Prace nad projektem przygotowanym z inicjatywy Anny Grodzkiej toczyły się od dwóch lat. Ostatecznie przegłosowano wersję okrojoną, pozbawioną kwestii budzących kontrowersje. Główna zmiana polega na tym, że osoba transseksualna, by skorygować płeć nie będzie już musiała pozywać do sądu swoich rodziców, o to, że tuż po urodzeniu błędnie tę płeć oznaczyli.
Dla wielu osób transseksualnych i ich rodziców był to ogromny dyskomfort psychiczny. Anna Grodzka zdecydowała się na korektę płci dopiero po śmierci matki, by uniknąć wikłania jej w proces sądowy. Według nowego prawa decyzję będzie podejmował sąd na podstawie orzeczeń lekarskich. Tylko tyle.
A mimo to klub PiS głosował za odrzuceniem projektu, argumentując, że za bardzo upraszcza on procedury prawne, a tym samym zachęca do nadużyć. Posłanka niezrzeszona, Marzena Wróbel nazwała ustawę „kpiną z państwa” i pytała, czy po jej wejściu w życie, będzie można zmieniać płeć wielokrotnie.
To zdumiewające, że prawica, która z taką troską potrafi pochylić się nad losem kilkudziesięciokomórkowej moruli, zamrożonej podczas procedury in vitro, potrafi kompletnie wyłączyć empatię, gdy idzie o człowieka narodzonego. Wystarczyłoby przeczytać jedną książkę (polecam „Przekleństwo Androgyne” autorstwa wybitnych polskich seksuologów Kazimierza Imielińskiego i Stanisława Dulki) lub choćby kilka reportaży o osobach transseksualnych, by zrozumieć, jaki koszmar przechodzą ludzie uwięzieni w obcym, znienawidzonym ciele i ile cierpienia są w stanie znieść, by to zmienić. Może to powstrzymałoby ich od absurdalnych stwierdzeń, że osoby transseksualne korygują płeć, bo takie mają widzimisię, albo żeby dopuścić się jakichś nadużyć.
Platforma w ostatnim roku swoich rządów bardzo przyspieszyła, jeśli chodzi o sprawy trudne, wlokące się od lat, jak choćby ustawa o in vitro, konwencja antyprzemocowa, czy dopuszczenie do pigułki „dzień po” do sprzedaży bez recepty. Szkoda, że projektem dotyczącym uzgodnienia płci zajęto się tak późno. Jest możliwe, że Senat przyjmie go jeszcze w tej kadencji, ale prawdopodobieństwo, że trafi do podpisu na biurko prezydenta Bronisława Komorowskiego jest bliskie zeru. A co zrobi prezydent Andrzej Duda, to wielka niewiadoma.