Kraj

Lwice prawicy

Szahidki prezesa

PAP/Reporter / East News
One o prezesie Kaczyńskim mówią „nasz kot”, ale to poufałość udawana. O nich mówi się: lwice prawicy. Bo są ostre, gotowe wydrapać oczy.
Beata KempaPaweł Supernak/PAP Beata Kempa
Beata SzydłoJacek Turczyk/PAP Beata Szydło
Krystyna PawłowiczTomasz Gzell/PAP Krystyna Pawłowicz
Beata MazurekRadek Pietruszka/PAP Beata Mazurek
Ewa StankiewiczPaweł Kozioł/Reporter Ewa Stankiewicz
Elżbieta WitekJan Bielecki/East News Elżbieta Witek

Artykuł w wersji audio

Mińsk Mazowiecki. Pod biurem poselskim Krystyny Pawłowicz kolejka. Nauczycielka z przedmieść Warszawy (w sprawie mobbingującej dyrektorki – lewaczki), bezrobotna spod Konika Nowego (kiedy dostanę mieszkanie komunalne?), sprzedawczyni na ćwiartkę etatu (czy to nie przypadek, że Boże Ciało przypada w Dniu Matki?). Drzwi do biura zamknięte. Kartka „Zaraz wracam”. Nauczycielka, ze zrozumieniem: – My, kobiety, mamy tyle na głowie. Pewnie zakupy robi.

Po godzinie asystentka otwiera drzwi. Na korkowej tablicy zdjęcie Pawłowicz z prezesem Kaczyńskim, czarno-biały plakat „Ku pamięci” ze zdjęciami ofiar katastrofy smoleńskiej, fotografia śp. Lecha Kaczyńskiego z małżonką. Nad wszystkim Piłsudski. Prawdopodobnie olej. Profesor nie ma, ale są zapisy. Profesor przyjmie najszybciej we wrześniu–październiku. Na rozmowę czeka 90 osób. Profesor zalatana. Pracuje w kilku komisjach. Na nic czasu nie ma. Nauczycielka ze zrozumieniem: – Oddana sprawie. Bezrobotna: – W Sejmie niedosypia i niedojada. Sprzedawczyni: – Od wyborów parlamentarnych widać znaki z nieba. Matka Boska mówi ustami kobiet polskich. 

Posłanka Pawłowicz, jeśli mówi, robi to w sposób mało parlamentarny, używając kolokwializmów, wulgaryzmów, nadużywając słów ojczyzna i zdrajcy. Sam prezes Kaczyński podczas kampanii wyborczej w Ostrołęce zachwalał prof. Pawłowicz, że „bywa ostra, ale tacy ludzie są bardzo potrzebni, nie możemy się rozpływać w niejednoznacznych, nieostrych określeniach”. Zdjęcie z Kaczyńskim z biura poselskiego powstało właśnie w Ostrołęce. Fotoreporter nacisnął migawkę, kiedy tuż po wspomnianych słowach prezesa prof. Pawłowicz podniosła w górę dwa palce w geście zwycięstwa.

Przetarła szlak, ale ma już następczynie. Kobiety PiS. To cała galeria: trzy Beaty – Szydło, Kempa, Mazurek. Joanna Lichocka. Elżbiety – Witek i Kruk. Bernadeta Krynicka. Ewa Stankiewicz. I wiele innych. Na ogół są agresywniejsze niż pisowscy mężczyźni, którzy w retorycznych utarczkach jakby zeszli na drugi plan. Radykalizują język, są napastliwe, przekraczają granice. Chętnie zresztą są wysyłane na pierwszą linię frontu. Żadna partia nie ma dziś, ani nie miała, tak drapieżnych bojowniczek. Aleksandra Jakubowska, nazwana kiedyś „lwicą lewicy”, według dzisiejszej miary byłaby przedszkolanką.

Damskie miejsca

PiS ma 54 posłanki. Weszły do Sejmu głównie z tzw. miejsc niebiorących, nazywanych przez prezesa Kaczyńskiego damskimi. Czyli były w najlepszym przypadku trzecie, czwarte za kandydatem mężczyzną. W Sejmie też raczej na zdjęciach stoją w drugim, trzecim rzędzie. Nie trzymają się razem, nie szukają towarzystwa innych posłanek. – Od kilku kadencji są zapraszane do Parlamentarnego Klubu Kobiet, ale konsekwentnie odmawiają – mówi była posłanka PiS Joanna Kluzik-Rostkowska. – Niechętnie patrzą na organizowane przez nas tzw. kobiece środy, czyli spotkania żeńskiej części klubu PO. Jest niepisane przyzwolenie, żeby mówiły i zachowywały się mało parlamentarnie. Z drugiej strony to sygnał, że są traktowane protekcjonalnie, z przymrużeniem oka.

W porównaniu z mężczyznami parlamentarzystami najwierniejsze są na ogół dobrze wykształcone. Na 54 posłanki tylko sześć (m.in. Małgorzata Gosiewska i Jolanta Szczypińska) ma wykształcenie średnie. Pozostałe skończyły najlepsze uniwersytety w kraju, są lekarkami, socjolożkami, wykładowcami akademickimi, ale też nieźle radziły sobie w męskich zawodach typu inżynier elektryk. Mimo to w wywiadach (głównie dla mediów prawicowych) wolą się pokazywać jako przeciętna polska kobieta.

Małgorzata Wassermann, właścicielka kancelarii adwokackiej z rocznym przychodem 174 tys. zł, mówi, że „jak każda kobieta ma cztery lakiery do paznokci” oraz „ma mnóstwo słabości, np. płacze”. Elżbieta Witek jeszcze jako rzeczniczka prasowa PiS opowiadała, że chodzi do kościoła, sama robi zakupy, a i do second handu zajrzy. A Krystyna Pawłowicz, choć przez ponad 30 lat wykładała na Uniwersytecie Warszawskim, woli legitymować się posadą w Wyższej Szkole Administracji w Ostrołęce, a w wywiadach chętnie przyznaje się do słabości do lodów, które podjada mimo diety. W kolejce przed biurem poselskim w Mińsku to się podoba.

– Pani poseł na pewno nie jest tak zakłamana jak te lewaczki i Europejki, Bieńkowska czy Kopacz – mówi nauczycielka. – Fotografowały się w tych magazynach, przebierały w nie swoje szmaty. Wstydziły się, skąd wyszły, wyparły swoich – uzupełnia sprzątaczka.

Rodziną lepiej się nie chwalić

Najwierniejsze z wiernych wizerunkowo są zwykle antysalonowe. Zjawiają się w niemodnych w stolicy garsoneczkach i, jak Bernadeta Krynicka – typowana przez media na nową Krystynę Pawłowicz – obstają, że ich styl ma być sygnałem wierności sobie. Krynicka ubiera się do Sejmu a to w cytrynowe spodnie trzy czwarte odsłaniające kawałek łydki plus botki na szpilce, a to w przylegającą do ciała kobaltową sukienkę z dużym dekoltem. To, co pod biurem posłanki Pawłowicz uważa się za zaletę, w internecie skutkuje falą hejtu. – Pewnie za jakiś czas i ona wtopi się w masę posłanek, które są w Sejmie kolejną kadencję, i wyrobi bardziej bezpieczny styl, np. zaopatrując się jak inne posłanki w butiku na pierwszym piętrze hotelu poselskiego – przyznaje Joanna Kluzik-Rostkowska. – Na razie jednak, co jest ciemną stroną samotności i braku współpracy między kobietami PiS, na własnej skórze przekonuje się, jak wizerunek wpływa na odbiór polityka. 

Kobietom, nie tylko z PiS, brakuje wzorców, punktów odniesienia. Z badań amerykańskiego psychologa Petera Glicka wynika, że nie ma dobrej drogi. Posłanka podkreślająca płeć zawsze będzie uznawana za niekompetentną, jeśli jednak wybierze styl bardziej formalny i zabierze głos w dyskusji razem z mężczyznami, dowie się, że jest mało kobieca.

– Przez ćwierć wieku demokracji nie udało się stworzyć modelu kobiety polityka, która jest partnerem mężczyzny i gra na siebie albo na inne kobiety, a nie na wodza czy lidera partii – mówi dr Dorota Wiśniewska-Juszczak, psycholog społeczna z Uniwersytetu SWPS. – W dodatku kobiety w swojej masie przeżyły rozczarowanie demokracją, w której hasła równouprawnienia mężczyzn i kobiet to iluzja. Widziały też, jak polityka w męskim wydaniu pożera kobiety wyniesione na wyżyny władzy, jak premier Ewę Kopacz.

Do tego dochodzą wartości wyznawane w samym PiS. Według deklarowanego w partii światopoglądu kobiety, które mają dzieci i mężów, powinny być z nimi w domach – a jeśli służą partii, mając rodzinę, nie powinny się nią chwalić. Posłanki PiS wydają się więc nie mieć bliskich. Niewiele osób w samym PiS wie, że Joanna Lichocka samotnie wychowuje córkę, 18-letnią Zofię, a Bernadeta Krynicka trójkę dzieci (dwie dorosłe córki i nastoletni syn). W Łomży przyznają, że miała pod górkę. Samotnie wychowując dzieci, skończyła dwa kierunki studiów. W partii nawet to nie jest atutem; obowiązuje wzorowanie się na nieposiadającym rodziny prezesie, dla którego – jak sam zdaje się sugerować – najważniejszą kobietą życia była matka.

On sam ma specyficzny stosunek do kobiet. Patriarchalny, przez niego nazywany ojcowskim; ostentacyjnie szarmancki i staroświecki, z obowiązkowym całowaniem w rękę. Ale jednocześnie naznaczony rezerwą do płci w ogóle, traktowaniem kobiet jako ozdobników ocieplających wizerunek męża stanu. W sumie tradycyjny, raczej protekcjonalny, maczystowski.

Z drugiej strony, co zauważa prof. Magdalena Środa, prezes boi się silnych kobiet i aby móc z nimi pracować, musi je sobie podporządkować. Albo – jeśli ich rola rośnie, jak Joanny Szczypińskiej (o której mówił, że na ich rzekomej love story chciała umocnić swoją pozycję) – upokorzyć, wyśmiać.

Jedynym akceptowanym przez niego modelem relacji – również w partii – jest układ jednokierunkowej wierności i lojalności. Bez jawności, jasnych powiązań, z wiążącą obie strony emocjonalną tajemnicą. Taka wydaje się choćby jego relacja z Janiną Goss, nazywaną żelazną damą, nieformalną współtwórczynią potęgi PiS (POLITYKA 22). Wszędzie gdzie z nadania prezesa się pojawia, jest postrzegana jako wykonawczyni woli, wyroków prezesa, egzekutorka.

„Męskie”, brutalne zachowania „kobiet PiS” są w polskiej kulturze politycznej nowością. Dotychczas stereotypowo domagano się zwiększenia obecności kobiet w polityce, bo miały wnosić do życia publicznego racjonalizm, odpowiedzialność, umiar, skłonność do kompromisów, łagodność. PiS i ten poprawnościowy wizerunek rozbił na tysiąc kawałków. Wielu obserwatorów uważa, że prezes świadomie wykorzystuje kobiety w roli „harcowniczek”, „szahidek”, bo przeciwnicy, skrępowani konwenansami i wychowaniem, głupieją, nie wiedząc, jak odpowiedzieć agresywnej kobiecie, żeby nie wyjść na chama czy damskiego boksera. Zdarzyło się już w poprzedniej kadencji, że zaatakowany przez Krystynę Pawłowicz poseł Twojego Ruchu wykonał kontrszarżę w podobnie niedopuszczalnym stylu: „Wolałbym bzyknąć kozę niż posłankę Pawłowicz”. A Ryszard Petru – w obecnej kadencji – zwrócił się do pani poseł z trybuny sejmowej: „Proszę nie walić się w łeb, jak do pani mówię”.

Jak zauważa psycholog Anna Dryjańska, opozycja próbuje używać takich narzędzi jak druga strona. Niestety, kosztem schamienia języka, odpuszczenia kulturowych standardów, pogardzanych przez PiS manier czy reguł kurtuazji. „Kobiety PiS”, zapewne bezwiednie, otwierają furtkę przemocy wobec kobiet, specyficznego równouprawnienia w braku szacunku.

Głośne i rozedrgane

Polityczki PiS, mówią ich sejmowe koleżanki przeciwniczki, nieustannie zabiegają o uwagę i uznanie prezesa, jedynego w stadzie samca alfa, głowy partyjnej rodziny. To on jest głównym adresatem ich publicznych wystąpień i zachowań. Anna Paluch w jednym z wywiadów przyznaje: „nie chcemy matkować prezesowi, ale doceniamy to, że jest potwornie zapracowany, zaharowany wręcz, a my chcemy mu jakoś pomóc”. Twardą lojalność demonstrują na każdym kroku. W hotelu sejmowym milkną na widok opozycji. Widząc przeciwnika partyjnego, przechodzą na drugą stronę korytarza. Podczas starć w studiach telewizyjnych masakrują, nie dopuszczają do głosu, nie słuchają, często krzyczą.

Czyli – jak przekonuje dr Dorota Wiśniewska-Juszczak – bez wzorców i pozbawione własnej retoryki wchodzą w buty mężczyzn, ale na własnych prawach, po – stereotypowo – kobiecemu podkręcając emocje. Spięte i czujne w konfrontacji z wrogiem partyjnym, szczęśliwe i wyluzowane wydają się tylko w towarzystwie męskich liderów partii.

Często – w czym przodują sejmowe debiutantki – najwierniejsze starają się być najbardziej radykalne. Anna Krupka, były aniołek Kaczyńskiego, powstanie KOD nazywa spiskiem; rzeczniczka klubu parlamentarnego Beata Mazurek sędziów Sądu Najwyższego określa mianem „zespołu kolesiów”, a samotne matki obcesowo zachęca do ustabilizowania swojej sytuacji rodzinnej i posiadania większej liczby dzieci, aby mogły się załapać na program Rodzina 500 plus. Joanna Lichocka wyciąga na łamach serwisu Niezależna.pl pochodzenie popularnego dziennikarza sportowego Tomasza Zimocha (który właśnie podpadł partii) i twierdzi, że karierę zawdzięcza postkomunistycznej władzy. Posłanka Bernadeta Krynicka na falach katolickiego Radia Nadzieja mówi (w kontekście uchwały o suwerenności RP), że człowiek, który donosi do obcego państwa, powinien wisieć na stryczku. 

Ewa Stankiewicz, założycielka Solidarni 2010, postuluje w Telewizji Republika stosowanie „wobec zdrajców ojczyzny najsurowszych z możliwych kar, być może specjalnie na tę okoliczność przywróconych w polskim prawie”. I jako pierwszego do ukarania typuje Donalda Tuska, który „dopuścił się zdrady interesów polskich na skalę niewidzialną od czasów targowicy”. Radna PiS z Gdańska Anna Kołakowska (również w nawiązaniu do dyskusji w Sejmie na temat uchwały o suwerenności i gestu Agnieszki Pomaskiej z PO, czyli podarcia projektu) proponuje: „Trzeba to coś złapać i ogolić na łyso”.

W ślad za nimi rusza internet. Grzeje się od wpisów szczególnie po emocjonalnych – jak ostatnie – wystąpieniach premier Beaty Szydło. Internauci – po nickach sądząc, duży odsetek kobiet – dodatkowo wyostrzają jej wypowiedzi. Najczęściej takie komentarze pojawiają się pod zdaniami „To nie Polska ma problem z reputacją, ale Unia Europejska”. Albo (po audycie) „To był egoizm, marnotrawstwo i lekceważenie obywateli (…). Motywy tych działań oddamy do oceny instytucji, które powinny się tym zająć”. I „Możecie obrażać personalnie mnie, ale nie dopuszczę do tego, abyście obrażali polski rząd”. W domyśle prezesa Kaczyńskiego.

Szczęśliwa przy rzutniku

Dla najbitniejszych z bitnych niewiele dobrego z tego wynika. Prof. Magdalena Środa podkreśla, że budowanie swojej podmiotowości i siły na służbie mężczyźnie tylko na moment daje poczucie bezpieczeństwa. Potęguje serwilizm i powszechny wśród kobiet PiS lęk o stratę miejsca przy wodzu. Niedawno tuż po wyjściu ze studia telewizyjnego prof. Środa zażartowała, że prezes Kaczyński miał odmienne zdanie na temat poruszany przez jej interlokutorkę z PiS. – Ta mądra i doskonale wykształcona kobieta była naprawdę przerażona. Dopytywała, gdzie to słyszałam, odetchnęła z ulgą, kiedy powiedziałam, że to tylko żart – wspomina Środa.

Joanna Kluzik-Rostkowska przekonuje, że Kaczyński doskonale wie, jak wykorzystać ten lęk i wierność kobiet PiS i jak żonglować ich emocjami. – Wie, jaki głos jest w niej najmocniej słyszany i wystawia na pierwszą linię te najgłośniejsze i najbardziej rozedrgane – mówi Kluzik-Rostkowska. – Nie przez przypadek teraz do drugiego szeregu idzie spokojna Joanna Szczypińska, a krok do przodu robi Beata Mazurek, a świetnie ubrana Izabela Kloc jest chowana za plecami Bernadety Krynickiej.

Szkoda tylko, że te kobiety – jak debiutująca w Sejmie Joanna Lichocka – nie mają świadomości, że dla prezesa decydują się na polityczne samospalenie. – Chciałabym wierzyć, że pracują w ten sposób na siebie, a nie na innych mężczyzn, z szefem partii na czele – dodaje prof. Środa.

Próbując odnaleźć się w tych karkołomnych układankach, najwierniejsze łatwo zwracają się przeciwko kobietom jako takim. Choć to dzięki lobbowaniu organizacji kobiecych na rzecz tzw. kwoty, czyli obowiązku rejestrowania na listach co najmniej 35 proc. przedstawicieli tej samej płci, część z nich miała szanse startować do Sejmu, teraz zwalczają feminizm we wszelkich przejawach. To za rządów PiS doszło do złamania praw kobiet do antykoncepcji, edukacji seksualnej, przerywania ciąży, dostępu do in vitro. Zapowiadane jest wycofanie się z konwencji o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet. Bo jakoby u podstaw kryzysu Polski, w tym zapaści demograficznej, leży ideologia gender, która nie sprzyja posiadaniu dzieci i zakładaniu rodzin, czemu winne są feministki.

Z badań prof. Fuszary wynika, że połowa Polaków nie ma żadnych skojarzeń z feminizmem. Ale prof. Pawłowicz właśnie walkę z „gender, czyli opętaniem, walką z Bogiem i prawami natury” zrobiła jednym z ważniejszych wątków swoich wystąpień. A idąca w jej ślady Bernadeta Krynicka postuluje, żeby fizjoterapeuci – powołując się na klauzulę sumienia – mogli odmówić zabiegu u pacjentek z wkładką domaciczną.

Kobiety spod biura poselskiego nie mają im za złe. – Na przykład Ewa Stankiewicz. Reżyserka, nakręciła film „Solidarni 2010”. Przyjechała do nas na plebanię. Pokazywała film, mówiła, że ludzie z sekty Anodiny zaszczuli ją za to, wywalili z roboty, wmówili ludziom, że zatrudniła do filmu aktorów – dodaje nauczycielka. I wspomina: – Biedna była, a teraz poznała Duńczyka Jorgensena, eksperta Macierewicza do spraw katastrofy w Smoleńsku. Pobrali się. I jeżdżą razem po Polsce. On mówi o wybuchu, ona to tłumaczy na polski i obsługuje rzutnik. I chyba jest naprawdę szczęśliwa.

Polityka 23.2016 (3062) z dnia 31.05.2016; Temat z okładki; s. 19
Oryginalny tytuł tekstu: "Lwice prawicy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną