Kraj

Andrzej Lepper: W niektórych przypadkach udawałem głupiego

Andrzej Lepper Andrzej Lepper Piotr Męcik / Forum
Rozmowa z Andrzejem Lepperem, przewodniczącym Samoobrony, o tym jakie naciski na niego wywierano, o kulisach rządów PiS oraz o tym, jak uwodzi Jarosław Kaczyński.
Andrzej Lepper w swym gospodarstwie w Zielnowie, 2005 r.Piotr Kucia/Gala/Forum Andrzej Lepper w swym gospodarstwie w Zielnowie, 2005 r.
Sejm RP/Facebook

Wywiad ukazał się w POLITYCE w sierpniu 2007 r.

Jacek Żakowski: – I co teraz będzie?
Andrzej Lepper: – A co ma być. Jak Platforma nie będzie mądra, to PiS może rządzić do końca kadencji.

Sam?
A czemu nie? Kto im zabroni? Nawet budżetu przecież nie potrzebują uchwalać. Jak Sejm odrzuci budżet, będą rządzili na mocy prowizorium. Prezydent nie musi rozwiązywać Sejmu, jak budżet upadnie. Może, ale nie musi. Przeciw bratu chyba nie wystąpi. Więc w 2008 r. wystarczy im prowizorium. I w 2009 r. też.

Ale premier mówił, że rząd mniejszościowy go nie interesuje.
Mówił też, że jak Lech zostanie prezydentem, to on w żadnym razie nie będzie premierem. Różne rzeczy mówi, ale się do nich nie przywiązuje.

A mądrość Platformy na czym by miała polegać?
Na konstruktywnym wotum nieufności, żeby odsunąć PiS od władzy, zanim posuną się jeszcze dalej w budowaniu swojej władzy na lata. A potem szybko trzeba ogłosić wybory i powołać komisje śledcze, które jeszcze przed wyborami ujawnią prawdę o władzy PiS. Jedną do spraw CBA. Drugą do sprawy nagrań Renaty Beger. Jak się ludzie dowiedzą, co oni wyprawiali, jak się posługiwali służbami, jak naruszali prawo, jak łamali ludzi w prokuraturze i służbach, to PiS skończy jak AWS, a Kaczyński jak Krzaklewski. Kto dziś pamięta o Marianie Krzaklewskim. A też był taki kozak, że wszystkimi chciał rządzić.

Sprawę Beger prokurator umorzył.
Komisja pokaże, na jakiej zasadzie było to umorzenie. Przecież to była typowa korupcja polityczna, o której premier wiedział od początku do końca. W sprawie CBA też Kaczyński wszystkim sterował od początku do końca. Ostatnio sam przyznał, że tylko trzy osoby wiedziały. W tym on. A nie miał takiego prawa. Więc jak się głębiej w tym CBA pogrzebie...

To co się tam wygrzebie?
Ja nie wiem, czy już jest moment, żeby mówić wszystko.

Trzeba mówić prawdę.
No tak, trzeba prawdę. Ale też się nie można ze wszystkiego od razu wystrzelać. Bo żyć też trzeba. A ta władza jest wyjątkowo perfidna. Wszystko tu jest starannie ukartowane i rozgrywane według scenariusza. Mało co dzieje się przypadkiem. Pan wie, że dwa dni przed naszym czwartkowym spotkaniem koalicyjnym na szczycie, kiedy dwie i pół godziny we trzech rozmawialiśmy o wspólnych planach politycznych, i trzy dni przed piątkową akcją CBA w Ministerstwie Rolnictwa Kaczyński pierwszy raz zaprosił Giertycha na kolację i trzy godziny w willi przy ul. Parkowej sondował go w mojej sprawie? Ja sam się o tym dopiero ostatnio dowiedziałem. Trzy godziny panie redaktorze krążył w tę i z powrotem. Tylko że Giertych wtedy nie skojarzył, po co ta kolacja.

Jak to nie kojarzył?
Myślał, że to taka luźna rozpoznawcza rozmowa. Rozmowa niby o niczym. Tu jakieś wspomnienia, tam jakieś marzenia, a potem coś o Lepperze. I znów trochę wspomnień. Niby towarzyska konwersacja przy stole. Niby nic zobowiązującego. A ten Lepper wracał. Kaczyński starał się wyczuć, jak Giertych zareaguje, co w razie czego zrobi...

I wyczuł, że nic nie zrobi?
Chyba tak. Bo Giertych słuchał, słuchał i nie wiedział, o co chodzi. Dopiero po akcji CBA mu się to skojarzyło, jaka to była perfidia. Premier we wtorek już wiedział, co ma się stać w piątek, a jeszcze w czwartek rozmawiał z nami jak z ludźmi, z którymi ma zamiar zmieniać Polskę. Dlatego potem Giertych mówił, że był zszokowany. Bo, tak jak ja, w ogóle się nie spodziewał, że oni się tak daleko posuną.

A pan wcześniej nie znał Jarosława Kaczyńskiego i myślał pan, że to będzie idylla? Wyobrażał pan sobie, że koalicja z PiS to będzie taka Drużyna A, ramię w ramię zbawiająca Polskę?
Jednak mimo wszystko myślałem, że oni są ludźmi.

Bo są.
Nie. To są potwory polityczne. Tam w ogóle nie ma człowieczeństwa. Zwłaszcza w Jarosławie.

Jesteście po imieniu?
Co pan!

To w jakim sensie w Jarosławie Kaczyńskim nie ma człowieczeństwa?
W takim, że on sobie zaplanował Polskę swoich marzeń. I się przed niczym nie cofnie, żeby się te marzenia spełniły.

Zwierzał się panu z tych marzeń?
Główne marzenie jest jedno. Żeby wszystko zostało podporządkowane jego wizji. Za wszelką cenę. A jego narzędziem są kwity. To nieraz jasno wynikało. Przede wszystkim dlatego nie chciał nas – podobnie jak wcześniej Platformy – w resortach siłowych, żeby mu nikt nie przeszkadzał w produkowaniu haków. To się odbywa między Jarosławem, Ziobrą i Kamińskim. Ta trójka o wszystkim decyduje.

A Dorn, Gosiewski, Lipiński?
Oni robią zasłonę polityczną. A trójka ma wszystko trzymać w garści i prowadzić zasadniczą rozgrywkę. Tylko że to im idzie wolniej, niż myśleli. I w ich własnej partii już się zaczyna szemranie. To od człowieka z bardzo bliskiego otoczenia trójki wiem, że następny do odstrzelenia będzie Wierzejski, a potem Giertych. Kaczyński liczy, że przed 22 sierpnia przejmie Samoobronę, bo myśli, że moi posłowie ze strachu przed wyborami mu się podporządkują, a mnie zostawią na lodzie. Wtedy hulaj dusza. Nic by go już nie zatrzymało. Ale się przeliczy. Trochę ludzi przeciągnie. Ale nie tylu, żeby tu królować. Przynajmniej 35 posłów przy Lepperze zostanie. Chociaż najdalej na 21 sierpnia szykują mi zarzuty. I wobec Ligi także.

W jakiej sprawie?
Na mnie ułożą coś w sprawie gruntowej. Na Wierzejskiego robią sprawę finansów Młodzieży Wszechpolskiej. Chcą zrobić aferę z jakichś mieszkań kupionych w tym czasie przez młodych działaczy i z budowanych domów. A na Giertycha wyciągną Wielkopolski Bank Rolny. CBA ma tam znaleźć jakiś nowy materiał. Potem ma być ktoś z PiS.

Wie pan kto?
Nie. Tego mi nie powiedział. Może jeszcze się nie zdecydowali. Ale kogoś muszą załatwić, żeby nie było, że swoich nie ruszają. A jak załatwią swojego, wtedy ruszą dalej. Z Platformy Schetyna już jest na celowniku. A z SLD Szmajdziński. Oni mają pociągnąć następnych. Tylko tych nazwisk już nie znam. W ten sposób Kaczyński chce przetrwać dwa lata. Nawet mając rząd mniejszościowy. Bez większości też mogą zamykać, oskarżać, oczerniać. Przecież mają media.

Ale sądów nie mają.
Jak będzie trzeba, to też się jakieś znajdą. Oni się już nie cofną. Ja dawniej myślałem, że dla nich celem jest prezydentura. Ale nie. Wiem od tego człowieka z bliskiego otoczenia Ziobry, że im chodzi o władzę przez następne kadencje. Przynajmniej jeszcze dwie. Następne dziesięć lat chcą rządzić.

Z tych dziesięciu lat kilka może pan przesiedzieć.
Eee, takich materiałów nie mają.

Sam pan mówi, że oni te materiały robią.
Ale sądu nie znajdą, który w nie uwierzy. Teraz już wszystko zaczyna im się sypać...

Pan myśli, że się rozsypie?
W prokuraturze już zaczynają myśleć, że każda władza odchodzi. Ale to jeszcze może się odwrócić. Jestem na to gotowy... Bo wiem z rozmów z Jarosławem, jaka ma być Polska jego marzeń. To ma być taka Polska, w której kto jest dla niego niewygodny, ten jest odstrzelony. Kiedyś mówił nam o liście dziennikarzy, którzy go krytykują i których trzeba odstrzelić. My naprawiamy Polskę, a oni nas krytykują. Musimy się zająć ich finansami, posiadłościami. Pokażmy ludziom, kto ich finansuje, kto ich sponsoruje – mówił. Ja tam nie wiem, skąd dziennikarze mają pieniądze.

Z pracy, panie przewodniczący. A premier się tym naprawdę poważnie interesuje?
Oczywiście. Pan też był na tej liście. I jeszcze kilkunastu innych z rozmaitych redakcji.

Kto?
To powiemy później. Służby już nad wami pracują. ABW, CBA – wszyscy szukają kwitów.

To nie są jakieś nowe Klewki?
Z Klewkami to nas Rudolf Skowroński wpuścił. Przy wielu osobach wszystko opowiadał. A tu mówię panu, co na własne uszy słyszałem od premiera. Jedna dziennikarka z tej listy podobno ma konie. On mówi: sprawdzimy, kto ją finansuje, to się ją uspokoi. Ale jeszcze ciekawsze są listy, które działają na odwrót... Komisja śledcza będzie to mogła ujawnić, żeby pokazać, jak pod rządami PiS działały w mediach służby. To wyjdzie. Tak jak wyjdzie to, co chcieli zrobić z Trybunałem Konstytucyjnym. Kontrola nad Trybunałem to jest wielkie marzenie Jarosława.

Rozmawiał z wami o tym?
Nieraz. Najpierw miała być zmiana ustawy o Trybunale. Tak, żeby przewodniczącego prezydent wybierał z trzech kandydatów. Nie z dwóch. Wie pan, o co chodzi?

Żeby mieć swojego.
Właśnie. Rachunek jest taki, że kiedy piętnastu sędziów wybiera trzech kandydatów, to każda piątka głosuje na swojego. A PiS ma już swoich pięciu sędziów. To znaczy z Ligą i z naszym - sędzią Granatem.

A Granat jest z wami czy z PiS?
Kaczyński może się nim rozczarować. On jest porządny chłop. Ale jak nie zadziała ta piątka, to PiS zdobędzie Trybunał wiosną, kiedy odejdzie Stępień i jeszcze dwóch sędziów. Wtedy będą już mogli wprowadzić swoich trzech nowych. W najgorszym razie - bez Ligi i bez nas – mieliby sześciu. Ta szóstka przeprowadzi swojego kandydata w proponowanej prezydentowi trójce i oczywiście prezydent go wybierze. Wie pan, co to znaczy.

PiS będzie miał swojego prezesa Trybunału Konstytucyjnego.
Czyli będzie miał takie składy orzekające, jakie mu będą na rękę. Bo prezes Trybunału ustala skład sądzący. Ich prezes już dopilnuje, żeby w ważnych sprawach orzekali sędziowie, którzy nie zawiodą PiS. I kolejność rozpatrywania wniosków też od prezesa zależy. Jak im jakaś sprawa będzie nie na rękę, to może czekać latami.

Bez was ani takiego wyboru, ani zmiany w ustawie PiS nie przeprowadzi.
Teraz już nie, ale Jarosław przecież cały czas liczył, że tak czy inaczej przejmie Samoobronę i sam będzie wszystko kontrolował. O to idzie gra teraz. Dyspozycyjny Sejm, dyspozycyjny Senat, dyspozycyjni sędziowie, swój prezydent, swoje służby i media. Celem jest pełnia władzy. Sam mi mówił, że do Trybunału da takich ludzi, którzy nie zawiodą.

Jak taka rozmowa wyglądała?
Jarosław, jak się rozgada, to wszystko odkłada na bok. Odwołuje spotkania i dwie godziny potrafi krążyć wokół sprawy. O swojej młodości mówi, o sprawach abstrakcyjnych, krąży wokół, ciągle robi dygresje. Mi zwykle się wydawało, że w tym gadaniu nie ma ładu i składu. Ale teraz, jak to analizuję, to widzę, że wszystko było dokładnie ułożone. Tu się przypodobać, tu zlikwidować dystans, poopowiadać niby o prywatnych sprawach, o osobistych przeżyciach, o jakichś doczesnych problemach... A w międzyczasie wpuszcza takie tematy, żeby wybadać reakcje.

Trochę pana uwiódł?
Trochę. Ale byłem ostrożny i on widział, że dużo głosu nie zabieram. Często się dziwił, dlaczego nic nie mówię. A ja wolałem słuchać.

Ale przez rok z okładem robił pan to, co Jarosław Kaczyński chciał. Chciał CBA, daliście mu CBA...
Wierzyłem, że intencje są dobre.

Szczerze pan wierzył czy chciał się pan łudzić?
Myślałem, że chodzi o walkę z korupcją. To, co się stało i co musi być w ich dokumentach, do głowy mi nie przyszło. Nie mówię o mojej sprawie. Ale niech CBA da sejmowej komisji dostęp do twardych dysków ze swoich komputerów. Zobaczyłby pan, jak była prowadzona akcja wobec doktora Garlickiego. Czy był ktoś, kto do CBA przyszedł i powiedział, że G. bierze łapówki? Przecież to było zrobione tak samo jak ze mną. Podstawiono agentów, którzy mieli mu wręczyć łapówkę. Jego już pokazywano w kajdanach, kiedy dokumenty w tej sprawie dopiero powstawały.

Rozmawiał pan o tym z premierem?
Tak.

I co?
Opowiadał, jakie fantastyczne CBA ma dowody. Że mają na przykład nagrania z wręczania łapówek.

Wierzył pan?
Ja wtedy nie mogłem mówić, że nie wierzę. Nie mogłem go pytać, jak bym to dziś zrobił, czy to agenci CBA wręczali tę nagraną łapówkę. Trzeba tylko zajrzeć do ich twardych dysków. Wy też tam jesteście.

A jak pan głosował za ustawą o zarządzaniu kryzysowym, nie przyszło panu do głowy, że to jest prawo przeciw strajkom, demonstracjom i blokadom, czyli także przeciw Samoobronie, gdyby się zbuntowała?
Myślałem, że żyjemy w demokratycznym państwie prawa.

A kiedy pan głosował za nową ustawą o sądach, nie myślał pan, że ona daje ministrowi Ziobrze prawo wyboru sędziego, który pana skaże?
Do głowy mi nie przyszło.

Pamięta pan, jak po sprawie dr. Garlickiego spotkaliśmy się w telewizji i mówiłem panu: „dziś doktor G., a jutro Andrzej L.”?
Pamiętam.

I co pan wtedy myślał?
Już myślałem... A co odpowiedziałem?

Zbywał pan.
Bo jak by to było, gdyby wicepremier w telewizji przyznał panu rację.

A kiedy pan zaczął mieć wrażenie, że przyjdzie kolej na Andrzeja L.?
Po taśmach Beger. Jak mnie Kaczyński pierwszy raz wyrzucił z rządu, rzuciłem wszystko i pojechałem z Łyżwińskim do Grecji. Mam tam kolegę. Zamożny człowiek, ma piękną posiadłość, bywałem u niego, chociaż mieszkaliśmy w hotelu. Mam rachunki, więc tu nic się na mnie nie znajdzie... A zaraz po mnie pojechała tam duża grupa z PiS. Też się z nim spotkali. To było krótko po słynnych taśmach Beger. I on im mówi, że niedawno był u niego Lepper. Piwko piliśmy – mówi – jedliśmy baraninę i Lepper przy tej baraninie mówi mi: zaraz zobaczysz, co teraz będzie z PiS, włącz TVN, zobaczysz taśmy Beger. Oni to Kaczyńskiemu powtórzyli. A potem temu mojemu znajomemu przekazali, jak zareagował Kaczyński.

A jak zareagował?
Powiedział, że ze mną koniec. I ten znajomy mi oczywiście powtórzył. Będziesz skończony – powiedział – on ci tego nie wybaczy! Nigdy. Bo on nigdy nie wybacza. Wiedziałem, że teraz muszę mieć oczy dookoła głowy. Musiałbym być kompletnym wariatem, żeby znając tę reakcję premiera chociażby pomyśleć o takim numerze, w jaki CBA próbowało mnie wrobić. Wiedziałem, że on nie spocznie, dopóki mnie nie zniszczy. Ale że tak daleko się posunie, żeby mi wymyślić przestępstwo, to się nie spodziewałem. A wymyślił. Dlatego tak panicznie boi się komisji śledczej. Przecież to by wyszło. Boi się oddać władzę, bo ci oficerowie zaczęliby mówić. To przecież są ludzie. Nie będą za niego ginęli. W każdym razie tu już o żadnym zaufaniu nie mogło być mowy.

Nie dawał pan tego poznać po sobie.
A jak ja miałem wyjść i to wszystko powiedzieć działaczom Samoobrony. Przecież by pomyśleli, że dostałem obsesji na punkcie Kaczyńskich. To wszystko musiało dojrzeć. Ludzie sami musieli się przekonać.

Rozmawiał pan z premierem o tych pana obawach?
Czy ja wyglądam na takiego, który by poszedł i powiedział: „panie premierze, dlaczego pan zbiera na mnie kwity?”. Nic o tym nie mówiłem. W ogóle kiedy się spotykaliśmy, to ja cedziłem słowa. A w niektórych wypadkach udawałem głupiego. Że niby nic nie rozumiem. Po co się miałem zdradzać, co wiem i co myślę?

Jak w „Ojcu chrzestnym” - siada trzech bossów, wylewne pocałunki, przyjazne rozmowy, deklaracje braterskiej miłości, a potem strzał zza węgła? Tak wyglądała koalicja budująca IV RP?
Zdecydowanie. Dla Kaczyńskiego polityka to jest droga po trupach do władzy. On bardzo pokochał bycie premierem. Nie wie pan, jak bardzo. Nawet z domu się wyprowadził i zamieszkał w rządowej willi przy ul. Parkowej. Całe jego życie to władza. Ma wizję swojej władzy na lata. Wszystko drze dla siebie. Zwłaszcza stanowiska. I ja temu ulegałem dla dobra naszych stosunków w koalicji. Zwłaszcza na początku byłem za bardzo uległy. Już Giertych był twardszy. I ma rezultaty. Dostał rzecznika praw dziecka. Przy wyborze prezesa NBP załatwił sobie posady w telewizji. On ma tam trzech ludzi w radzie nadzorczej, a my teraz jednego, chociaż jesteśmy dużo większą partią. Bo Giertych konsekwentnie walczył o swoje. Najpierw dobrze-dobrze, tak-tak panie premierze, wszystko uprzejmie, spokojnie. A potem przed samym głosowaniem szedł Wierzejski czy Bosak do PiS i mówił, że nie zagłosują, jak premier nie podpisze dla nich nominacji. I PiS nie miał wyjścia. Potem my też się tego nauczyliśmy. Ale już było za późno. Poza rolnictwem mało co dostaliśmy.

Ale za to w rolnictwie wzięliście sobie wszystko.
Też bez przesady. Kaczyński nam teraz wypomina odwołanie tych prezesów z SKL, czyli od Artura Balazsa. Jakby to byli jacyś wielcy fachowcy. A ich jedyną silną stroną był Balazs. W ogóle wątek Balazsa jest bardzo ciekawy. Bo ciągle się powtarza, że on był twórcą czy ojcem chrzestnym tej koalicji. To jest kompletna bzdura.

Czarnecki?
To już zupełna bajka.

Czarnecki mówi, że on was pozszywał.
Panie redaktorze, wszyscy wiemy, kto zszywał.

Ojciec Rydzyk?
I jeszcze iluś hierarchów. W dobrej wierze działali. Ja ich za to szanuję. Wierzyli, że można zmienić Polskę. A dziś wielu z nich jest zawiedzionych.

Bo Polska się zmieniła, ale trudno powiedzieć, że na lepsze.
Ale się staraliśmy.

Z CBA nie bardzo się pan starał. Kiedy pan za tą ustawą głosował, naprawdę nie miał pan przeczucia, że to się tak potoczy?
Nie!

Tyle osób mówiło przecież i pisało, że może być policja polityczna, że będą nadużycia...
Mieliśmy tylko wątpliwość co do powoływania szefa. Chcieliśmy, żeby go Sejm wybierał. Zgłaszaliśmy to w Sejmie. Ale się nie udało. Byliśmy w koalicji. Niekiedy dla dobra sprawy z czegoś się rezygnuje. I zrezygnowaliśmy bez przekonania, że to rozwiązanie jest dobre. Zwłaszcza znając wcześniejsze zachowania Kamińskiego, który przecież potrafił jechać do Paryża, żeby tam obrzucić polskiego prezydenta jajkami. Przecież on potrafił chwalić Pinocheta. Mnie z moimi dawnymi wybrykami do niego daleko. Ale PiS się uparł. Ja nigdy nie wierzyłem, że to jest dobry człowiek na to stanowisko.

Ale od początku pan wiedział, że on będzie szefem. Rozmawiał pan o tym z premierem?
Mówił, że tylko Kamiński gwarantuje skuteczność CBA, bo jest zdesperowany. Ufał mu zupełnie. Niczego nie przyjmował do wiadomości.

Tak drążę tę sprawę, bo zastanawiam się, jaki jest mechanizm, który powoduje, że polityk, który do czegoś doszedł, z niczego zbudował dużą parlamentarną partię i spory ruch społeczny - taki polityk jak pan - sam tydzień po tygodniu, ustawa po ustawie, tka sznur na swoją szyję.
Przecież pan nie może zakładać, że partner się uśmiecha, ale tylko czyha, żeby pana wykończyć. Ja sam taki fałszywy nie jestem, więc po innych też się tego nie spodziewam. Nawet jak mi mówili, że on nie wybacza, to nie całkiem wierzyłem. Bo jednak miły bywał. I my mu szliśmy na rękę. Bał się ujawniania spraw intymnych z teczek, to mu ustąpiliśmy. To znaczy, ja nie jestem za ujawnianiem takich spraw o wszystkich ludziach, ale warto by było ujawnić upodobania tych, którzy tak nas umoralniają. Bo to ma znaczenie.

A co tak bardzo poraziło Giertycha w rozmowie z premierem?
Jak mu nie wyszła ta sprawa w ministerstwie, powiedział o mnie Giertychowi: uciekł mi spod gilotyny. A sprawa była prosta jak budowa cepa. Wszystko już miał ułożone od początku do końca. A potem dodał: Ale to nie koniec.

W jakim sensie nie koniec?
Że i tak mnie dopadnie. Po prostu go poniosło. I przez to Giertych zrozumiał, co tu się wyprawia. Po prostu Kaczyński powiedział o parę słów za dużo. Uśmieszki, uśmieszki i tylko jedna myśl - jak pana zniszczyć.

Poza panem zna pan jakieś przykłady?
A Marcinkiewicz? Skończył się po tym, jak ja poszedłem do Jarosława i mu powiedziałem, że premier Marcinkiewicz spotyka się z Platformą i cały czas z nimi knuje. Powiedziałem mu: panie prezesie, takiego premiera my nie mamy zamiaru popierać. I krótko potem Marcinkiewicza nie było. Każdy, kto wykona jakiś inny ruch, niż mu się podoba, musi być skończony. Następny jest Zalewski. Jeden cień wątpliwości wobec Fotygi wystarczył. Bo on ją nie wiem z jakiego powodu uwielbia.

Naprawdę pan nie wie, z jakiego powodu?
Bo jest bezwzględnie posłuszna.

Ale kto ją uwielbia – premier czy prezydent?
Obaj. Ja bym ich nie dzielił. Zdecydowanie dominuje Jarosław. Lech to jest wykonawca. Nigdy nie przeciwstawi się bratu. Może swoje zdanie wypowie, ale na końcu jest tak, jak chce Jarosław. A on nie zmieni zdania. Nawet jak nic mu się nie sprawdza, to nigdy się nie cofnie.

W sprawie Rydzyka chyba była między braćmi różnica.
Żadnej. Tylko grali inaczej. Bo Jarosławowi bardzo mocno zależy na Radiu Maryja i jego słuchaczach.

A o Rydzyku rozmawiał z wami szczerze?
Nie. Wiedział, że ja Rydzyka szanuję. A bardzo się go boi. Nie wejdzie z nim w starcie. Ale to oni przyczynili się do tego, co teraz dzieje się wokół Rydzyka. Po cichu próbują go podgryźć.

Wie pan czy się pan domyśla?
To wiem. Niech pan sprawdzi kontakty dyplomatów z kard. Bertone, watykańskim sekretarzem stanu. Przez niego załatwiali Wielgusa. I teraz próbowali tą drogą załatwić Rydzyka po tekście we „Wprost”.

Premier panu o tym mówił?
Mówił tylko „musieliśmy powiadomić”.

Kogo Rydzyk będzie teraz popierał – LiS czy PiS?
Nie wiem.

Czy Samoobrona będzie popierała wnioski PO o odwołanie ministrów?
Przecież jesteśmy w opozycji.

A spodziewa się pan, że opozycja poprze wasz wniosek o odwołanie marszałka Dorna?
My takiego wniosku nie składamy.

Miękko to zabrzmiało. Liczy pan, że Jarosław Kaczyński jeszcze wyciągnie do pana rękę na zgodę?
Ja, jako człowiek, prywatnie mogę mu rękę podać. Ale nie jako przywódca partii.

To kiedy pan ujawni te porażające fakty o CBA i Jarosławie Kaczyńskim, które pan zapowiadał w niedzielę?
Przed pierwszym posiedzeniem Sejmu po wakacjach.

Czyli mogą jeszcze być polityczne rozmowy między panem a Jarosławem Kaczyńskim?
Nie. Chyba że on przestanie być premierem. Jak poda się do dymisji, to możemy zacząć rozmowy z PiS. Ale bez Kaczyńskiego. Za dużo już o nim wiem.

rozmawiał Jacek Żakowski

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Ile tak naprawdę zarabiają pisarze? „Anonimowego Szweda łatwiej sprzedać niż Polaka”

Żeby żyć w Polsce z pisania, pisarz i pisarka muszą być jak gwiazdy rocka. Zaistnieć, ruszyć w trasę, ściągać tłumy. Nie zaszkodzi stypendium. Albo etat.

Justyna Sobolewska, Aleksandra Żelazińska
13.12.2024
Reklama