem jako 13-latka w 1984 r. i jak tylko dostała dokumenty, sama zaczęła przekraczać granicę z maniackim uporem. Mamie mówiła, że idzie na badmintona, a szła na Alexanderplatz. Na spotkaniach autorskich niemieccy czytelnicy proszą, żeby opisała to swoje własne przekraczanie granicy.

Pałac płaczu

Niemcy z Berlina Zachodniego, kiedy tylko mogli, wyjeżdżali do Hanoweru, do swoich dacz i letnich domków. Za opłatą (przymusową wymianą marek zachodnich na wschodnie) mogli odwiedzać Berlin wschodni. – To była fascynacja i ujarzmienie strachu, nienawidzę granic, bałam się ich. Nie za bardzo sobie potrafię to dziś wytłumaczyć, to było trochę jak sport, ruletka: wejdę, zawrócą mnie? Bałam się, więc musiałam coś z tym strachem zrobić. Szłam zobaczyć wieżę telewizyjną, którą było widać z naszej strony, wjeżdżałam na górę zjeść lody, które mi przypominały lody w Szczecinie. Myślę, że Berlin wschodni w ogóle przypominał mi Polskę. Oswajanie Zachodu odbywało się przez chodzenie na wschód, bo do Polski było daleko. Przez wielogodzinne postoje i szykany na granicach o wiele dalej niż dziś. W tajemnicy przed mamą kupowaliśmy z kolegą zeszyty szkolne, długopisy, płyty w polskim sklepie przy Instytucie Polskim i w paczce wysyłaliśmy na Zachód.

Nie tylko ona przekraczała granicę, jej koleżanki chodziły kupować sobie buty – stare wyrzucały. Po latach dowiedziała się, że hotel, do którego chodziła na lody, był miejscem kontaktowym siatki szpiegowskiej. Dziś już nie istnieje.

Teraz trudno sobie wyobrazić, że jedna z bardziej reprezentacyjnych berlińskich ulic, Friedrichstrasse, była ciemna, zamknięta, pełna szczurów, pociąg przejeżdżał wolniej. W tzw. Pałacu Łez, czyli hali odpraw przy dworcu kolejowym, granicę przechodzili biedni, bogaci, sławni, Niemcy, Polacy, Amerykanie, Francuzi, cały świat. Poza dyplomatami każdy, kto nie podróżował samochodem, musiał przekroczyć granicę na Friedrichstrasse, czyli przejść przez Pałac Łez. – Dziś w Pałacu jest muzeum, ale 25 lat temu ja też tam płakałam. Było to na krótko przed upadkiem muru, miałam 17 lat i płakałam ze złości. Skończyły się wakacje, wracałam z Gdańska i znów musiałam stać w tej niekończącej się cholernej kolejce, wrócić do obowiązków i szkoły. Byłam starsza, już się nie bałam, znałam język, czułam się po jednej i po drugiej stronie u siebie. Ale Niemcy wciąż jeszcze płakali, żegnając matkę, siostrę czy babcię. Nie wiedzieli, czy kiedyś się jeszcze zobaczą, czy dożyją, czy wrócą.

Wiele z tego, co tam zobaczyła, znalazło się potem w książce „Tunel”. Rodziła się przez wiele lat. Związki autorki z Polską były cały czas silne – w Szczecinie została przyszywana babka, a w Gdańsku ojciec. Po wyjeździe korespondowała ze swoją klasą ze Szczecina i przerabiała materiał polskiej szkoły. Od początku czuła, że nie może oderwać się od języka i kultury i dlatego czytała nawet więcej niż jej rówieśnicy w Polsce. – Wiedziałam, że nie chcę stracić polskiej tożsamości, miałam poczucie, że muszę przeczytać sama mnóstwo, żeby mieć kontakt z językiem. Moi koledzy męczyli się przy Sienkiewiczu, a ja się nim rozkoszowałam, na przykład „Rodziną Połanieckich”.

Miała szczęście do dobrych szkół i pedagogów – od jednej ze szczecińskich nauczycielek pochodzi jej pseudonim Parys – naprawdę nazywa się Lasocka. Dobrze wspomina też szkołę w Berlinie, nastawioną na kształcenie umiejętności dyskusji.

Nie zawsze było łatwo. Zanim skończyła studia, pracowała, gdzie się dało. – Każdy, kto w Berlinie chce więcej, musi na to zapracować. Każdy z nas dużo przeszedł, z pewnością my, dzieci tzw. emigracji solidarnościowej, też niemało. Prawie wszyscy z naszych rodziców sprzątali, opiekowali się emerytami, dochodzili do swoich sukcesów okrężną drogą. Naszych rodziców nie było stać na luksusowy start dla nas.

Parys imała się różnych zajęć, jednego dnia przeprowadzała wywiad z Eriką Steinbach, drugiego międzynarodowy konkurs literacki, trzeciego – po pracy na uczelni i zajęciach – dorabiała wieczorami jako kasjerka w sklepie. Nie przysługiwało jej socjalne wsparcie. Studiowała naraz trzy kierunki. Po rozstaniu z mężem musiała utrzymać nie tylko siebie, ale i synka. – Kiedy masz dziecko, zmienia ci się optyka, robiłam wszystko, żeby syn nie czuł, że nas na nic nie stać. Właśnie gdy zaczęła pracować jako kasjerka, poznała swojego obecnego partnera, z którym razem wychowują córeczkę i dwóch synów z poprzednich małżeństw.

Nie tylko o Niemcach

Żeby napisać „Tunel”, musiałam sama wyjść z tunelu. To była książka, która nic nie mówi o mnie, a była bardzo osobista. „Magik” w ogóle nie jest książką osobistą, ale był jeszcze trudniejszym zadaniem – mówi Parys. Najpierw trafiła na artykuł znanego historyka, który znalazł w Instytucie Gaucka informację, że na granicy bułgarskiej Stasi mordowało uciekinierów na Zachód. Ta granica wydawała się łatwiejsza, mniej strzeżona niż przejście berlińskie. A to nie była prawda. Udało mu się ustalić, że przez bułgarską granicę w czasach żelaznej kurtyny próbowało uciec ok. 4,5 tys. osób, a 100 z nich straciło życie. Parys nie miała zamiaru po „Tunelu” pisać znów o granicach i ucieczkach, ale poczuła się zobligowana. I tak powstała wielowątkowa powieść, w której fakty są tylko punktem wyjścia dla fikcji. W tej opowieści Stasi zwabiało na granicę i zabijało ludzi niewygodnych, np. z polskiej opozycji. Parys wiele wymyśliła, ale kiedy już po napisaniu przeczytała o prawdziwych metodach Stasi, okazało się, że fantazja nie dorównuje rzeczywistości. Chciała o tym napisać, bo miała poczucie, że te ofiary są całkowicie zapomniane. To byli młodzi ludzie, o pamięć i sprawiedliwość upominali się tylko ich rodzice. Nie mają dziś statusu ofiar. – Historię piszą wygrani, a ofiary mają milczeć. To budzi mój sprzeciw. Dlatego piszę.

W kolejnych tomach berlińskiej trylogii będzie trzymała się swojej metody obudowywania faktu fikcją literacką. Teraz chce opowiedzieć o tzw. Armii Cieni. Do akcji znowu wkroczą komisarz Kowalski i dziennikarka Dagmara Bosch, dwóch bohaterów z polskimi korzeniami. Ich zadaniem będzie tym razem wytropienie nazistowskich struktur w bundeswerze i zdemaskowanie komórek terrorystycznych, które jeszcze nie tak dawno naprawdę działały i zabijały emigrantów. Od dwóch lat w Niemczech toczy się za zamkniętymi drzwiami ich proces, nazywany powszechnie procesem NSU. Nie wiadomo dokąd te fakty doprowadzą ją w powieści.

Parys nie chce pisać tylko dla Niemców o Niemcach, chciałaby, pisząc o Niemcach, pisać o Polakach. Stąd te polskie wątki, których jest coraz więcej. Jej książki mają być rodzajem pomostu. Wszystkie powstają w dwóch językach – dialogi łatwiej pisze się jej po niemiecku, zwłaszcza te uliczne i knajpiane, w berlińskim dialekcie. Ale już charakteryzować bohaterów prościej jej po polsku.

Właśnie nadchodzi czas Polaków w Berlinie, jestem o tym przekonana – mówi Parys. Mieszka ich tu mnóstwo, to druga mniejszość po tureckiej. Zarabiają pieniądze, ale i tworzą sztukę, są w partiach, w zarządach, oprowadzają wycieczki po Berlinie, piszą książki, niańczą dzieci i starców w domach opieki. Są wszędzie, tyle że już bez kompleksów. To nasza kolejna generacja. – To miasto jest ciekawe Polaka, który tu mieszka, nie tylko tego z tłustymi włosami, handlującego kiełbaskami. Niemiec lubi słuchać o Berlinie, nawet jeśli słyszy nieprzyjemne rzeczy. To dobry czas dla takiej emigracji, która współtworzy miasto, opowiada o nim, nawet – tak jak Parys – dotyka bolesnych miejsc, odkrywa przeszłość. W Berlinie na to wszystko jest miejsce.

Polityka 9.2015 (2998) z dnia 24.02.2015; Kultura; s. 88
Oryginalny tytuł tekstu: "Parys-Berlin"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama