Historia

Wariant Kani

Stanisław Kania - przeciwnik stanu wojennego

W sprawie wprowadzenia stanu wojennego I sekretarz PZPR Stanisław Kania miał inne zdanie niż generałowie Jaruzelski, Siwicki i Kiszczak. W sprawie wprowadzenia stanu wojennego I sekretarz PZPR Stanisław Kania miał inne zdanie niż generałowie Jaruzelski, Siwicki i Kiszczak. East News
Jesienią 1981 r. w kierownictwie PZPR trwał spór w kwestii potrzeby wprowadzenia stanu wojennego. Z odnalezionego protokołu Biura Politycznego wynika, że inny pomysł na rozprawienie się z Solidarnością miał Stanisław Kania, ówczesny I sekretarz KC PZPR.
Kania obawiał się, że eskalacja przemocy może doprowadzić do radzieckiej interwencji, a w konsekwencji do setek tysięcy ofiar i okupacji kraju.Wikipedia Kania obawiał się, że eskalacja przemocy może doprowadzić do radzieckiej interwencji, a w konsekwencji do setek tysięcy ofiar i okupacji kraju.

We wrześniu 1981 r. odbyła się pierwsza tura I Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ Solidarność. Obradowało na nim prawie 900 działaczy reprezentujących 9,5 mln związkowców z całego kraju. Delegaci uchwalili m.in. „Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej”, w którym wzywali robotników państw bloku wschodniego do tworzenia związków zawodowych. Dla władz brzmiało to jak wezwanie do rewolucji. Jacek Kuroń był przekonany, że „jeżeli na Kremlu decyzji o interwencji jeszcze nie było, to nasze posłanie mogło być argumentem dla tych, którzy jej chcieli”.

I sekretarz (od 6 września 1980 do 18 października 1981 r.) KC PZPR Stanisław Kania był w trudnej sytuacji. Dzień po zakończeniu pierwszej tury zjazdu Solidarności reprymendy udzielił mu Leonid Breżniew. I sekretarz KC KPZR bał się, że rewolucja może się rozprzestrzenić na całą Europę Wschodnią, i dopytywał, kiedy zostanie wprowadzony stan wojenny. Sytuacją byli zniecierpliwieni także inni przywódcy bloku wschodniego. Erich Honecker (NRD) tłumaczył we wrześniu Fidelowi Castro (Kuba): „Kania jest elementem chwiejnym, któremu nie można zaufać. On przeszkadza nam w udzieleniu mu pomocy. (…) Obecny bieg wydarzeń w Polsce obciąża konto Kani, który współpracuje z Solidarnością i klerem katolickim”.

Władze PZPR miały podjąć kluczowe decyzje na posiedzeniu Biura Politycznego 15 września 1981 r. Przedtem wybadano jednak nastroje w PZPR i wojsku. 11 września Kazimierz Barcikowski (który w sierpniu 1980 r. podpisywał w imieniu rządu porozumienie z niezależnymi związkowcami w Szczecinie) poprowadził telekonferencję z I sekretarzami komitetów wojewódzkich.

„Dokąd Solidarność chce zaprowadzić Polskę? Do konfrontacji (...) ku niebezpieczeństwu samozagłady”. Raporty Głównego Zarządu Politycznego Wojska Polskiego dostarczane na biurko premiera, ministra obrony narodowej gen. Wojciecha Jaruzelskiego informowały o panującym wśród kadry zawodowej niezadowoleniu. Jako konkluzję raportu o nastrojach wojskowych przyjęto wypowiedź jednego z oficerów: „Najwyższy czas skończyć z tym, aby 35-milionowym narodem manipulowała garstka desperatów i samobójców”.

13 września 1981 r., trzy dni po zakończeniu pierwszej tury zjazdu, odbyło się posiedzenie Komitetu Obrony Kraju. Ciało to, odpowiedzialne za nadzór nad zadaniami obronnymi kraju, mogło przejąć władzę w wypadku zagrożenia państwa. Spotkanie zwołał Wojciech Jaruzelski. Jak twierdził szpiegujący dla amerykanów Ryszard Kukliński – po to, aby przekonać Kanię do zgody na wprowadzenie stanu wojennego.

W czasie posiedzenia KOK zarysowała się linia podziału. Generałowie: Czesław Kiszczak (stojący na czele MSW), Florian Siwicki (szef Sztabu Generalnego) i Wojciech Jaruzelski tłumaczyli potrzebę odpowiedniego przygotowania gruntu pod wprowadzenie stanu wojennego. Kluczowe były jednak kwestie propagandowe (w połowie września 60 proc. badanych przez OBOP twierdziło, że nie ufa władzom, a 74 proc. ufało Solidarności). Kania był mniej stanowczy, mówił o potrzebie działania „własnymi siłami” oraz rozpoczęciu „wielkiej ofensywy politycznej”. Ostatecznych decyzji nie podjęto, a Jaruzelski tłumaczył dzień później Mieczysławowi F. Rakowskiemu: „każde państwo ma w kasie pancernej plan wprowadzenia stanu wojennego”.

Historycy wątpili w tezę przedstawioną przez Kuklińskiego. Nie dawali też zbytniej wiary Stanisławowi Kani, który twierdził, że na szczytach władzy zarysował się we wrześniu konflikt w kwestii wprowadzenia stanu wojennego. Odnaleziony protokół z posiedzenia Biura Politycznego świadczy jednak o tym, że temat ten był stale obecny, a Kania nie chciał stanu wojennego wprowadzić. Uważał też, że nie istniała groźba interwencji zbrojnej.

Protokół nie jest tak dosłowny jak stenogram, jednak wydaje się dokładnie oddawać treść wypowiedzi. Dyskusję otworzył Stanisław Kania, który rysował obraz alternatywy: „są dwie drogi. Pierwsza, to decyzja pójścia na rozwiązania totalne, siłowe. Trzeba tu sobie uświadomić skutki. Jest małe prawdopodobieństwo rozstrzygnięcia własnymi siłami. Druga – to droga politycznej ofensywy uzupełnionej środkami administracyjnymi, represyjnymi”.

To było jego stanowisko, które musiał wytłumaczyć zebranym. Bo Kania nie obawiał się, że armie Układu Warszawskiego uderzą na Polskę, jeżeli władze nie wprowadzą stanu wojennego. Argumentował, że to wprowadzenie stanu wojennego, walka na ulicach, może pociągnąć za sobą wejście obcych wojsk. Dlatego w czasie posiedzenia Biura aż dwukrotnie podkreślał, że w razie stanu wojennego i eskalacji konfliktu „kończy się możliwość rozwiązania spraw własnymi siłami”. Obawiał się być może „wariantu tragicznego” z analizy sporządzonej najprawdopodobniej przez Stanisława Cioska (członka KC PZPR i ministra do spraw związków zawodowych), szacującej koszty sowieckiej „pomocy” na 100–500 tys. ofiar wśród Polaków i wieloletnią okupację.

Według Kani alternatywą było zdecydowane zastosowanie środków politycznych, propagandowych i represyjnych. „Nie może być niedopowiedzeń – tłumaczył – [rozwiązanie] ma służyć rozbiciu Solidarności, co musi zajść (…). Sprawa nie polega na tym, że jak kontrrewolucja, to pałką. Stan wojenny oznacza, że chcemy rozbić Solidarność aresztami, zasięg [jest] wtedy duży. Trzeba uświadomić sobie konsekwencje. Dojdzie wtedy do zagrożenia gospodarki, strajków. Co dalej będzie, jeśli zajęta zostanie ponownie ulica, perswazją nie uspokoi się ulicy. Kończy się możliwość rozwiązania spraw własnymi siłami”.

Kania obawiał się otwartej konfrontacji, był jednak przekonany, że należy działać zdecydowanie. Jego plan obejmował też zastosowanie represji, zaostrzenie linii orzecznictwa sądów, wzmocnienie MO, zdyscyplinowanie PZPR, wydanie broni palnej niektórym członkom partii.

Jednak ludzie wywodzący się z resortów siłowych uważali, że nie docenia sytuacji. Gen. Mirosław Milewski zauważył, że co prawda „sytuacja inna, niż w Czechosłowacji [w 1968], na Węgrzech [w 1956]. Kontrrewolucja ma [jednak] zawsze jednakowy cel – zniszczyć budownictwo socjalizmu”. Jednak ostatecznie był skłonny zadowolić się strategią przedstawioną przez Kanię. Przekonanie Kani podzielała część Biura Politycznego, tak myślał np. Hieronim Kubiak: „Zapis o stanie wojny – to ostateczność, po której nie mamy nic. Tę ostateczność z bezwzględną analizą trzeba przygotować. Przewidzieć tę ewentualność i przygotować się. Czy nie są możliwe inne działania, jeśli nie, żeby legitymizowały się. Faza do wyjścia z kryzysu, a nie do stanu wojennego”.

Jednak część zebranych wierzyła w rozwiązanie siłowe. W pewnym momencie głos zabrał Jan Łabęcki, przewodniczący organizacji partyjnej ze Stoczni Gdańskiej: „Stan wyjątkowy, to jest stan papierowy, przewrót wojskowy lepiej sprawę załatwiłby. Przy przewrocie wojskowym wojsko słucha. Wśród szeregowych jest 60 proc. członków Solidarności, mniej wśród kadry”. Sugerował tym samym, że nie można do końca ufać żołnierzom, a prawdziwą dyscyplinę w armii wprowadziłyby dopiero zaostrzone rygory stanu wojennego oraz rozbicie Solidarności. Po tych słowach rozgorzała dyskusja. Kiszczak protestował: „[te] dane są nieprawdziwe, kadra oficerska jest oddana partii. Na palcach można policzyć wrogich oficerów. Do wojska napływają i członkowie Solidarności, ale są wychowywani”.

Jednak Łabęcki nie dawał za wygraną: „jeśli padnie rozkaz strzelania, nie będą strzelać, a część do nas, trzeba wiedzieć, komu dać broń”. Sytuację próbował tłumaczyć Milewski: „powołano rezerwę, 40 proc. było w Solidarności. Przykład. Wybuchła awantura w mieście. Akcja. Na 2 tys. żołnierzy nie chciało brać udziału w akcji trzech członków Solidarności”. Sprawę dobitnie skwitował Kiszczak: „w sprawie strzelania wojsko jest rozpoznane. Jeżeli rozkaz będzie, to będą strzelać”. Wtedy jednak zareagowali Kania i Stefan Olszowski: „czy te rozważania o strzelaniu wnoszą coś do naszych obrad?”.

Temat urwano. Od początku fali strajków w 1980 r. aż do wprowadzenia stanu wojennego otwarta dyskusja o wydaniu wojsku rozkazu strzelania do ludzi pojawiła się tylko dwa razy. Za pierwszym razem w lecie 1980 r., kiedy Gierek na chłodno analizował: „mamy doświadczenia z 1956 r. i innych lat, kiedy wiele z wyprowadzonych na ulice czołgów zostało spalone, że żołnierz w czołgu jest skuteczny, tylko gdy strzela. To są Polacy i dziś nawet nie wiemy, czy żołnierze strzelaliby do robotników”. Po raz drugi temat podniesiono dopiero na posiedzeniu 15 września 1981 r.

W czasie posiedzenia rozmawiano także o pomyśle negocjacji ze związkowcami. Do tej pory uważano, że spotkania władz partyjnych z kierownictwem Solidarności pod koniec 1981 r. były jedynie zasłoną dymną, zabiegiem propagandowym. Protokół dostarcza kolejnych poszlak na poparcie tezy o niechęci władz do prowadzenia rozmów.

Przeciwnikiem prowadzenia negocjacji był Jaruzelski: „spotkanie z kierownictwem Solidarności, to towarzystwo nie zmieni poglądów, sytuacja się pogorszy. Po obelgach zapraszać ich na spotkanie, będzie pyskówka. Może rozpocząć akcje, oni protesty, wezwać ich lub sami poproszą (…) niepoważnie, żebyśmy ich prosili na rozmowy, poglądów oni nie zmienią”. Kazimierz Barcikowski zauważył, że Wałęsa chętnie by się z Jaruzelskim spotkał. Generał zareagował: „z takimi żulikami [to] ministrowie rozmawiają, Komisja Rządowa”. Poparł go Kania: „prawda, [jak można] z takimi łapserdakami jak rozmawiać”.

Wśród członków kierownictwa PZPR oraz funkcjonariuszy resortów siłowych narastał jesienią 1981 r. strach. Wielu z nich było przekonanych, że najbardziej radykalni członkowie Solidarności są gotowi walczyć z władzami.

Generał Adam Krzysztoporski, podsekretarz stanu w MSW, w czasie telekonferencji z I sekretarzami komitetów wojewódzkich (11 września) ostrzegał, że część kierownictwa Solidarności szykowała się na ewentualność konfrontacji z władzą. Krzysztoporski twierdził, że na zjeździe „oceniano, iż poczekanie do późnej jesieni (zmiana starego rocznika żołnierzy na młodych poborowych) zwiększy w konfrontacji szanse Solidarności, choć w uchwałach wszystko to kamuflowano”. Podejrzewał, że w celu opracowania planu działania na wypadek otwartego konfliktu powstał zespół szybkiego reagowania, w skład którego wchodzili m.in. Bronisław Geremek, Jacek Kuroń i Karol Modzelewski.

Z kolei raporty wojskowe przedstawiały poszlaki świadczące o zbrojeniu się „bojówek”. Na początku września 1981 r. jeden z oficerów marynarki miał otrzymać ze źródła związanego z Solidarnością wykaz dowódców jednostek z adresami zamieszkania. W wypadku konfliktu „bojówki Solidarności” rzekomo planowały ich internować lub wziąć rodzinę jako zakładnika.

Argument o istnieniu bojówek był podnoszony często. Hieronim Kubiak w czasie posiedzenia BP chciał się dowiedzieć czegoś o tym zagrożeniu. Z dyskusji wyłania się obraz uzbrojonych po zęby działaczy związku. Kiszczak twierdził, że bojówki są w całym kraju. Kazimierz Cypryniak podał przykład ze Stoczni Szczecińskiej, gdzie „jest system trójek. Jeden ma do dyspozycji dwóch gotowych na wszystko”. Ich zdaniem związkowcy mieli być mistrzowsko przygotowani do konfrontacji. „W Solidarności jest potrójna struktura zabezpieczenia kierownictwa”, tłumaczył Łabęcki. „Własna bezpieka” – podsumował Kociołek.

Nie wiadomo, na ile te informacje były wyrazem prawdziwych obaw ludzi z aparatu, a na ile sztucznie wyolbrzymiano wszelkie incydenty i pogłoski, aby stworzyć atmosferę zagrożenia. Dziś wiemy, że opór Solidarności po wprowadzeniu stanu wojennego był o wiele mniejszy niż spodziewany przez władze. Sama Solidarność przyjęła zasadę protestu bez przemocy. Widmo bojówek okazało się jedną z propagandowych kreacji władz.

Gorące wrześniowe posiedzenie Biura Politycznego zakończyło się zgodą na projekt polityczny Stanisława Kani: „Jeśli nieunikniona stanie się zbrojna konfrontacja, to nie będzie starcie z wrogiem, tu Pan Bóg rozdziela środki. [Przyjmujemy] kierunek na ofensywę partyjną, administracyjną”. Biuro Polityczne wystosowało bardzo ostre oświadczenie, w którym zarzucano, że Solidarność w czasie zjazdu jednostronnie złamała porozumienia sierpniowe.

Kania ponosił polityczną odpowiedzialność za skuteczność tego projektu. Jego realizacja wymagała jednak czasu, determinacji i sprawnego kierownictwa. Chociaż w kolejnych dniach napięcie w relacjach z Solidarnością opadło, to nadal wiele osób nie wierzyło w sukces pomysłu Kani. Według zachowanej w niemieckich archiwach notki, która trafiła na biurko Ericha Honeckera (dokonał na niej własnoręcznych podkreśleń), już dzień po posiedzeniu BP Stanisław Ciosek miał powiedzieć przedstawicielowi Niemieckiej Socjalistycznej Partii Jedności, że ostatnie wydarzenia przyczyniły się do pojawienia wśród wielu członków polskiego kierownictwa partyjnego przekonania, że konfrontacja jest nieunikniona. Rozmówca Cioska zaznaczył w notatce, że „wielką niewiadomą jest Jaruzelski. On także dokonał przemyśleń i być może już teraz sam widzi konsekwencje obecnej sytuacji”.

Dla popchnięcia Jaruzelskiego do działania kluczowe miało być utrzymanie nacisku ze strony sowieckiej, tak aby mógł „przełamać [się] do podjęcia pozytywnej decyzji”. Chodziło zapewne o utrzymanie presji politycznej oraz gróźb ekonomicznych (np. dotyczących dostaw ropy).

Pod koniec września Jaruzelski podsumowywał politykę Kani w jego obecności: „Błędem było to, że działaliśmy wolno, z dużym opóźnieniem, nie zdołaliśmy zapobiec skutkom pierwszej tury zajazdu Solidarności”. Zapewne podobnie myślało wielu innych działaczy partyjnych. Na sygnały świadczące o sporach wewnątrz polskich władz wyczulone były władze sowieckie, które postanowiły działać w celu usunięcia Kani.

16 października rozpoczęło się plenum KC i już od początku dało się wyczuć, że zmiany wiszą w powietrzu. Mechanizm dymisji Kani nie jest dziś do końca jasny. Z zachowanego w niemieckich archiwach protokołu wiemy, że 21 października sekretarz sowieckiego KC Konstantin Rusakow w rozmowie z Erichem Honeckerem tłumaczył, że władze sowieckie popierały część polskich towarzyszy, którzy planowali doprowadzić do zmiany na stanowisku I sekretarza. Był zadowolony, że chwiejnego Kanię, którego polityka „ostatecznie zbankrutowała”, zastąpił Jaruzelski, mimo że „długo się wahał i nie chciał się zdecydować”.

W każdym razie dwa dni po rozpoczęciu plenum było już po wszystkim, wniosek o rezygnację Kani został przegłosowany 104 głosami (79 przeciw). Barcikowski, który tego samego dnia zgłosił kandydaturę Jaruzelskiego na I sekretarza, wspominał, że „nie tylko ja byłem zaskoczony wynikiem. Dotyczyło to części członków KC i chyba również Kania liczył na inny wynik”. Jaruzelskiego z kolei poparło prawie 100 proc. głosujących. Został tym samym premierem, ministrem obrony narodowej oraz I sekretarzem KC. Zgromadził w swoich rękach całą władzę umożliwiającą wprowadzenie stanu wojennego.

Konstantin Rusakow we wspomnianej wcześniej rozmowie tłumaczył Hone­ckerowi, że „między Kanią a Jaruzelskim wyraźna stała się rozbieżność w podejściu do zasadniczych spraw (…). Wykorzystaliśmy różnice między nimi”. Zarówno Kania, jak i Jaruzelski postrzegali Solidarność jako zagrożenie. Obaj chcieli doprowadzić do jej rozbicia. Jednak Kania uważał, że stan wojenny był rozwianiem ostatecznym i nieobliczalnym w skutkach. Nie był skłonny podjąć tego ryzyka, dopóki mógł szukać innych rozwiązań.

Autor jest pracownikiem Biura Edukacji Publicznej IPN.

Polityka 50.2012 (2887) z dnia 12.12.2012; Historia; s. 68
Oryginalny tytuł tekstu: "Wariant Kani"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama