W sprawie ułaskawienia Mariusza Kamińskiego i trzech byłych funkcjonariuszy CBA wiele już powiedziano. Opinia publiczna może się jednak ciągle czuć zagubiona, zwłaszcza że są profesorowie prawa, którzy twierdzą, że prawo łaski jest tradycyjne, królewskie i niczym nieograniczone.
Pamiętam z odległych już w czasie studiów prawniczych, że były podręczniki prawa, w których tak rzecz ujmowano. Tyle że królowie polscy nigdy nie ułaskawiali przed wydaniem wyroku (widocznie z powodu ich nadmiernego do sądów szacunku).
Taka interpretacja prawa łaski nie dotyka jednak istoty rzeczy. Nie ma sporu o to, czy prezydentowi przysługuje prawo łaski czy nie. Oczywiście, że przysługuje. To jego prerogatywa. Co innego jednak kompetencja prezydenta, a co innego sposób jej wykonania. Otóż ułaskawienie w Polsce odbywa się w sposób dokładnie opisany w ustawie: w rozdziale 59. kodeksu postępowania karnego.
Normalnie prośbę o ułaskawienie opiniują najpierw sędziowie, którzy wydali wyrok, potem Prokurator Generalny, któremu akta sprawy sąd przesyła, i dopiero prokurator przekazuje akta prezydentowi ze swoim wnioskiem.
Może też być inaczej, kiedy prezydent działa bezpośrednio, jak ostatnio. Art. 565 § 2 kpk brzmi: Prośbę o ułaskawienie skierowaną bezpośrednio do Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej przekazuje się Prokuratorowi Generalnemu w celu nadania jej biegu zgodnie z art. 561 albo art. 567 (to znaczy sądowi itd.). Prezydent nie zwrócił się do Prokuratora Generalnego ani też nie nadał przewidzianego biegu prośbie skazanych. Prezydent wcale nie musi liczyć się z opinią sądu czy prokuratora, ale musi się z nią zapoznać. Tak stanowi ustawa.
Prezydent nie może ignorować ustawy, działa na podstawie konstytucji i ustaw, czyli – jak każdy organ państwowy – na podstawie i w ramach prawa. Rozróżnienie kompetencji i sposobu jej wykonania jest bardzo istotne. Prezydent nie może działać, jak sobie chce. Mianuje sędziów, ale nie może, dla przykładu, poprosić kilku znajomych prawników do Pałacu i obdarzyć ich taką łaską. Powinien mianować tych, których mu przedstawia Krajowa Rada Sądownictwa. Prezydent powołuje Prezesa Trybunału Konstytucyjnego, ale nie z ulicy, lecz spośród konkretnych kandydatów, których przedstawia sam Trybunał. Każda kompetencja jest „oprzyrządowana” prawem. Stanowi o tym sławny art. 7 naszej konstytucji: nie tylko prezydent, ale w ogóle wszyscy urzędnicy działają na podstawie i w ramach prawa. Tak działa demokratyczne państwo prawa, które ogranicza samowolę dygnitarzy.
Dla najwybitniejszych prawników kraju – na przykład prof. Zolla czy prof. Stępnia – nie ulega wątpliwości, że prezydent popełnia delikt konstytucyjny. I że stworzyła się bardzo poważna sytuacja. Nie chodzi tylko o tych czterech skazanych czy wybranych sędziów Trybunału, których prezydent odsuwa od sądzenia. To może być równia pochyła, bo skoro prezydent łamię tę ustawę, to dlaczego ma nie łamać innej? A to, ze jacyś tam profesorowie prawa albo dziennikarze będą protestować, to co z tego? Prezydent zdaje się z uśmiechem pytać: „I co mi zrobicie?”.
Widziałem wezwania, by bezprawny stan powierzyć Sądowi Najwyższemu do rozwikłania. Tymczasem przypominam, że tenże Sąd Najwyższy z procedurą ułaskawienia miał do czynienia i na przykład w postanowieniu z 9 czerwca 2006 r. (WO 7/06) uznał, że przedmiotem podejmowanych czynności w ułaskawieniu może być tylko wyrok prawomocny. Sądy powinny więc kontynuować postępowanie w sprawie Mariusza Kamińskiego. Ale nie wyobrażam sobie tak odważnych sądów.
Prezydent za delikt konstytucyjny może odpowiadać przed Trybunałem Stanu, ale PiS przecież krok taki skutecznie zablokuje i zresztą nie wyobrażam sobie również, by opinia publiczna taki krok zrozumiała i to na początku kadencji oraz w sprawie – niesłusznie – uważanej za jednostkową.
Pozostają nam tylko ludzie zobowiązani do czuwania na straży prawa. Głos powinny zabrać Krajowa Rada Sądownictwa, Naczelna Rada Adwokacka, Rady Wydziałów Prawa. Jeśli na pytanie: „I co mi zrobicie ?” odpowiedzią będzie tylko kłopotliwe milczenie, obudzimy się w demokraturze.