Sebastian Markiewicz, student czwartego roku politologii, dowiedział się, że ma 100 tys. zł długu, gdy komornik wszedł mu na rentę po tacie i zajął dom po rodzicach. Dług był po wuju, którego Sebastian nawet dobrze nie znał. Polskie prawo dopuszcza dziedziczenie długów nawet po dalekich krewnych. I windykowanie z człowieka do ostatniego grosza.
Dług, który otrzymał w spadku Sebastian Markiewicz, zanim się rozrósł, wynosił 24 tys. zł. Tyle zasądzono, gdy wuj, a dokładnie brat babci, nie wywiązał się z umowy. Był 1995 r. Cztery lata później brat babci popełnił samobójstwo. Odsetki rosły.
Siostra i dzieci wuja zrzekły się spadku, bo tak im poradził prawnik. Z mocy ustawy zszedł on więc w dół, na nieżyjącego już ojca Sebastiana, a wreszcie na Sebastiana. Mógł on zrobić to samo co bliżsi krewni wuja – zrzec się spadku albo zastrzec, że przyjmuje go z dobrodziejstwem inwentarza, co w języku prawniczym oznacza coś trochę innego, niż podpowiadałby nam chłopski rozum. Otóż owo dobrodziejstwo oznacza, że nie trzeba pokrywać całości długu z własnych zasobów i zarobków, ale tylko tyle, na ile pozwalają pozostawione przez zmarłego pieniądze lub spieniężone dobra (na przykład mieszkanie, dom, sprzęty, których wartość wyliczy komornik). W takiej sytuacji wychodzi się w najgorszym razie na zero. Wystarcza jeden podpis u notariusza względnie rozprawa w sądzie, koszt 80 zł. Ale Sebastian Markiewicz musiałby o tym wiedzieć.
Utrzymuje on, że nigdy nie został powiadomiony, by w sądzie miała się toczyć jakakolwiek rozprawa, w wyniku której stałby się wujowym dziedzicem. (Jako student mieszkał wtedy poza rodzinnym miastem). Drugą rozprawę, o zapłatę, sąd przeprowadził pod nieobecność młodego człowieka, co akurat w tym przypadku jest normą.
Prawo
Ponieważ Sebastian istnienie wuja mgliście tylko sobie uświadamiał, nie przyszło mu do głowy, że w grę wchodzi jakiś spadek. To jednak również nie był argument dla sądu. Polskie orzecznictwo wychodzi bowiem z założenia, że człowiek powinien wiedzieć, kto z jego bliższej i dalszej rodziny odszedł na tamten świat i co po sobie zostawił. Sebastian – jak 83 proc. Polaków – nie miał też pojęcia, że po pół roku przepada szansa na uwolnienie się od odziedziczonego długu.
W 2007 r. Związek Biur Porad Obywatelskich przeprowadził badania, z których wynikło, że co czwarty pytany nie zdaje sobie sprawy, że dług w ogóle można odziedziczyć. Tymczasem orzecznictwo sądów rejonowych i okręgowych jest w tych sprawach identyczne: prawo trzeba znać.
Według prawa półroczny termin na zrzeczenie się spadku zaczyna biec, kiedy do naszych drzwi zapuka komornik, ale od momentu, kiedy stajemy się spadkobiercami. Jeśli więc ktoś z naszych kuzynów bierze spadek z dobrodziejstwem inwentarza, możemy spać spokojnie. Ale gdy dalecy nawet krewni zrzekają się jakiegoś spadku, powinno nam się zapalić światełko alarmowe. Uważać też trzeba na korespondencję z sądu. List odebrany, rozprawa zignorowana – to może oznaczać, że nie będzie szans na wyplątanie się z długów. Ale jeśli umiera ktoś z najbliższej rodziny, sześciomiesięczny termin zaczyna biec w chwili jego śmierci; rozprawa bądź jej brak niczego nie zmienia.
Banki
Co roku lampka ostrzegawcza nie zapala się na czas nawet kilku tysiącom osób. W 2007 r. 750 spośród nich szukało pomocy w Arbitrażu Bankowym (gdzie o takich sprawach mówią, że to nowe zjawisko), ponad 200 – w Biurach Porad Obywatelskich, a kilkaset w Internecie.
– Spośród wszystkich problemów prawnych, z którymi spotykamy się w ramach pracy w Biurach Porad Obywatelskich, te związane z odziedziczeniem długów to przypadki wyjątkowo trudne – mówi Anna Sobolczyk. – Bywa, że życie Bogu ducha winnego człowieka zostaje zrujnowane, ludzie, dotąd dobrze funkcjonujący, trafiają pod opiekę pomocy społecznej, tracą mieszkania i wpadają w bezdomność.
Przypadków dziedziczenia długów musi przybywać, skoro już co trzeci Polak ma jakiś dług bankowy, a kwota, o którą rośnie ogólne zadłużenie Polaków, co roku powiększa się trzykrotnie. W dodatku dwa lata temu, po proteście rzecznika praw obywatelskich, banki zaczęły udzielać pożyczek osobom po 70, a nawet 80 roku życia. Jak równość, to równość. Takich kredytów nikt już nie chce ubezpieczyć na wypadek śmierci pożyczkobiorcy, inaczej niż to się często dzieje z dużymi kredytami, które biorą młodsi – tu nierzadko podpisanie polisy jest warunkiem udzielenia kredytu.
Dziś specjalne oferty dla emerytów mają i PKO BP, i Lukas Bank, gdzie wszystko można załatwić przez telefon, i Santander, i Nordea, która udzieli osobie 70-letniej kredytu nawet na 30 lat. W Eurobanku, odkąd telewizja emituje reklamę ze Stanisławą Ryster, zaczynającą się od słów: „a szczególnie gorąco witam tych z państwa, którzy są na emeryturze lub rencie”, w niektórych miesiącach takie pożyczki stanowią więcej niż połowę wszystkich udzielonych. Z badań firmy konsultingowo-badawczej Acxiom wynika też, że jeśli idzie o najwyżej oprocentowane kredyty konsumpcyjne, wśród klientów banków emeryci i renciści stanowią najliczniejszą grupę. I wyjątkowo podatną na pożyczkową reklamę.
Warszawianka, pani Emilia pozaciągała pożyczki po kilka tysięcy, kilkaset złotych we wszystkich bankach w promieniu kilometra od własnego mieszkania. Miała specjalną foliową siateczkę na korespondencję bankową. Długu uzbierało się kilkadziesiąt tysięcy, choć po starszej pani nie było widać, że wydaje. Żadnych nowych nabytków w domu, lepszych ubrań. Może tylko leki bez recept, które reklamowała akurat telewizja: na oczy, ogólną kondycję, pamięć – w dużych ilościach. Rodzina nie podejrzewała, że starsza pani może być zadłużona.
Być może banki mogłyby minimalizować ryzyko, gdyby podawały do biur informacji kredytowej dane o wszystkich kredytach, nie tylko tych niespłacanych. Wówczas nie byłoby możliwe udzielanie kolejnych tak, że suma płatności przekracza miesięczne dochody. Ale banki wolą zawierać w umowie klauzulę, że wszelkie prawa i obowiązki mogą być przeniesione na osobę trzecią. Tak zastawia się pułapkę.
Urzędy
To świetna strategia z punktu widzenia wierzyciela: przyczaić się na pół roku. Że tak nie do końca etycznie postępują banki, do pewnego stopnia jest zrozumiałe. Jerzy Bańka, siedzący na co dzień pod portretem Jana Pawła II dyrektor w Związku Banków Polskich, podkreśla, że ustawa zobowiązuje banki do dbania o finanse depozytariuszy, a w ich interesie jest odzyskanie długu.
Ale dlaczego podobnie postępują instytucje państwowe? Na przykład urzędy skarbowe? Ten w Świdnicy wybrał na dłużnika 12-letnią dziewczynkę. Zmarł jej tata, który zresztą po rozwodzie z mamą nie płacił alimentów. Po jego śmierci druga żona oddała dziecku 1,8 tys. zł, czyli część kwoty uzyskanej ze sprzedaży samochodu. A w 2007 r. do dziecka zgłosiło się państwo: skoro dziedziczyło z dobrodziejstwem inwentarza, przejęło odpowiedzialność za nieuregulowany zaległy podatek dochodowy. Przyszło pismo, że jeśli dziecko w ciągu 7 dni nie wpłaci 4 tys. zł, zostanie wszczęte postępowanie komornicze. Albo ZUS. Do tej samej 12-letniej dziewczynki ze Świdnicy też się zgłosił. Sprawa trafiła aż do sądu, gdzie Zakład przystał na ugodę.
Piotra Wolskiego z Warszawy urząd skarbowy złapał w autobusie równo w rok po śmierci ojca. Gdy ojciec zmarł, Piotr miał 20 lat, był na studiach. Jechał do pracy, gdy pani z urzędu zadzwoniła na komórkę. – Pytała, czy jestem synem – opowiada. – Powiedziałem, że nie jedynym, ale że nie znam pozostałych dzieci. Nakaz zapłaty przyszedł dopiero po kolejnych czterech latach. Urząd postanowił z Piotra ściągnąć całą sumę plus odsetki za podatek niezapłacony kilka lat przed śmiercią ojca. – Mój prawnik dotarł do orzeczenia Sądu Najwyższego z 2005 r.: można uchylić się od skutków prawnych niezłożenia w terminie zastrzeżenia dotyczącego spadku, jeśli wykaże się, że działało się na podstawie błędu – opowiada. Czyli człowiek musi udowodnić, że starał się dotrzeć do informacji o tym, jaki majątek pozostawił mu zmarły, ale nie miał szans ustalić, że istnieje jakiś dług. Ale takie sprawy nie są łatwe do wygrania.
Bo co to znaczy: starał się dotrzeć do informacji? Obchodzenie banków z pytaniem o długi? I tak nie powiedzą. Rozpytywanie znajomych zmarłego? A jak by to wyglądało w kraju, gdzie o zmarłych mówi się dobrze albo wcale?
Sądy
Z tego, co znalazł w dokumentach po ojcu Tomasz, wynikało, że nie było żadnych długów. A jednak Tomasz płaci. Odziedziczył dług, którego zapewne nigdy nie było. Ojciec był właścicielem jednoosobowej firmy budowlanej. To ten typ, co z zasady nigdy nie pożycza. Wracał ze składu budowlanego, gdzie był zapłacić fakturę. Zginął w samochodzie. Tomasz miał 16 lat. Zostało po ojcu mieszkanie – lokatorskie, więc Tomasz i jego matka i tak musieli przyjąć spadek, żeby nie zostać na bruku. Ale nie spodziewali się długów. Wezwanie do zapłaty przyszło pięć czy sześć lat później: 8 tys. zł dla składu budowlanego plus odsetki za niezapłacone faktury z różnymi datami. Właśnie to, że faktur było kilka, nie dało spokoju mamie Tomasza. Mąż był zbyt skrupulatnym człowiekiem, żeby nie płacić. Wyjęła pudło z papierami po mężu i odnalazła rachunki, z których wynikało, że te faktury były jednak zapłacone. Sąd przyjął część tych dokumentów, co do innych uznał, że z częściowo opisanych karteczek nie wynika niezbicie, że chodziło o te, a nie inne faktury. Dług został jedynie zmniejszony. Zostało ponad 3 tys. zł.
– Osobno prowadzone na wniosek tamtej firmy postępowanie wykazało, że jej pracownicy kradli pieniądze – relacjonuje Tomasz. – Przyznali się jednak tylko do tego, co udało się udowodnić. Ale sąd im uwierzył. Także w sprawie rzekomo niepopłaconych faktur ojca.
Tymczasem dług Tomasza i jego matki spuchł do 15 tys. zł. Tomasz spłaca. Ze względu, mówi, na swego małego syna, żeby dług nie dopadł kiedyś jego. Koszty odziedziczenia nieistniejącego długu nie sprowadzają się tylko do finansów; w ogólnożyciowym bilansie liczą się jeszcze: nerwy, chwile podłamania i upokorzenia, zwłaszcza przed sądem, który skazanym za kradzież pracownikom składu budowlanego dawał wiarę, a im, rodzinie zmarłego – nie. Plus nieskończone studia, bo nie było pieniędzy. Plus praca częściowo na czarno, żeby jakoś przeżyć akcję komorniczą.
Pracownicy
Omylne są nie tylko sądy. Rodzina Piotra Janusa ze Słupska pewnie nie musiałaby dziedziczyć jego długu, gdyby pani w bankowym okienku była bardziej obeznana z przepisami prawa spadkowego. Albo szczera. Po synu i bracie, dwudziestoparolatku, została karta kredytowa z 4,3 tys. zł debetu. W mniej więcej miesiąc po pogrzebie przyszedł wyciąg z banku. Wanda Janus otworzyła pismo na nazwisko syna i przeczytała, że termin spłaty debetu został już przekroczony. Poszła więc do banku. W okienku usłyszała jednak tylko kondolencje i że w takim razie debet pewnie anulują. Był 2001 r.
Bank odezwał się ponownie dopiero w 2004 r.: skierował, pisano, do sądu wniosek o nabycie spadku w stosunku do matki, ojca i siostry zmarłego, i wyrokiem sądu to oni odziedziczyli dług z odsetkami karnymi, liczonymi od sierpnia 2000 r.
Córka pani Wandy, wtedy dwudziestoparoletnia, samotnie wychowująca 8-letnie dziecko, pisała do sądu, że jeśli na pensję wejdzie jej komornik, to dla jej dziecka oznacza ruinę. Nie mówiąc już o tym, jak to będzie wyglądać wobec nowego szefa. Akurat, po długim bezrobociu, znalazła sensowną pracę. Ale zapewne komornik zacząłby ten dług ściągać, gdyby nie kolejna śmierć w rodzinie Janusów. Zmarł mąż pani Wandy, już wówczas były. Zaczął się nowy proces, o ustalenie, kto po nim dziedziczy.
Banki zgłosiły się też do 18-letniej Magdaleny z Trójmiasta. Gdy zmarł jej ojciec, nie była jeszcze pełnoletnia. Odkąd skończyła 8 lat, nie miała z nim kontaktu. Nawet nie płacił alimentów.
Więc w maju 2004 r. ta śmierć. Rok później przyszła korespondencja z banku, że wszczynają egzekucję. Ponad 50 tys. zł. Pewnie dałoby się to wszystko odkręcić, gdyby dziadkowie – rodzice jej ojca – przekazali poprzednie listy z banków, ale nie miała z dziadkami kontaktu. Komornik zaczął działać. Magdalena znalazła prawnika, który zgodził się tanio policzyć. Ma nadzieję, że już w pierwszej instancji sąd uwolni ją od długów, bo nie wie, czy będzie ją stać na kolejną.
Komornicy
Niepełnoletniość, która jednym pozwala się wywinąć od długu, dla innych oznacza kłopoty. O Henryku N. spadkobiercy mówią tylko: niezły był! Bo to nie takie proste założyć w księdze wieczystej domu aż trzy hipoteki, przewyższające wartość tej nieruchomości.
Henryk N. zmarł. P., jeden z jego spadkobierców, postanowił przyjąć spadek ze względu na małe dzieci. P. czuł się bezpiecznie, bo przeczytał, że przyjęcie spadku z dobrodziejstwem inwentarza zabezpiecza przed odziedziczeniem długu. Ale banki uznały widać, że nie opłaca im się licytować domu i wszystkie zgłosiły się z roszczeniami. – I tak się dowiedziałem, że zastrzeżenie o dziedziczeniu z dobrodziejstwem inwentarza to raz, a sądowe przeprowadzenie działu spadku to dwa – opowiada niefortunny spadkobierca. – Że zanim się je przeprowadzi, komornik może zgłosić się tylko do jednego ze spadkobierców, windykując z jego majątku cały dług. Że wybrali mnie, mój pech. Według przepisów komornik może zająć całą pensję, zostawiwszy 750 zł.
W prawniczym żargonie – znów pewna przewrotność – to, że dług można windykować do ostatniej złotówki z dowolnie wybranej osoby, nazywa się odpowiedzialnością solidarną. Spadkobiercy potem niech się sądzą między sobą. Co trwać może latami, podobnie zresztą jak sama sprawa o dział spadku, zwłaszcza jeśli tym, którzy nie mają na karku komornika, nie będzie zależało na szybkim sprzedaniu domu i rozliczeniu się z P.
Kłopot może więc mieć tylko ten bank, w którym P. ma kredyt na swoje własne mieszkanie. A jeśli bank uzna, że P. stracił w ich oczach płynność finansową i wymówi kredyt? To będzie już jego kłopot.
Życie
Związek Biur Porad Obywatelskich planuje szeroką kampanię informacyjną o tym, co zrobić, żeby nie dziedziczyć długu. Próbuje nawiązać współpracę z urzędami stanu cywilnego, tak by informacje o zasadach dziedziczenia były dołączane do aktów zgonu.
– Niestety, przedsięwzięcie wymaga czasu, bo nie ma jednej instytucji, która nadzorowałaby wszystkie USC i mogła im coś zalecić. Do każdego z nich musimy więc dotrzeć indywidualnie, przekonać, że warto – opowiada Anna Sobolczyk. – Poza tym pozostaje sprawa firm pogrzebowych, które za wiele rodzin załatwiają formalności. Zdarzyło nam się już usłyszeć, że w takiej chwili mówić rodzinie o spadku po prostu nie wypada. Podobnie uważa Jerzy Bańka ze Związku Banków Polskich. To byłoby, mówi, źle widziane przez klientów, gdyby im w momencie brania kredytu sugerować, że umrą. Na banki z pewnością nie będzie można liczyć.
Ale nawet gdyby wiedza o półrocznym terminie stała się powszechniejsza, to nie załatwia problemu. Bo co mają zrobić chronione przez prawo przed długami dzieci, które kredyt, już z odsetkami, przejęły wraz z mieszkaniem? Co z tymi, co byli na końcu łańcucha spadkobierców – bo zawsze ktoś na nim jest? Wreszcie co z tymi, którzy choć mają rację, trafili na dużo silniejszego od siebie przeciwnika? Wraz z zauważaną przez notariuszy liczbą odrzucanych spadków rośnie też liczba powództw, składanych zwłaszcza przez banki, o uznanie tych odrzuceń za bezskuteczne.
W Sejmie trwają właśnie prace nad kompleksową nowelizacją kodeksu cywilnego, czyli między innymi spraw związanych z dziedziczeniem. Ogromne przedsięwzięcie, zakrojone nawet na 10 lat. Częścią tego kodeksu jest prawo spadkowe, które w zasadzie jest już na ukończeniu, a środowiska prawnicze postulują, aby je wyłączyć z prac nad kodeksem cywilnym i uchwalić możliwie jak najszybciej. Ale zmian dotyczących dziedziczenia długów nie ma w tych projektach. – Pierwszym odruchem byłoby postulowanie zmian dotyczących terminu do odrzucenia spadku, ale to jest rozumowanie błędne. Półroczny termin wydaje się wystarczający. Poza tym musi istnieć jakiś termin, krótszy czy dłuższy, musi być określony, a z jego upływem muszą wiązać się określone konsekwencje – mówi Lech Borzemski z Krajowej Rady Notarialnej. I dodaje, że jego wydłużenie może skutkować na przykład komplikowaniem postępowania sądowego w często i tak niełatwych sprawach spadkowych.
Inną drogą byłoby może przyjęcie, że brak złożenia oświadczenia skutkuje automatycznie przyjęciem spadku z dobrodziejstwem inwentarza. Czyli z ograniczeniem odpowiedzialności za długi do wysokości spadku, a nie przyjęciem spadku wprost, jak dzisiaj, kiedy to za długi odpowiada się całym swoim majątkiem.
Lecz jest trzecia droga: włączyć do prawa spadkowego europejski dorobek prawny ostatnich lat, czyli obrót konsumencki. Rozróżnienie na relacje pomiędzy prywatnymi osobami i relacje prywatnych osób z tak zwanymi podmiotami profesjonalnymi, na przykład bankami, które mają pieniądze, sztaby prawników i możliwość prowadzenia ciągnących się latami procesów. Według tej koncepcji w podobnych przypadkach prawo powinno bardziej chronić słabszego. Na przykład ograniczając odpowiedzialności za długi.
A jednak wśród prawników przygotowujących nowelizację kodeksu jest spora grupa przeciwników takiego rozwiązania. Argumentują: polskie prawo, odziedziczone w spadku wprost po starożytnych Rzymianach i Napoleonie, to jest zamknięta koncepcja. A otwieranie bocznych furtek może zaszkodzić systemowi.
Ale być może w tym konkretnym przypadku warto spadek odrzucić?
Ciąg dalszy
Jeśli chodzi o Sebastiana Markiewicza, sprawa potoczyła się tak. Mama w Holandii, ojciec już nie żył, pod opieką siostra licealistka. Problem wziął w swoje ręce inny wuj – z Poznania; kazał natychmiast przyjeżdżać, z pomocą przyjaciela prawnika uradzili, jak zablokować egzekucję. A jednak orzeczenie sądu okręgowego brzmiało: Sebastian będzie płacił. – Udało się przerwać to błędne koło dopiero przed Sądem Najwyższym, który uznał, że Sebastian Markiewicz ponosi odpowiedzialność do wysokości czynnej spadku, to znaczy nie odpowiada za długi spadkowe, i uchylił wyrok sądu okręgowego – opowiada adwokat Michał Lizak.
Ostateczny, korzystny dla Sebastiana Markiewicza wyrok zapadł po dwóch latach. Dawno obronił dyplom. Był już w Wielkiej Brytanii. A po upływie następnych dwóch lat zaczęli się zgłaszać kolejni wierzyciele wuja. Obie babcie Sebastiana podjęły decyzję, że nic mu o tym nie powiedzą. Żeby się nie denerwował, w końcu, ile można. Kserują więc tylko cichcem ów ostateczny wyrok i w imieniu wnuka wysyłają wierzycielom.
Instrukcja obsługi spadku, czyli jak omijać zasadzki prawne
-
Dla własnego dobra powinieneś interesować się nie tylko losami najbliższej, ale i dalszej rodziny. W przypadku śmierci kogoś z kuzynów (na przykład brata twojego dziadka) spróbuj taktownie dowiedzieć się, czy jego najbliżsi nie odrzucają spadku i czy zmarły nie pozostawił po sobie długów. Jeśli spadek zostanie odrzucony, może się okazać, że jesteś następną osobą w linii dziedziczenia i ewentualny dług przechodzi na ciebie.
- Jeśli masz odziedziczyć kłopotliwy spadek, możesz zrobić dwie rzeczy: zrzec się go lub go przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza. W obu wypadkach wiąże się to z wizytą u notariusza albo w sądzie i kosztuje około 80 zł. Bardzo ważne jest, że na taką decyzję masz tylko pół roku od momentu, gdy dowiedziałeś się, że dziedziczysz. Później już niewiele da się zrobić!
- Jeśli odrzucasz spadek, to nie musisz się nim już martwić, o ile wierzyciel nie zdecyduje procesować się z tobą o uznanie twego zrzeczenia za bezzasadne (taka sytuacja wchodzi w grę, jeśli na przykład dłużnik cały majątek przepisał na ciebie przed śmiercią).
- Odrzuconym przez ciebie spadkiem muszą się teraz martwić ci, którzy dziedziczą po tobie. Kłopot pojawia się, zwłaszcza gdy masz niepełnoletnie dzieci. Dla sądu w tej sprawie jest tak, jakbyś nie żył: wszelkie decyzje majątkowe, związane z odziedziczonym spadkiem, w imieniu twojego dziecka podejmować będzie sąd, a reprezentować je przed nim będzie kurator, nie ty.
- Jeśli przyjmujesz spadek z dobrodziejstwem inwentarza, odpowiadasz za długi tylko do wartości tego, co po sobie pozostawił zmarły. Ale to ty musisz zadbać, żeby komornik sporządził spis inwentarza, z którego będzie wynikało, co zmarły pozostawił i jaką to miało wartość. Jeśli zmarły nie pozostawił nic, to dla ciebie lepsza sytuacja. Jeśli jednak coś pozostało, to ty musisz dopilnować, żeby wierzyciele z pozostawionego majątku zostali spłaceni proporcjonalnie.
- Niestety, komornik, podobnie jak ty, może nie wiedzieć o niektórych istniejących długach. Wierzyciele mogą się ujawnić dopiero po latach. To od nich zależy, czy zadowolą się informacją, że spłaciłeś wszystkich, o istnieniu których wiedziałeś, i nic już więcej nie zostało, czy też będą próbowali się jeszcze z tobą procesować.
- Jeśli masz pecha i półroczny termin odrzucenia spadku już minął, a ty odziedziczyłeś dług, możesz jeszcze walczyć w sądzie. Jeśli nie wiedziałeś o śmierci bliskiego albo że jego najbliżsi krewni zrzekli się spadku, twój półroczny termin zaczyna biec w momencie, gdy wiadomość do ciebie dotarła (czyli na przykład nagle zgłosił się wierzyciel). Musisz tylko dowieść swojej wcześniejszej nieświadomości w sądzie. Najlepiej natychmiast udaj się do notariusza i złóż odpowiednie zastrzeżenie.
- Jeśli wiedziałeś o śmierci, ale nie wiedziałeś, że istnieją długi, możesz tłumaczyć, że nie składając zastrzeżenia, działałeś pod wpływem „błędu prawnie doniosłego co do rzeczywistego stanu majątku". Sądy wymagają przedstawienia dowodów, że w odpowiednim czasie zrobiłeś wszystko, co mogłeś, żeby ustalić, czy zmarły nie zostawił długu, a więc na przykład dowiadywałeś się w ZUS, Urzędzie Skarbowym, banku, z którego przychodziła korespondencja, czy w grę nie wchodzą długi. Istnieje jednak postanowienie Sądu Najwyższego (SN-IV CK 799/04), które sprawę stawia trochę liberalniej; upraszczając - można dowodzić przed sądem, że w tej konkretnej sprawie ty kierując się zdrowym rozsądkiem nie mogłeś zrobić więcej, niż zrobiłeś (trudno wymagać, żebyś dzwonił do wszystkich okolicznych banków).
- Postępowania sądowe w sprawach spadkowych są trudne, prawdopodobnie będzie ci potrzebna pomoc prawnika. Bezpłatnej pomocy możesz szukać w Biurach Porad Obywatelskich działających w całej Polsce.