W ostatnim Narodowym Spisie Powszechnym spośród 1,2–1,5 mln rdzennych mieszkańców Górnego Śląska ponad 800 tys. zadeklarowało swoją odrębność (śląską, polsko-śląską lub niemiecką). W ostatnich wyborach do Senatu kandydaci popierani przez Ruch Autonomii Śląska zebrali 250 tys. głosów (w tym jedną trzecią Kazimierz Kutz, formalnie kandydat niezależny, który zdeklasował rywali w Katowicach).
Choć socjolodzy od co najmniej 10 lat przewidywali taki rozwój wypadków, politycy do dziś nie przygotowali żadnego mądrego pomysłu na zagospodarowanie tej obywatelskiej energii. Jedyną odpowiedzią polskiego aparatu władzy jest straszenie Ślązaków i straszenie Ślązakami. Przy czym katalog strachów jest równie absurdalny, co monotonny: rewizjonizm, separatyzm, a nawet terroryzm (patrz Baskowie), rozpad państwa polskiego, przyłączenie Śląska do Niemiec.
Straszy nie tylko Jarosław Kaczyński (osławiona „zakamuflowana opcja niemiecka”), nie tylko senator Dorota Arciszewska z Gdyni, dyżurna pisowska specjalistka od niemieckich zagrożeń, nie tylko prawicowi publicyści. Straszy również prezydent Bronisław Komorowski, opowiadający o „lekcji, jaką odebrał w znanej baśni uczeń czarnoksiężnika, który uruchomił złe moce, a potem nad nimi nie był w stanie zapanować”. W imieniu rządzącej koalicji straszy wiceminister finansów Mirosław Sekuła (skądinąd rodowity Ślązak), który z sobie tylko wiadomych źródeł wyliczył, że ruchy emancypacyjne na Śląsku „już przyniosły straty idące w grube miliardy złotych i to nie koniec”.
Razem i osobno
Dlaczego Ślązacy uważają się za innych, może to megalomania? Dociekliwi szukają źródeł w czasach rozbiorowych i w odmienności kulturowej państw zaborczych. Ale to fałszywy trop.
Wbrew powszechnemu mniemaniu, Śląsk nigdy nie był pod żadnym zaborem, Śląsk po prostu od 1348 r. przez 600 lat rozwijał się poza Polską (w Czechach, Austrii i Prusach), w odmiennych tradycjach, systemach politycznych i ustrojowych.
Ślązacy tym się różnią od pozostałych regionalnych grup etnicznych, że nie doświadczyli ani Polski jagiellońskiej, ani Polski szlacheckiej, ani dramatu rozbiorów i ówczesnych powstań narodowych; zostali wychowani na innych lekturach i podręcznikach, w innych kulturach prawnych. Uczestniczyli w innych wojnach, walczyli z innymi wrogami, mieli innych królów i cesarzy. Dopiero w 1922 r. część regionu znalazła się w granicach Polski, a całość w 1945 r.
Żyje jeszcze ok. 80 tys. Górnoślązaków, którzy urodzili się i podstawową formację szkolną odbyli poza Polską, pozostali tę odmienność odziedziczyli w tradycji. Dlatego nie mieszczą się w tej samej kategorii co Wielkopolanie, Małopolanie, Mazowszanie, Podlasianie, a nawet Kaszubi, polscy Ukraińcy i Białorusini. Są osobnym zjawiskiem w granicach obecnej Rzeczpospolitej, co zresztą wielekroć dawano im odczuć.
Dla porządku dodajmy, że ta osobność dokuczała nie tylko w Polsce. Właściwie ostatnie cztery stulecia to historia szukania przez Ślązaków miejsca dla własnej odmienności w kolejnych państwach i historia mniej lub bardziej radykalnych pacyfikacji.
W monarchii habsburskiej poszło o religię. Ślązacy (książęta i poddani) w XVI w. powszechnie przyjęli reformację, a z nią liturgię w językach narodowych, oświatę, czytelnictwo, tradycje samorządności i swobody gospodarczej. W katolickiej Austrii było to solą w oku domu panującego, więc od 1610 r. zaczęła się przymusowa rekatolicyzacja – co skończyło się krwawą wojną trzydziestoletnią. W ciągu kolejnych 25 lat zlikwidowano na Śląsku wszystkie kościoły ewangelickie. Jedynie Ślązacy z Cieszyńskiego trwali przy kościele reformowanym, który działał w podziemiu, szykanowany przez administrację cesarską.
To z tego okresu wzięło się przysłowie „trzyma się jak wiara luterska pod Cieszynem”, a tamtejsi ewangelicy do dziś pielgrzymują do trudno dostępnych miejsc w Beskidach, gdzie ich przodkowie odprawiali konspiracyjne nabożeństwa. Dopiero w 1707 r. król szwedzki Karol XII w traktacie z Altrandstädt (gdzie również wymusił abdykację Augusta II Mocnego) zobowiązał Habsburgów do wybudowania na Śląsku sześciu nowych, wielkich świątyń ewangelickich, tzw. kościołów łaski. Wszystkie stoją do dziś. Szwedzki monarcha, którego w Polsce z oczywistych powodów wspomina się źle, dla Ślązaków stał się dobroczyńcą.
Germanizacja i polonizacja
Kiedy w połowie XVIII w. większość regionu przeszła we władanie pruskie, problem Ślązaków znów wypłynął – tym razem poszło o język. Podejmowane przez ponad sto lat kolejne próby germanizacji autochtonów kończyły się fiaskiem. Administracja próbowała kija i marchewki, nie pomagały groźby ani prośby; choć Dolny Śląsk dawno był zniemczony, Górnoślązacy mówili swoim wasserpolnisch i konsekwentnie utrzymywali swoją hermetyczną odrębność. Nie powiodło się nawet Bismarckowi, który usiłował wziąć ich sposobem. Kiedy po zjednoczeniu Niemiec Żelazny Kanclerz proklamował Kulturkampf, zakładał, że swój cel osiągnie przez wykształcenie i awans cywilizacyjny. Po 1871 r. zaczął się boom gospodarczy na Górnym Śląsku: rozwój przemysłu i miast, a w tych miastach jak grzyby po deszczu wyrastały istniejące do dziś okazałe gimnazja. Szeroko otwarto dla Górnoślązaków bramy wrocławskiego uniwersytetu.
Efekt był odmienny od spodziewanego: autochtoni, owszem, ruszyli do szkół, ale zamiast zasymilować się, w ciągu jednego pokolenia wykształcili światłą elitę własnych przywódców. Wojciech Korfanty, Konstanty Wolny, Alfons Górnik, Brunon Kudera – cała generacja absolwentów cesarskich gimnazjów i uniwersytetu szybko znalazła się w miejskich samorządach, w pruskim sejmie, a nawet w Reichstagu. Ta sama grupa po klęsce Niemiec w I wojnie zorganizowała „przeniesienie” Górnego Śląska do Polski i stworzyła podstawy prawno-ustrojowe śląskiej autonomii.
Niestety, szybko okazało się, że w przedwojennej Polsce też Ślązaków nie pieszczono. Warszawa tolerowała realną autonomię ledwie przez 4 lata. Po przewrocie majowym sanacja wysłała na fotel wojewody zaufanego człowieka Michała Grażyńskiego, który zaczął ograniczać śląskie swobody oraz represjonować miejscowe elity, czego najbardziej drastycznym przejawem było uwięzienie, a potem fizyczne unicestwienie Wojciecha Korfantego. Priorytetem wojewody była polonizacja i asymilacja rdzennych mieszkańców przez masowo sprowadzanych z Małopolski urzędników i nauczycieli, wyciągnął też lekcję z doświadczeń Bismarcka – nie dopuścił do powstania na polskim Śląsku wyższych uczelni, nawet Akademia Górnicza (dziś AGH) powstała w Krakowie. Awans społeczny był możliwy tylko przez służące wojewodzie organizacje.
Eksperyment z przedwojenną Polską był dla Ślązaków kolejnym rozczarowaniem, więc trudno się dziwić, że wkraczający w 1939 r. Wehrmacht witano w Katowicach entuzjastycznie, co do dziś jest wstydliwie przemilczane w podręcznikach historii. Poza czysto symboliczną i straceńczą obroną miasta przez garstkę ideowych powstańców i harcerzy, wszędzie widać było wiwatujące tłumy, a z okien spływały hitlerowskie flagi. Z oczywistych przyczyn ta radość trwała krótko.
Na ludowo i na poważnie
W latach PRL śląski regionalizm był twardą ręką utrzymywany w ryzach ludowości. Władze komunistyczne określiły dla Ślązaków pakiet zachowań dozwolonych, niejako koncesjonowanych. Mieściło się w nim np. świętowanie Barbórki i rocznic powstań śląskich, używanie strojów ludowych i piosenek ludowych. Ludowe były one tylko z nazwy, w rzeczywistości i stroje, i piosenki specjalnie skomponowano dla Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk, instytucji niejako wzorcowej, a za nią dla szkół i domów kultury. Z kanonu dozwolonych zachowań wyłączono wszelkie przejawy twórczości niepolskiej, literaturę, poezję, a nawet muzykę i sztuki wizualne. Szeroko zakrojono tematy tabu, np. wojenne i powojenne losy Górnoślązaków, ich wielonarodowość i wielojęzyczność, istnienie niemieckiej mniejszości. W strefach zakazanych znalazła się nawet podstawowa wiedza o regionie, o jego historii, geografii i politycznej przynależności na przestrzeni wieków. W Katowicach i Opolu aż do upadku PRL zakazana była nauka języka niemieckiego (z wyjątkiem jednego liceum, w którym oficjalnie uczono języka... NRD).
Zaraz po wojnie przeprowadzono narodową weryfikację – uznanych za Niemców wysiedlono, pozostałą grupę poddano dotkliwym represjom (obozy internowania, wywózka do Związku Radzieckiego). Od gomułkowskiej odwilży aż do upadku PRL konsekwentnie zamykano Ślązaków w swoistym getcie mentalnym, obdarzano ich ograniczonym zaufaniem jako krypto-Niemców, limitowano dostęp do wykształcenia i awansu, poddawano wykorzenianiu i asymilacji. Towarzyszyła temu polityka rozwadniania rdzennej społeczności przez planową imigrację i osiedlanie przybyszów w śląskich skupiskach przez preferencje w przydziałach mieszkań.
Sytuacja ta powodowała poczucie wyobcowania i upośledzenia rdzennych Ślązaków na własnej ziemi, a w końcu masową emigrację. W trzech falach (po 1957 r., po 1973 r. i w końcu lat osiemdziesiątych XX w.) do Niemiec wyjechało łącznie ok. 1,5 mln autochtonów, w tym także osoby o jednoznacznie polskiej orientacji, nie wyłączając byłych powstańców.
Forpocztą regionalnego odrodzenia był założony w 1989 r. Związek Górnośląski, który z marszu stał się najważniejszą siłą polityczną w województwie katowickim. Przez pierwsze lata obsadzał stanowisko wojewody, prezydentów miast i wiele innych instytucji publicznych. Tworzyło go pokolenie ówczesnych czterdziesto- i pięćdziesięciolatków, których oczekiwania były umiarkowane: równouprawnienie ludności rodzimej i prawo swobodnego kultywowania śląskości, zwykle w wersji koncesjonowanej. Ten program nie przyciągnął młodszych generacji, a związek rychło utracił wpływy.
Druga fala regionalnego odrodzenia przypada na koniec XX w., kiedy wzrosły wpływy Ruchu Autonomii Śląska. Rej wodzili w nim Ślązacy wykształceni już w wolnej Polsce, formułujący bardziej radykalne postulaty kulturowe i polityczne, włącznie z przywróceniem autonomii regionalnej. Do radykalizacji nastrojów przyczynił się fatalny podział administracyjny wprowadzony w 1999 r. Historyczny i geograficzny Górny Śląsk rozebrano pomiędzy województwa opolskie i śląskie, w tym drugim tworząc sztuczną hybrydę ziem górnośląskich i małopolskich. Dodatkowym czynnikiem radykalizującym był opór organów państwa odmawiających rejestracji stowarzyszeń narodowości śląskiej.
Infantylnie i nieskutecznie
Efekt tych działań był odwrotny do zamierzonego: w Narodowym Spisie Powszechnym w 2002 r. narodowość śląską zadeklarowało 173 tys. obywateli. W wyborach samorządowych 2010 r. po raz pierwszy Ruch Autonomii Śląska zyskał reprezentację w sejmiku samorządowym województwa śląskiego oraz większość w kilkunastu gminach i stał się trzecią siłą polityczną w regionie. Jak wynika z danych przytoczonych na wstępie artykułu, ten proces postępuje i ruchy ślązakowskie (tak z nutką pogardy nazywają je urzędnicy) rosną w postępie geometrycznym. Przybywa nowych organizacji regionalnych, szczególnie aktywne stają się stowarzyszenia na rzecz propagowania i rozwoju śląskiej mowy.
Wzrostowi politycznych i kulturowych aspiracji Ślązaków w XXI w. towarzyszy konsekwentny opór administracji państwowej, najczęściej uznającej śląskość wyłącznie w wymiarze ludyczno-kabaretowym. W działaniu organów państwa brakuje konstruktywnych pomysłów na spożytkowanie rosnącej aktywności obywatelskiej tej grupy etnicznej, jedyną odpowiedzią jest odmowa, negacja i straszenie. Nie sposób tego racjonalnie uzasadnić, tym bardziej że do dyspozycji jest szereg prostych instrumentów prawnych, które zaspokoiłyby główne śląskie postulaty bez sięgania od razu po autonomię regionalną, np. uznanie Ślązaków za mniejszość etniczną lub choćby tylko przyznanie śląskiej mowie statusu języka regionalnego. Tymczasem Ministerstwo Spraw Wewnętrznych konsekwentnie odmawia jakichkolwiek ustępstw.
Trudno liczyć, że problem sam się rozwiąże. Po pierwsze dlatego, że dziś najbardziej aktywne w śląskich ruchach emancypacyjnych jest pokolenie czterdziestolatków, w większości dobrze wykształconych, zakorzenionych w europejskich wartościach i świadomych swoich praw obywatelskich. Ich nie da się zbyć odpowiedzią „nie, bo nie” wygłoszoną ze stołecznej katedry. Po drugie, rośnie kolejne pokolenie, które też nie chce rezygnować ze śląskości. W przeprowadzonych w latach 2008–09 badaniach socjologicznych blisko 50 proc. młodzieży miejscowych szkół ponadpodstawowych do takiej tożsamości się przyznało – to więcej niż udział rdzennej ludności w ogóle mieszkańców. Wynika z tego, że dla młodego pokolenia śląskość jest atrakcyjna.
Państwo polskie ma wiele możliwości, aby niewielkim kosztem godnie ulokować Ślązaków we własnych ramach ustrojowych. Straszenie Ślązaków i straszenie Ślązakami jest infantylne i nieskuteczne.
Autor, urodzony w Szopienicach, jest dziennikarzem, producentem filmowym, felietonistą związanym z mediami Górnego Śląska.