Erving Goffman, amerykański socjolog i pisarz, skonstruował przed laty inspirującą teorię, wedle której w świecie społecznym ludzie są aktorami. Życie to ustawiczne odgrywanie rozmaitych ról, ale ma ono też swoje kulisy, sfery dla publiczności niedostępne. Wraz z tzw. aferą taśmową, chcąc nie chcąc, znaleźliśmy się właśnie jako publiczność w dwuznacznej sytuacji: zdarto kurtynę i kilku aktorów, znanych z wielkoświatowego emploi, objawiło się nam bez zwyczajowego kostiumu i makijażu. Gwałtowni w sądach, ubodzy w metaforyce (niemal wyłącznie – fallicznej), rzucający gęsto grubym słowem i cienkim dowcipem.
Wiele osób powiada, że dziwić się, a już zwłaszcza potępiać tego rodzaju stylistykę jest hipokryzją, bo zaklnie dziś szpetnie niemal każdy. Tylko osoba naiwna i nieobyta z polityką mogłaby oczekiwać, że zakulisowe gry prowadzone są językiem salonu czy sceny publicznej. A w nielegalnym podsłuchiwaniu jest znacznie więcej niestosowności niż w owym podsłuchanym sposobie komunikacji wysokich rangą urzędników państwowych, gdy znajdą się w okolicznościach prywatnych. (Wszyscy rozmówcy, których poprosiliśmy o wypowiedź do tego artykułu, jednoznacznie zastrzegli, że podsłuchiwanie jest sprawą obrzydliwą, lecz zostaliśmy do tego niejako przymuszeni). I wszystko to prawda.
Jednakże niesmaczny osad zostaje. Cała ta heca sporo nam mówi: o politykach, ale i o współczesnej polszczyźnie, o mechanizmach tabloidyzacji przenikającej nie tylko język, ale całe życie społeczne.