8 VII 1950, sobota
(…)
Myślę, że Bóg istnieje jako symbol w umysłach ludzkich tego wszystkiego, co jest zastraszające i niezrozumiałe, grożące ich osobistemu bezpieczeństwu (jak właśnie Śmierć – najwyższe nieszczęście). Wziąwszy pod uwagę, że starożytni niezrozumiałe dla nich działanie sił przyrody motywowali działaniami sił nadprzyrodzonych i przy pomocy odrobiny fantazji tworzyli bóstwa, które po stopniowym Zrozumieniu odrzucali – można uważać tę tezę za prawdopodobną, a obecnie, poza materializmem, niemalże jedyną.
Różni ludzie, jak Jezus Chrystus, Mahomet czy Budda i ich o wiele mniej wartościowi poprzednicy, starali się wykorzystać to uczucie wiary tworzące się w duszach i sercach ludzkich (często dla dobra i uszlachetnienia ludzkości), otaczając je stosowną do warunków legendą. Cele były mniej (wróżby, oszukaństwa, „czary”) lub więcej (religia chrześcijańska, mahometańska) szlachetne. Drogi do osiągnięcia tych celów były także bardzo różne.
Patrząc na historię Kościoła katolickiego widzę liczne, bardzo liczne zasługi i mniej liczne, lecz za to nie mniej ważne, często nieuniknione wady i błędy. Wypływają one najczęściej z samej natury ludzkiej. Mam tu na myśli…
Obszerne fragmenty pierwszego tomu „Dzienników” Agnieszki Osieckiejw aktualnym numerze POLITYKI – dostępnym w kioskach, w wydaniach na iPadzie, Kindle i w Polityce Cyfrowej.