O radnej, której wolno więcej
Chciała „łapać to i golić na łyso”. Prokuratura nie widzi problemu
Gdańska prokuratura umorzyła postępowanie w sprawie wpisu umieszczonego na jednym z portali społecznościowych przez tamtejszą radną PiS Annę Kołakowską, a dotyczącego posłanki Platformy Obywatelskiej Agnieszki Pomaskiej.
Radna PiS o posłance PO
Przypomnijmy: po tym jak Pomaska na forum Sejmu uznała, że forsowana przez PiS uchwała o obronie suwerenności Rzeczypospolitej byłaby kompromitująca i publicznie podarła kartkę z projektem, Kołakowska (co nie jest bez znaczenia: na co dzień ucząca młodzież historii) ogłosiła: „Trzeba to coś złapać i ogolić na łyso”.
W odpowiedzi PO złożyła w prokuraturze zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa publicznego nawoływania do naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariusza publicznego, którym jest każdy parlamentarzysta. Pojawiały się też argumenty, że jeśli osoba publiczna, i to związana z obozem władzy – a za taką można śmiało uznać radną PiS – używa mowy nienawiści, ba: wzywa do bezprawnej przemocy fizycznej, to jest to groźne w dwójnasób.
Znamienne było i to, że Kołakowska ani myślała wycofać się ze swoich stwierdzeń.
Przeciwnie, przyznawała w mediach, że swoim wpisem nawiązywała „do sytuacji z czasów okupacji, gdy kobiety, które publicznie występowały przeciwko państwu polskiemu i obnosiły się z kolaboracją z okupantem, były w taki sposób traktowane". Potwierdzała też, że nazywając posłankę Pomaskę „tym czymś”, wyrażała się o niej z lekceważeniem.
Równocześnie nie ustawała w innych prowokacjach: ot choćby razem z mężem i nastoletnią córką próbowała zablokować w swoim mieście legalny Marsz Równości – i spotkało się to z aprobatą samego resortu spraw wewnętrznych Mariusza Błaszczaka, który zbeształ swoich podwładnych za interwencję. W efekcie dla niektórych kręgów narodowo-religijnej prawicy stała się wzorem i idolem.
Zdumiewająca decyzja prokuratury – o co chodzi?
Tak czy tak w decyzji prokuratury uderzają trzy elementy.
Po pierwsze, okazuje się, że śledztwo prowadzono pod kątem nawoływania do „naruszenia nietykalności cielesnej pokrzywdzonej z powodu jej przynależności politycznej". Dlaczego prokuratorzy zmienili kwalifikację czynu? Wszak w zawiadomieniu o przestępstwie była mowa o podejrzeniu nawoływania do przemocy wobec „funkcjonariusza publicznego”, który to status pokrzywdzonej byłoby im udowodnić banalnie prosto.
Po drugie, dlaczego uznając, że internetowy wpis nie wypełnia znamion przestępstwa, oparto się głównie na… zeznaniach samej radnej Kołakowskiej? Sama przedstawicielka prokuratury, uzasadniając umorzenie, oznajmiła oto jak gdyby nigdy nic: „Przyjęto – głównie na podstawie zeznań świadka (w osobie właśnie radnej PiS – KB) – że intencją zamieszczenia takiego wpisu było wyrażenie dezaprobaty w odniesieniu do formy i treści wystąpienia sejmowego w oderwaniu od przynależności politycznej i w ramach prawa do wyrażania własnego poglądu”. Od kiedy to potencjalni podejrzani – a taką była przecież Kołakowska – mają być główną wyrocznią w swojej sprawie?
Dlaczego wreszcie – i to jest już pytanie generalne – prokuratura RP z daleko idącą pobłażliwością traktuje ostatnio nienawistne słowa kierowane wobec jednych grup (Żydów, Arabów, homoseksualistów itp.), a nader surowo dotyczące innych środowisk (chociażby katolickich hierarchów i oficjeli: patrz niedawne wszczęcie postępowania przez krakowską prokuraturę w sprawie internetowych wpisów na temat kard. Dziwisza i o. Rydzyka pod notką o przekazaniu przez krakowskiego metropolitę dyrektorowi Radia Maryja relikwii świętego Jana Pawła II zamieszczoną na portalu Onet).
Powtórzmy za śp. Stefanem Kisielewskim: „Zgadnij, Koteczku?”.