„Gdzieś poza wszystkimi moimi pojęciami leży nieznana mi, ciemna strona życia. Na moją wiedzę (…) pada stamtąd cień śmierci, rozpacz i tęsknota przemijania. Ale przecież nie tylko: ta ciemna strefa, moja-nie moja, ten stale obecny wśród moich pojęć nadmiar znaczenia (…) sytuuje moje życie także poza mną, poza tym, co wiem o sobie i o swoim świecie – a więc i poza (moim) smutkiem rozstania z tym światem, poza troską, poza obawą o to wszystko” (KM, „Płomień wieczności. Eseje o myślach Fryderyka Nietzschego”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2007).
Nie jestem filozofem, nie będę więc pisał o książkach Krzysztofa Michalskiego ani o nim jako filozofie. Na dodatek – jeszcze jeden powód powściągliwości – powyższe słowa szokują mnie, odsłaniają tajemnicę, na jaką nie jestem przygotowany. Znałem Krzysztofa jako człowieka kochającego życie i potrafiącego z niego korzystać; uwodziciela żonglującego ideami i dowcipami. Człowieka, który w ciągu chwili stawał się niezwykle poważny w tym, co robił, i w tym, o czym mówił.
***
Krzysztof zajmował w moim życiu ostatniego ćwierćwiecza jedno z miejsc najważniejszych. Mniejsza o lata 60., kiedy go poznałem, i 70., kiedy mieszkaliśmy zupełnie gdzie indziej. Po wprowadzeniu stanu wojennego dochodziły mnie słuchy, iż utknął w Niemczech, gdzie był na zaproszenie Hansa-Georga Gadamera. Z jego poparciem, we współpracy z przyjacielem ks. Józefem Tischnerem oraz dzięki błogosławieństwu Jana Pawła II – co miało nie tylko duchowe konsekwencje – zaczął budować w Wiedniu Instytut Nauk o Człowieku (IWM).