Mariusz Nowik: 10 czerwca 1945 r. czołgi naszego południowego sąsiada pokonały polską granicę, żołnierze czechosłowaccy ruszyli na Racibórz, Kłodzko i Głubczyce. Gdyby spojrzeć na to z boku, sytuacja nie pozostawiała wątpliwości – rozpoczęła się wojna. Jak do tego doszło?
Piotr Pałys: Sprawa jest dość tajemnicza. Nieco światła rzuca na nią odkrycie, jakiego dokonał w moskiewskim archiwum czeski historyk, prof. Jiři Friedl. Przez przypadek w jego ręce trafił dokument dotyczący tych wydarzeń. Otóż na początku czerwca 1945 r. do Raciborza przyjechał z kurtuazyjną wizytą ppłk Vladimir Janko, dowódca 1. Czechosłowackiej Samodzielnej Brygady Pancernej. Przyjął go komendant rosyjskiego garnizonu, ppłk Niedorjezow. Ppłk Janko przywiózł mapę z podpisem gen. Andrieja Jeremienki, dowódcy 4. Frontu Ukraińskiego. Według tej mapy, błędnie wyrysowanej – co należy podkreślić – granica polsko-czechosłowacka przechodziła na linii Krzyżanowice-Odra-Olza, czyli w głębi polskiego terytorium. Dowódca garnizonu obejrzał dokument i zgodził się na przesunięcie czechosłowackich posterunków. Prof. Friedl uważał, że Czesi po prostu wykorzystali sytuację.
Z kolei prof. Wojciech Materski z Polskiej Akademii Nauk stoi na stanowisku, że o spontanicznej akcji jednego dowódcy w ogóle nie może być mowy. O tym, że operacja została przygotowana starannie, ma świadczyć dyrektywa, jaką wydał gen. Bohumil Boček, szef sztabu czechosłowackiej armii. Nakazywała ona zająć polskie miejscowości na terenie Kotliny Kłodzkiej oraz tereny położone między Raciborzem a Głubczycami.
Do której koncepcji Pan się przychyla?
Do opinii prof. Materskiego. Potwierdzają ją wspomnienia i dokumenty. Kiedy 10 czerwca Czesi wchodzą na stację kolejową w Chałupkach w powiecie raciborskim i aresztują polską załogę, natychmiast pojawiają się za nimi czechosłowaccy pogranicznicy i urzędnicy. Oznacza to, że działania wojskowe musiały być koordynowane z władzami administracyjnymi.
Z Rosjanami chyba trochę też. Sowieci wiedzieli wcześniej o czeskich planach zajęcia Kotliny Kłodzkiej. 23 maja notę w tej sprawie otrzymał ambasador ZSRR w Pradze. Szef MSZ Vladimír Clementis prosił w niej o przyjazne traktowanie oddziałów wchodzących do Polski. A gen. Jeremienko odnotował w prywatnych zapiskach, że 25 kwietnia został ugoszczony uroczystą kolacją w Opawie przez gen. Ludvíka Svobodę, czechosłowackiego ministra obrony.
Czesi potrafili znakomicie wykorzystać swój rusofilizm, objawiany zresztą z nadmierną gorliwością. Pamiętajmy – Czechosłowacja była jedynym państwem bloku wschodniego, w którym nie trzeba było fałszować wyborów, gdzie komuniści wygrali w legalnej procedurze wyborczej. Z dokumentów jednostek Armii Czerwonej z południowych rubieży Polski wynika, że dowódcy rosyjscy bardziej sprzyjali stronie czeskiej.
Czesi i Rosjanie spodziewali się militarnej reakcji Polaków?
Czesi prawdopodobnie tak, ale najpewniej nie aż takiej. Rosjanie oficjalnie zachowywali dalece posuniętą wstrzemięźliwość w okazywaniu sympatii, chcąc jak najmocniej trzymać obie strony w garści. Dlatego odpowiedź, jaką przygotował marszałek Michał Rola-Żymierski, była im całkowicie nie ma rękę.
Jak zachował się Rola-Żymierski?
Myślę, że gdyby nie fakt, że Bolesław Bierut na czele całej polskiej czołówki politycznej pojechał akurat do Moskwy i pozostawiony w kraju Rola-Żymierski poczuł się trochę jak dyktator, ta odpowiedź nie byłaby aż tak ostra. Rola-Żymierski piątego dnia od rozpoczęcia „inwazji” wezwał czechosłowackiego posła Josefa Hejreta i wręczył mu notę z żądaniem wycofania wojsk z zajmowanych terenów oraz odwołania nowej administracji. Rząd w Pradze dostał 48-godzinne ultimatum. Jednocześnie Rola-Żymierski wydał rozkaz przesunięcia 10. Dywizji Piechoty w rejon między Prudnikiem a Nysą a 1. Korpusu Pancernego na linię Prudnik-Cieszyn, nakazując brać Czechów do niewoli, odstawiać za granicę i strzelać tylko w razie konieczności. Po cichu rozpoczął również przygotowania do kontruderzenia na Zaolzie. Już 16 czerwca na przedmieściach Cieszyna skoncentrowano ponad tysiąc żołnierzy.
Rola-Żymierski naprawdę chciał atakować?
Jego działania wskazują na to, że tak. Być może dlatego, że pamiętał polsko-czeskie walki o Śląsk Cieszyński z 1919 roku. Wiadomo, że Józef Piłsudski załatwiał podobne sprawy ostro, więc niewykluczone, że te przedwojenne polskie doświadczenia wzięły w 1945 r. górę nad dyplomacją. Poza tym gdyby operacja zajęcia Zaolzia się powiodła – a źródła dowodzą, że Czesi nie zamierzali walczyć z Polakami na Zaolziu – to Rola-Żymierski zostałbym autorem wielkiego propagandowego sukcesu. Rząd, który wyzbył się ziem litewskich, białoruskich i ukraińskich, mógłby się szczycić, że jednoczy „etnicznie polski” Śląsk Cieszyński.
Dlatego też dzień przed zaplanowaną inwazją, 17 czerwca, Rola-Żymierski wygłosił w Cieszynie mocne patriotyczne przemówienie. Ale dla mnie swego rodzaju chichotem historii jest fakt, że w rolę alter ego gen. Władysława Bortnowskiego, który w 1938 r. zajmował Zaolzie i przyłączał do Polski, miał wcielić się dowódca 1. Korpusu Pancernego, gen. Józef Kimbar, Białorusin, który nawet wydał do żołnierzy odezwę mówiącą o marszu na pomoc 200 tys. Polaków cierpiącym za granicznym kordonem.
Tylko czy ten konflikt mógł wybuchnąć bez pozwolenia Moskwy?
Odpowiedź zawiera się w pańskim pytaniu. Oczywiście, że nie. Rozpoczęcie walk bez wiedzy i zgody dowódcy 4. Frontu Ukraińskiego groziłoby niewyobrażalnymi konsekwencjami dla tego, kto wydałby rozkaz do bezpośredniego ataku. Zresztą Rosjanie szybko zorientowali się, że sytuacja zaczyna wymykać im się spod kontroli i zaczęli blokować obie strony konfliktu. W meldunkach wojskowych pojawiają się na przykład wzmianki, że oddziały NKWD przeszkadzają w zajmowaniu pozycji. Kiedy natomiast polscy delegaci zakomunikowali Stalinowi, że chcą zająć Zaolzie, sprawa była przesądzona.
Do jednostek polskich natychmiast poszły rozkazy z Moskwy, z pominięciem polskiego dowództwa, by wstrzymać te kroki. Wiaczesław Mołotow, minister spraw zagranicznych ZSRR, zakomunikował potem oficjalnie, że po długich staraniach udało się przekonać polskich towarzyszy do zmiany zdania. W rzeczywistości nikt nikogo nie przekonywał. Stalin uderzył pięścią w stół i operację wstrzymano.
Czym skończyła się ta wojna nerwów?
Kilkakrotnie dochodziło do potyczek, jedne oddziały rozbrajały drugie, parokrotnie broń wypaliła, jednak według mojej wiedzy ofiar śmiertelnych nie odnotowano po żadnej ze stron. Żołnierze czasem strzelali w powietrze, jak w okolicach Świeradowa, gdzie polski dowódca, chcąc odzyskać kontrolę nad obsadzoną przez Czechów graniczną granią, nakazał strzelać nad ich głowami. To wystarczyło, by Czesi się wycofali.
Kiedy ten wymuszony pokój zatwierdzono polsko-czechosłowackimi umowami?
Traktat z 1947 r. w zasadzie załatwiał sprawę, jednak do kwestii podziału ziem nadgranicznych wracano jeszcze w latach 50., a rozmowy ciągnęły się bardzo długo. Sztywność Czechów wynikała trochę z faktu, że czeskim twardogłowym komunistom ówczesna Polska w obliczu październikowej odwilży 1956 r. jawiła się jako ostoja reakcji. Obecny przebieg linii granicznej został potwierdzony dopiero w 1958 r., ale i tak na zasadzie pewnej nierównomierności, gdyż więcej hektarów ze spornych terenów otrzymali Czesi.
Ponieważ przy podziale miała obowiązywać zasada parytetu, ta sprawa powraca raz na jakiś czas w lokalnych czeskich mediach, zwłaszcza w sezonie ogórkowym. Można wtedy przeczytać albo usłyszeć, że trzeba będzie jakiś kawałek państwa w końcu oddać Polakom. Ale moim zdaniem raczej nie powinniśmy się tego spodziewać.
*
Piotr Pałys, historyk z Państwowego Instytutu Naukowego – Instytutu Śląskiego w Opolu i autor książki „Czechosłowackie roszczenia graniczne wobec Polski 1945–1947”.