Trzy loże londyńskie i loża z Westminster obradowały „Pod Gęsią i Pod Rusztem” (Goose and Gridion) w St. Paul’s Churchyard, powołując Grand Lodge of London, Wielką Lożę Londynu. Był 24 czerwca 1717 r., dzień św. Jana Chrzciciela, patrona m.in. architektów i murarzy. Tę datę uznano za moment narodzin masonerii.
W rzeczywistości loża londyńska nie była tą pierwszą; w XVII w. istniały loże szkockie i na początek tego wieku datują się tzw. katechizmy masońskie z opisami rytuałów wtajemniczenia (inicjacji). Utworzenie Wielkiej Loży Londynu miało zatem znaczenie symboliczne dla masonerii. Pierwszy wybrany na posiedzeniu wielki mistrz Anthony Sayer nie był przy tym osobistością wpływową, więc i oddziaływanie loży było słabe. Dopiero trzeci wielki mistrz, hugenocki (kalwiński) duchowny John Theophilus Desagulier stał się człowiekiem, który przyciągnął do siebie i ruchu masońskiego londyńskie elity, w tym naukowe. Był on bowiem członkiem Towarzystwa Królewskiego, żywo interesującym się wiedzą empiryczną. Osoba kolejnego wielkiego mistrza diuka Johna Montagu, arystokraty i katolika, wywołała z kolei duże zainteresowanie publiczne; w gazetach zaczęły pojawiać się wzmianki o masonach. Na fali tych zainteresowań ruch ekspandował, a Wielka Loża powoływała kolejne loże, także w zamorskich koloniach brytyjskich.
Skąd się jednak wzięło dziwne zrzeszenie przypominające zakon, jego symbolika, inicjacje z „profana” na „ucznia”, cele, kolejne stopnie wtajemniczenia? Legendarne początki masonerii sytuowano m.in. w czasach budowy Pierwszej Świątyni w Jerozolimie i w stowarzyszeniach muratorów-kamieniarzy. Masoni będą pielęgnować mit o budowie świątyni Salomona, podczas której miał zostać zamordowany przez czeladników architekt Hiram Abif, co odczytujący dosłownie ten przekaz „uważali (…) za historię początków zakonu” wolnomularskiego, pisał W. Kirk MacNulty. W rzeczywistości mit ten nie zgadza się z przekazem biblijnym. Czytamy bowiem w 1 Księdze Królewskiej: „Hiram zrobił ponadto kadzie, łopatki i kropielnice” (1 Krl,7,40). Oznaczało to, że żył i dokończył dzieła budowy wspaniałej świątyni.
Początki bractwa masońskiego wiązano też z misteriami antycznymi Egiptu i Grecji. Wskazywano na związek z zakonem templariuszy, którzy opanowali niezwykłą sztukę stawiania kościołów na planie krzyża. Zagadkowa kaplica Rosslyn w Szkocji pełna jest przecież symboli templariuszy i masonów, zresztą często niezrozumiałych nawet dla badaczy. To tutaj ma być ukryty św. Graal: stały, jakże wdzięczny i dochodowy element sensacyjnych powieści.
Jedno jest pewne: organizacje nazwane potem masońskimi, początkowo związane były z zawodem kamieniarzy i mularzy. Ludzi zrzeszonych w cechach murarskich określano w Anglii „freemason”, we Francji „franc maçon”, w Niemczech „der Freiemaurer”, w Polsce „wolnomularz”. Miejscem ich pracy nad ówczesnymi cudami architektury – strzelistymi katedrami – oraz odpoczynku i snu było zaplecze warsztatu rzemieślniczego, zwane lożą. Tamże uczono się tajników „Sztuki Królewskiej”, a nowicjusz mularski składał przed majstrami i członkami przysięgę, że nie zdradzi tajemnic zawodowych. Loże miały swoje znaki i hasła, które pozwalały mularzom rozpoznawać się i porozumiewać bez słów nawet wśród obcych. Znajomość „kodu mularskiego” była też swoistym świadectwem opanowania zawodu. Aurze tajemniczości dodawała symbolika religijna: Boga ukazywano jako Wielkiego Budowniczego Wszechświata, który kieruje się zasadami geometrii, trzymając w ręku cyrkiel.
Jednakże z biegiem lat budownictwo katedr straciło na znaczeniu. Renesans przyniósł zainteresowanie antykiem, ale też hermetycznym mistycyzmem, alchemią, kabałą, szukającą w literach i cyfrach Biblii zakodowanych wyroków Bożych. Na fali zainteresowania wiedzą tajemną, a jednocześnie doświadczeniami empirycznymi w Kassel w 1614 i 1615 r. pojawiły się manifesty „Fama Fraternistatis” (Wieść o Bractwie) i „Confesio Fraternitatis” (Wyznanie o Bractwie), a rok później, w 1616 r. powieść „Chymische Hochzeit: Christiani Rosenkreutz Anno 1459”. (Alchemiczne zaślubiny Christiana Rosenkreutza roku 1459). W manifestach tych i opowieściach podawano, że istnieje zakon (bractwo) różokrzyżowców, założone przez Chrystiana Rosenkreutza, wychowanka niemieckiego klasztoru i podróżnika. Za pradawną kolebkę bractwa podawano starożytny Egipt, gdzie faraon Echnaton wprowadził wiarę w jednego Boga i szerzył idee miłości, a także antyczną Grecję z jej wybitnymi myślicielami i reformatorami: Solonem, Pitagorasem, Platonem. Także postać Buddy stała częścią mitu różokrzyżowców.
Choć nazwisko Christian Rosenkreutz (w tł. Chrześcijanin Róży Krzyża) wskazywało na mistyczny charakter postaci i organizacji, to w drukach podawano, że Christian wespół z powołanymi braćmi pod wpływem Ducha Świętego miał napisać filozoficzne księgi. Ich tytuły to: „Axiomata”, czyli niezmienne pewniki aż do końca świata, i „Rotae Mundi”, czyli „obroty świata”.
Po pewnym czasie Rosenkreutz, wedle przekazu, wysłał swych braci w świat z tajną misją. Sześć reguł nakazywało m.in. wysłannikom dostosować się do kraju, w którym działali, używać pieczęci R.C., bezpłatnie uzdrawiać chorych, raz w roku w Wielki Czwartek wracać do siedziby Ducha Świętego, na 100 lat zachować w tajemnicy istnienie Bractwa i wyznaczyć następców.
Rosenkreutz, zwany przez różokrzyżowców Ojcem, miał poznać sekrety Nieba, Ziemi, Ludzkości i przyszłości, a jego zasługi różokrzyżowcy przyrównują do ziarna zasianego w sercu Jezusa. Stanąć też miał na czele „niewidzialnego kolegium”. Dowiedziawszy się tych prawd, bracia rozproszyli się po świecie pomagać, studiować Biblię i „księgę przyrody” jako jeden ze sposobów poznawania natury Boga i Wszechrzeczy.
W rzeczywistości zakon różokrzyżowców i osobę Rosenkreutza wymyślili intelektualiści luterańscy z Tybingi, m.in. diakon Johann Valentin Andreae, który zresztą przyznał się do mistyfikacji. Niektórzy uznają ją za ludibrium, przewrotny żart, inni za zjadliwy paszkwil na dzieje ludzkości i współczesne czasy przepełnione konfliktami i krwawymi wojnami. Jednakże elity potraktowały manifesty jako ważne przesłanie do „generalnej światowej reformy” i stworzenia „intelektualnej wspólnoty” przez łączenie pierwiastka mistycznego z empirycznymi badaniami.
Tak też manifesty zostały zinterpretowane przez uczonych masonów. Były Wielki Mistrz Wielkiej Loży Narodowej Polski prof. Tadeusz Cegielski w pracy „Ordo ex chao” pisał, że manifesty, a szczególnie powieść Andrea’ego, ma charakter profetyczny, gdyż „zapowiada wielkie zmiany, jakie mają się dokonać dzięki wiedzy i nauce”. Ale jednocześnie przypomina o pracach historyczki Frances Yates, która udowodniła, że powieść o zaślubinach Rosenkreutza została osadzona w realiach z czasów Andreae.
Luterańscy intelektualiści z Tybingi trafili na podatny grunt: scholastyczny paradygmat wyczerpał bowiem swe możliwości. Rozpoczęto poszukiwania tajemnicy bytu w wiedzy, łącząc prawa Natury z Bożymi. Rozkwitła astrologia, zgodnie z przekonaniem, że „co na górze [w niebie], to i na dole [na ziemi]”, rozwijała się medycyna, prawo, matematyka. Z bractwem różokrzyżowców związało się wiele osobistości ze świata nauki i polityki.
„Ciałem” Rosenkreutza, noszącym tytuł Imperatora, został prekursor empiryzmu sir Francis Bacon (1561–1650), angielski lord kanclerz, mąż stanu, stojący na czele „kolegium niewidzialnego”. Aby zrealizować utopię Nowej Atlantydy Bacona, z Londynu ruszyła do Ameryki grupa braci i osiedliła się w Pensylwanii. U zalążka USA znaleźli się zatem również różokrzyżowcy; Yates zauważyła, że bractwo różokrzyżowców stało się wzorem dla masonerii, choć udział różokrzyżowców w lożach szkockich w XVII w. nie był jeszcze imponujący.
Długa jest lista osobistości związanych z różokrzyżowcami: od kardynała Richelieu, który uporządkował Francję, tworząc podwaliny nowoczesnej monarchii, na wybitnych myślicielach, działaczach i wynalazcach w XIX w. kończąc. Znaczenie różokrzyżowców polega też na tym, że pomysł „niewidzialnego kolegium” otworzył „drogę światła” do całkiem „widzialnego” powołania Akademii Nauk przyrodniczych i matematycznych.
„Znajomość ideologii różokrzyżowców wśród umysłowych elit XVII w. torowała drogę recepcji mniej przecież złożonego i bardziej spójnego wewnętrznie programu angielskiej masonerii nowego typu” – zauważał Cegielski. Proces ten związany był z inicjacją coraz większej liczby przedstawicieli innych zawodów niż mularze. „Dziećmi wdowy” stawali się ludzie z angielskich elit kulturalnych, a potem gentelmani. Wnosili oni myślenie spekulatywne na miejsce konkretnego, budowlanego. Loże zaczęły się odrywać od swego podłoża cechowego.
W 5723 r. (1723) pastor James Anderson opublikował „Konstytucję masońską”, jako „wierny i sprawiedliwy opis masonerii od początku świata”. „Przepisy i statuty tego najbardziej starożytnego i prawego bractwa” stały się fundamentem masonerii i obowiązują do dziś w lożach „regularnych i sprawiedliwych”. „Wolnomularz powinien, z tytułu swojej przynależności, przestrzegać Prawo Moralne i jeżeli dobrze rozumie zasady Sztuki Królewskiej, nie będzie nigdy bezmyślnym ateistą ani libertynem nie uznającym żadnej religii (…) jakakolwiek by ona nie była”, choć „bardziej wskazane jest nakłanianie do przestrzegania Religii, co do której wszyscy ludzie są zgodni. Polega ona na tym, aby być dobrym, szczerym, skromnym i honorowym, niezależnie od tego, jak się człowiek nazywa i jakie jest jego wyznanie”.
W kwestii posłuszeństwa wobec władz konstytucja zawierała: „Mularz, gdziekolwiek by przebywał i pracował, jest pokojowym poddanym władz państwowych; nigdy nie angażuje się w spiski i konspiracje przeciwko pokojowi i dobrobytowi narodu, ani też nie odnosi się lekceważąco do władz niższych”. W ówczesnych realiach politycznych konstytucja stanowiła deklarację lojalności Wielkiej Loży Londynu wobec dynastii hanowerskiej, której nie popierały loże szkockie, opowiadające się za Stuartami. Przyszły król angielski Jerzy II docenił ten gest i zgodził się na przyjęcie „światła masońskiego” w 1737 r. z rąk Desaguliersa.
Liczba lóż angielskich uznających zwierzchność Wielkiej Loży Londynu powiększała się bezustannie i w 1732 r. sięgnęła 109. Ukorzeniła się też tradycja, że na czele Wielkiej Loży Londynu staje następca tronu brytyjskiego, która trwa do dzisiaj. Tym samym Kościół anglikański, na którego czele stoi król, nie ma nic przeciwko masonerii.
Na przeciwległym biegunie opozycji do Sztuki Królewskiej, jak określają swą wiedzę i poznawanie masoni, stanął Kościół rzymskokatolicki. Niepokój kurii wzbudziło sformułowanie o religii, „co do której zgadzają się wszyscy ludzie”. Czy chodzi o „prareligię”, „religię naturalną”, z której zrodziły się inne religie historyczne, jak judaizm, chrześcijaństwo, islam itd.? Czy raczej jest ona deizmem, choć Cegielski dowodzi, że „religia naturalna” ma charakter synkretyczny? Poza tym, czy przypadkiem wolnomularstwu nie chodzi o rozłożenie katolicyzmu poprzez laicyzację społeczeństw, co się dzieje na naszych oczach? Czy ich dążeniem nie jest stworzenie „nowego ładu”, czego dowodem było powstanie Ligi Narodów, Organizacji Narodów Zjednoczonych, a ostatnio Unii Europejskiej, za którymi czają się, jak sądzą spiskolodzy, właśnie masoni?
Już w 1738 r. papież Klemens XII w bulli In eminenti apostolatus specula potępił wolnomularstwo jako związek tajny, zagrażający bezpieczeństwu państw i zakazał katolikom wstępowania do niego pod groźbą ekskomuniki. Jeszcze silniej wybrzmiało potępienie masonów przez Leona XIII w 1884 r., który encyklikę Humanus genus poświęcił w całości wolnym mularzom. Były to czasy rozwoju idei socjalistycznych i komunistycznych, więc Kościół dostrzegał ich koincydencje z masonerią. „Ostatecznym celem ich zamierzeń jest: obalić doszczętnie ład religijny i społeczny powstały na gruncie instytucji chrześcijańskich i zastąpić go nowym ładem, uformowanym według ich założeń, których podstawowe zasady i prawa zaczerpnięte zostały z naturalizmu”, głosiła encyklika, wskazując też na wspólnotę celów komunistów i masonerii (?!).
Dotąd Kościół rzymskokatolicki nie zmienił swego stanowiska: 28 kwietnia 1980 r. episkopat Niemiec po rozpatrzeniu poglądów nie zdołał przezwyciężyć niezgodności obu stron. W dokumencie wskazano na relatywizm masońskiej wizji świata, na względność pojęcia tolerancji traktowanej nie jako wyrozumiałość dla innych ludzi, lecz także dla idei, niekiedy sprzecznych; na deizm wypełniający miejsce osobowego Boga, tak że „każdy może wprowadzić własne pojęcie Boga”. Utrzymano stanowisko Klemensa XII, że „równoczesna przynależność do Kościoła katolickiego i wolnomularstwa jest wykluczona”.
Za sprzecznościami racji Kościoła i masonerii kryje się fundamentalny spór: o przypisanie sobie sprawstwa i wkładu w rozwój świata duchowego i materialnego. Po jednej stronie stoi Kościół katolicki z dwoma tysiącami lat trwania i przetrwania, konserwatywny, potężny, uznający rewolucje jako siły przeciwne woli Bożej, opowiadający się za ewolucją, który czasy oświecenia uważa za najgorszy wiek niosący zgubę dla scholastyki i dawnych chrześcijańskich ideałów. Po drugiej stronie stanęli właśnie masoni torujący, wedle adeptów Sztuki Królewskiej, drogę Epoce Świateł, czyli oświeceniu i nauce, uwalniający świat od zatęchłego bagażu średniowiecznych Wieków Ciemnych. Takie wzajemne postrzeganie musi rodzić napięcie i podejrzliwość Kościoła.
Tymczasem zasługi masonów w rozwoju wiedzy, kultury, sztuki, polityki są rzeczywiście duże. Współzałożycielami w 1660 r. najstarszego towarzystwa naukowego w świecie, The Royal Society w Londynie, byli m.in. dwaj wolnomularze Robert Moray i Elias Ashmole. Wszyscy prawie luminarze francuskiego oświecenia, od Monteskiusza, Woltera poczynając, do encyklopedystów, to masoni. Także „ojcowie założyciele” Stanów Zjednoczonych AP i zwolennicy abolicjonizmu – Benjamin Franklin i Jerzy Waszyngton – byli wolnomularzami. Powszechnie sądzi się, że miasto Waszyngton jest zbudowane wedle planów masońskich i pełne jest symboliki wolnomularzy, podobnie jak Wielka Pieczęć niepodległych Stanów Zjednoczonych czy też wyobrażenia na banknocie dolarowym. Masonami było też wielu prezydentów USA; sądząc zatem po potędze Stanów Zjednoczonych, masoni i różokrzyżowcy dobrze zasłużyli się Ameryce.
Ale spiskolodzy nie ustają w poszukiwaniu czarnych stron w działalności wolnomularzy. To „dzieciom wdowy” i iluminatom przypisywano wywołanie przerażającej rewolucji francuskiej i wprowadzenie Wielkiego Terroru. Wymieniane są przy tej okazji nazwiska Mirabeau, Marat, Danton, Fouché czy też ekskomunikowanego przez Rzym biskupa Talleyranda. Jednakże przecież to nie tylko oni doprowadzili do wrzenia i rewolucji, lecz wiele innych czynników.
Polscy wolnomularze to temat na odrębny artykuł. Wspomnieć jednak wypadałoby, że do masonerii należeli w czasach zdrowienia Rzeczpospolitej najbardziej znaczący ludzie, również ci, którzy przyczynili się do powstania i uchwalenia Konstytucji 3 maja 1791 r. Dzięki owej „grupie nieformalnej” w Polsce można było zainicjować wiekopomne dzieło reform. Po odrodzeniu Rzeczpospolitej masoneria znów zaczęła odgrywać pewną rolę: historycy Ludwik Hass i Leon Chajn na dziewięciu polskich premierów po przewrocie majowym 1926 r. do wojny 1939 r. doliczyli się siedmiu wolnomularzy. Podobnie było w innych krajach, co stwarzało wrażenie, że polityka zagraniczna była kreowana na innym szczeblu niż oficjalny.
Przewrotnie reasumując, na nieszczęście dla ludzkości, Hitler i Stalin nie byli masonami (chociaż tropiciele masonów również Soso kreują na wolnomularza). Ideologia miłosierdzia i braterstwa była im najzupełniej obca. Pokonali ich za to masoni Churchill i Roosevelt, choć niekiedy także dość niemiłosiernymi środkami.