Prawdzie trzeba pomagać
Bronisław Komorowski o przegranej i nadziejach związanych z jesiennymi wyborami
POLITYKA: – Panie prezydencie, dlaczego pan przegrał wybory?
Bronisław Komorowski: – Było kilka powodów. Na pewno ujawniła się wśród wyborców chęć ukarania rządzących. A ja zostałem uznany za część obozu władzy. Cóż, nie mam umiejętności odcinania się od swojego środowiska i nigdy już jej nie posiądę. Drugie zjawisko, wcześniej niemal zupełnie niedostrzegane, nazywa się Paweł Kukiz. Skala braku akceptacji dla rzeczywistości w Polsce, wyrażona w wyborach, zaskoczyła wszystkich. I to było decydujące.
Jest jeszcze jednak kilka dodatkowych hipotez tyczących pana przegranej, które chcielibyśmy z panem zweryfikować. Pierwsza – to słaba, nieskuteczna, spóźniona kampania. Pomysł, jak się wydaje, polegał na tym, że prezydent sprawuje funkcję aż do ponownego wyboru; staramy się zachować, ile można z wysokiego poparcia i mamy prostą reelekcję. Kampania była – przynajmniej na początku – traktowana jako konieczny, ale uciążliwy dodatek. Tak to dziś wygląda. Pańska porażka była w gruncie rzeczy minimalna, więc może zabrakło właśnie nieco większego kampanijnego wysiłku?
Kampania musiała siłą rzeczy uwzględniać fakt, że jestem urzędującym prezydentem. To oznacza większe możliwości, ale też zagrożenia. Ja akurat unikałem takich stwierdzeń, ale w wielu kręgach powszechne było przekonanie, że i tak wygram. Jestem przekonany, że był to istotny składnik tego mechanizmu, wspomnianej przeze mnie skłonności do ukarania władzy, na zasadzie: skoro wszyscy są pewni, że on wygra, to można im pokazać figę. Mam problem z interpretacją tego, co zdarzyło się chyba po raz pierwszy, że obie telewizyjne debaty, które w badaniach opinii publicznej zostały przeze mnie wygrane, nie przyniosły efektu w postaci odwrócenia trendu.