Wydziały Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego (BiZK) przy Urzędach Wojewódzkich dostały z Ministerstwa Obrony Narodowej, za pośrednictwem Wojewódzkich Sztabów Wojskowych, dość szczególne zlecenie.
Mianowicie zobligowano je do zebrania informacji m.in. o osobach innych narodowości posiadających obywatelstwo polskie. Jako podstawę prawną podano ustawę o zarządzaniu kryzysowym, a konkretnie art. 14, w którym mowa m.in. o zapobieganiu, przeciwdziałaniu i usuwaniu skutków zdarzeń o charakterze terrorystycznym.
Wydział BiZK z zachodniopomorskiego rozesłał odpowiedni monit do wszystkich samorządów z terminem do 31 maja. Wójtowie i burmistrzowie z tego województwa łapali się za głowy, bo jak w dwa tygodnie ustalić prawdziwą narodowość obywateli polskich? I od którego pokolenia mieszkaniec jest już Polakiem, a od którego nadal elementem obcym? A jak ktoś ukrywa swoje pochodzenie, ufać na słowo? Pytań rodziło się wiele, a odpowiedzi znikąd.
Po czym poznać „prawdziwego” Polaka?
Realizacja okazała się niemożliwa. Do Jarosława Kęsickiego, inspektora wydziału BZiK w Szczecinie, spłynęły od wójtów i burmistrzów pisma, że nie są w stanie uzyskać danych o narodowości obywateli polskich. Na razie muszą uznać, że obywatele polscy są Polakami, a nie Hindusami, Żydami, Ukraińcami albo Arabami. Ktoś mógłby uznać, że przecież na oko można człowieka przypisać do którejś narodowości, ale tak się nie da, bo wygląd czasem myli.
Już wiemy, że MON nie uzyska pożądanej wiedzy i widmo terroryzmu ze strony fałszywych Polaków wciąż będzie straszyć. No, chyba żeby przebadać społeczeństwu krew. Tylko że jest problem, bo skład krwi polskiego Polaka niczym się nie różni od krwi Polaka tatarskiego czy żydowskiego.
Ponieważ w grę wchodzi zagrożenie terrorystyczne, sprawa wydaje się istotna, szczególnie jeśli MON nie ma zaufania do obywateli polskich, podejrzewając ich o ukrywanie prawdziwych korzeni. A tak na poważnie, to wydaje się, że tylko w chorej głowie mógł zrodzić się pomysł zbierania informacji o narodowości Polaków.