Marek Ostrowski: – Jarosław Kaczyński zaproponował, by partie wybierały sędziów Trybunału Konstytucyjnego w odpowiedniej proporcji, część rządzący, część opozycja. Co pani sądzi o tej propozycji?
Irena Kamińska: – To hipokryzja i pomysł na upolitycznienie Trybunału Konstytucyjnego. Wkroczyliśmy w czasy absolutnego odwrócenia sensu słów. Jeśli „dobra zmiana” oznacza to, co się dzieje, to jest to całkiem inne znaczenie tego zwrotu niż to, do którego przywykłam. Gdyby partie polityczne miały wybierać sędziów Trybunału w ustalonej przez siebie proporcji, to byliby oni partyjnymi funkcjonariuszami, a nie niezawisłymi sędziami. Najpierw trzeba by zburzyć konstytucję, wysłać w stan spoczynku wszystkich sędziów Trybunału, którym kadencja jeszcze się nie skończyła, i wybrać całkowicie nowych 15 sędziów z klucza politycznego.
Poza tym przypomnę, że projekt ustawy o TK z 2013 r., który wyszedł z Trybunału, przewidywał wybór sędziów przez uniwersytety i środowiska prawnicze. Bo powinny być to osoby wyróżniające się wiedzą prawniczą, tak jak to przewiduje konstytucja.
Ale sędziowie to ludzie i też mają jakieś przekonania polityczne. Co laik ma o tym myśleć? Że w Trybunale przestają mieć poglądy?
Oczywiście nie. Ustawa mówi, że sędzia musi być nieskazitelnego charakteru, ale przecież taka norma prawna sędziego nieskazitelnym nie czyni. Wszyscy jesteśmy ludźmi, mamy jakieś wady i poglądy polityczne. Poza tym jesteśmy obywatelami jak inni – głosujemy w wyborach, powinniśmy się orientować w programach partii. Ale od dziesięcioleci utrwalony jest pogląd, że sędzia swoich sympatii politycznych nie może przenosić na sferę orzekania. W sądach nie ma takiego podziału jak w społeczeństwie.