„Powiem pani szczerze, że ludzie nagrywają się non stop. Zostawiają sobie podsłuchy, włączone dyktafony, kamerki, podrzucają sobie te urządzenia do samochodów. Przynoszą mi setki godzin nagrań” – mówiła kilka tygodni temu w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” Magdalena Czernicka-Baszuk, adwokatka specjalizująca się w prawie rodzinnym.
•
I co? Oczywiście nic. Kto z państwa wziął to do siebie? Zaczęliście szukać tych małych czarnych gadżetów wokół siebie? W samochodach, sypialniach, łazienkach, gabinetach? Nie! Nie znam nikogo, kto by zaczął to robić. Ani po tym, ani po żadnym innym z licznych podobnych tekstów. Znam ludzi, którzy zaklejają oczka kamerek w swoich komputerach, smartfonach, tabletach, żeby się zabezpieczyć przed nagraniem ich prywatnego życia przez program hakerski. Nie ukrywam, że patrzę na nich z niepokojem. Nie znam nikogo, kto by przeczesywał dom albo samochód w poszukiwaniu szpiegowskich instalacji. Gdybym zobaczył kogokolwiek bliskiego robiącego takie przeszukanie, poradziłbym mu wizytę u psychiatry. Chociaż wiem, że każdy może w jakimkolwiek celu zostawić u nas takie urządzonko. Zazdrosny kolega z pracy, właściciel konkurencyjnej firmy, zawiedziona miłość, wredny sąsiad, ktoś szukający źródła niedrogiej zabawy lub chcący sobie dorobić, szantażując nas, że ujawni nagranie jakiejś chwili naszej prywatności.
Za dużo się nasłuchaliśmy i naczytaliśmy historii o wariatach ogarniętych obsesją, że jacyś „oni” ich obserwują, żeby łatwo ulegać obawom przed inwigilacją. Nikt przecież nie chce wyjść na wariata. Lęk przed postradaniem zmysłów należy do najsilniejszych obaw dręczących ludzi od niepamiętnych czasów. Wiele jednak wskazuje, że sensy się odwróciły. Zdaje się, że teraz wariatem jest ten, kto uważa, że nie jest inwigilowany.