Kultura

Sztuka to coś bardziej zwykłego

Sztuka to coś bardziej zwykłego. Rozmowa z Patrycją Musiał i Małgorzatą Mleczko

Anna Niesterowicz, Gierek (fot. z archiwum Fundacji Galerii Foksal) Anna Niesterowicz, Gierek (fot. z archiwum Fundacji Galerii Foksal)
Sztuka w kinie, sztuka na plantach, sztuka na szkieletorze – Fundacja No Local próbuje wyprowadzić sztukę poza kontekst galerii, stworzyć nowe, bardziej komfortowe przestrzenie jej odbioru, a także nowe, prowokujące sytuacje dla artystów. Rozmowa z kuratorkami projektu.

Joanna Wojdas: Sztuka to coś bardziej zwykłego niż się na ogół myśli?

Patrycja Musiał: Wciąż pokutuje romantyczny mit artysty i sztuki. Tymczasem wszystko jest dla ludzi. Sztuka funkcjonuje w innym kontekście, np. prospołecznym, próbuje nawiązać dialog z nauką.

Małgorzata Mleczko: Najciekawsze projekty realizowane w Polsce najczęściej dzieją się poza galerią, wychodzą do człowieka. Na forach internetowych można przeczytać, że ludzie niezwiązani ze sztuką obawiają się galerii, onieśmiela ich. Działania wielu artystów, na przykład Pawła Althamera, który należy do czołówki polskiej sztuki, wychodzą poza sztywne ramy galeryjne. W akcji Bródno 2000 zaktywizował lokalną społeczność: poprosił ludzi mieszkających w bloku na Bródnie o zapalenie lub zgaszenie świateł w mieszkaniach o określonej godzinie. Jasne i ciemne okna utworzyły napis „2000". Tego typu akcje są wysoko cenione.

Podział sztuka popularna - sztuka elitarna ma sens?

MM: To sztuczny podział. Polska sztuka, która chlubi się renomowanymi artystami, stroni od tego typu podziałów.

PM: Przekonanie o elitaryzmie sztuki bierze się często z jej niezrozumienia, artyści nie starają się za wszelką cenę robić popularnych rzeczy, ich wypowiedzi wymagają refleksji, bywają trudne i kontrowersyjne. Żeby funkcjonować, wystarczy, że znajdą pięciu odbiorców - kolekcjonerów, pisarz potrzebuje do tego aż dwóch tysięcy czytelników.

Prowadzicie nie przypisaną do żadnego miejsca Fundację No Local. Jakie nowe możliwości daje taka nomadyczna formuła?

MM: Spełniamy funkcję popularyzatorską. Na pokazy prezentujące sztukę wideo w kinie - Art in Cinema - przychodzą ludzie, których nie znamy z wernisaży, którzy nie odnajdują się w specyficznej przestrzeni galeryjnej, ale z chęcią przyjdą do mniej zobowiązującego kina. Znika bariera, kino jest czymś zwyczajnym, nie onieśmiela. Poza tym, tu można lepiej odebrać sztukę wideo, można się skupić, nikt nie rozmawia, nie przerywa ci, nie zasłania, jest gdzie usiąść.

Wasza akacja jest w jakimś sensie odpowiedzią na nowe tendencje w sztuce wideo? Może przybliżyła się ona do filmu? Wilhelm Sasnal kręci teraz film fabularny.

PM: Raczej nie. Dla Sasnala fabuła jest naturalną konsekwencją rozwoju jego pasji filmowej, ale to będzie raczej kino artystyczne, niż video art. Piotr Uklański w 2006 roku też nakręcił film fabularny „Sumner love", ale nie wydaje mi się, żeby to wyznaczyło jakąś nową tendencję w sztuce. Artyści często korzystają w swoich pracach z fragmentów istniejących filmów, ale rzadko je fabularyzują, jeśli wprowadzają narrację, to jest ona luźna. Filmy, etiudy filmowe to jednak inny nurt niż wideo art.

Na czym polega różnica?

PM: To, o czym mówiłam wcześniej: artysta ma więcej wolności, może bardzo indywidualnie traktować ruchomy obraz, potrzebuje znacznie mniej odbiorców niż filmowiec, żeby funkcjonować.

Uwarunkowania komercyjne?

PM: Tak, film musi się liczyć z regułami komercyjnymi, z przystępnością odbioru, musi być zazwyczaj atrakcyjny dla masowego widza. Tymczasem video art często pozbawiony jest fabuły, chodzi tu bardziej o uchwycenie wizualności świata i przekazanie wrażeń, czasem o prowokację, rzadziej o jednoznaczną wypowiedź.

Kogo zaprezentujecie w ramach Art in Cinema?

MM: Odbyły się już dwie projekcje: Karoliny Kowalskiej i Wilhelma Sasnala. Co znaczące, okazało się, że nawet kuratorzy, którzy zajmują się twórczością Karoliny, nie znają całości jej dorobku w dziedzinie sztuki wideo. W przypadku tak bardzo znanego artysty jak Wilhelm Sasnal udało nam się pokazać trudno dostępne, nie przeniesione z taśmy 16 mm na format DVD, filmy archiwalne. 30 lipca będą to filmy Anny Niesterowicz. 20 sierpnia twórczość sióstr - Oli i Doroty Buczkowskich. Zasadniczo działają osobno: jedna fotografuje, druga tworzy instalacje i maluje, ale udało nam się stworzyć z ich twórczości zaskakująco spójną narrację. Okazało się, że dwie autonomiczne artystki jednak gdzieś się uzupełniają. We wrześniu będą prace szwedzkiej artystki Johanny Billing. W październiku filmy Tomka Kozaka, a w listopadzie - niespodzianka.

Chcecie nadrobić zaległości w prezentacji sztuki wideo, która - jak się okazuje - jest słabo znana. Galeria okazuje się tu niewystarczającym medium?

MM: Galeria nie zawsze jest wystarczającą przestrzenią do prezentacji sztuki wideo, bo nie zawsze dysponuje odpowiednim sprzętem, nie stwarza odpowiednich warunków odbioru.

Jaki jest klucz doboru artystów?

PM: Artyści prezentowani w cyklu Art in Cinema urodzili się w komunizmie, a dorastali w czasach transformacji ustrojowej, doświadczyli więc przełomu epok. Tworzą obraz pokolenia roczników 70., które nie zostało jeszcze opisane, nie pali się też do autodefinicji, ale jednak w pewnych obszarach jest bardzo spójne i ciekawe w obserwacji. Wydaje mi się, że jeśli pokażemy wideo młodszej generacji, okaże się, że ma ona już zupełnie inne postrzeganie świata.

MM: Pomimo tego, że jesteśmy kuratorkami, kierują nami potrzeby widza. Pokazujemy to, co same chciałybyśmy zobaczyć, czego brakowało w Krakowie, czego nie zdołałyśmy zobaczyć.

Zamierzacie pokazać tę najmłodszą sztukę wideo?

PM: Byłoby fajnie, ale trzeba trochę poczekać. Nie chodzi o to, żeby pokazać, co do tej pory zostało zrobione, ale by pokazać materiał ciekawy dla widza. Musi być z czego wybierać.

Efekty działalności No Local są już wyczuwalne?

MM: Bardzo miła jest pozytywna recepcja, zarówno w prasie, jak i wśród publiczności. Dzięki temu udaje nam się nawiązywać nowe kontakty, pojawiają się nowe możliwości. Istnieje opcja, żeby za rok pokazać wideo art na ważnym festiwalu filmowym. Także WRO jest zainteresowane wspólnym projektem. Jesteśmy w trakcje rozmów z wydawnictwem Ha!art, dotyczących wydania książki o polskiej sztuce wideo. Prawdopodobnie w grudniu pokażemy tę sztukę w Lipsku. BWA z Białegostoku chciałoby zaprezentować filmy sióstr Buczkowskich, które zamierzamy pokazać w sierpniu w Krakowie. Być może uda się zorganizować pokaz w Tarnowie. To kolejne wyzwanie - nie tylko wychodzenie poza miejsce, jakim jest galeria, ale także robienie pokazów w miejscach trudnych, w których niewiele się dzieje.

A na ile atrakcyjna jest wasza działalność dla Krakowa?

MM: Chcemy odtworzyć miasto na działania międzynarodowe. Kraków jest dość lokalny. Często pokazuje się tu artystów stąd, związanych z tutejszymi instytucjami. Tak jest najprościej i najtaniej. Nam zależy, żeby Kraków stał się ważnym punktem na międzynarodowej arenie. Chcemy zaprezentować artystów istotnych w Europie środkowo - wschodniej. W przyszłym roku zamierzamy zorganizować cztery rezydencje: dwie trzymiesięczne, dwie jednomiesięczne dla rozpoznawalnych w Europie artystów.

PM: Na początku przyszłego roku będziemy organizować konferencję poświęconą wizerunkowi polskiej sztuki w mediach - w kraju i zagranicą. Chcemy zaprosić do Krakowa najważniejszych dziennikarzy branżowych, by zainicjować dyskusję o tym, jak promowana jest polska sztuka, jak prezentowani są w prasie sami artyści i co mogą zrobić media, by zwiększyć zainteresowanie widzów ambitniejszymi inicjatywami. W działaniach fundacji interesuje nas transfer w dwie strony: polscy artyści zagranicą i prezentacja zagranicznych artystów u nas. Mamy ambicję pokazania, że Kraków ma taki sam potencjał, co inne europejskie stolice kultury.

Londyńska Tate Modern przeprowadziła projekt dla artystów sztuki ulicy, polegający na „liftingu fasady" ich budynku. W efekcie na jednej ścianie zawiśnie gigantyczne zdjęcie autorstwa francuskiego artysty JR. Wpadłyśmy na pomysł, żeby wykorzystać w podobny sposób budynek w Krakowie, idealnie nadaje się do tego „szkieletor" - konstrukcja, która po prostu straszy. Od lat jest zmorą architektoniczną i inwestycyjną. Stała się jednak na tyle rozpoznawalna, że może posłużyć jako doskonałe narzędzie do promocji marki Krakowa. Chciałybyśmy zaprosić JR do Krakowa, żeby tutaj zrealizował zdjęcia, a następnie zawiesił je w olbrzymich formatach na szkieletorze. Wymaga to jednak zaangażowania ze strony miasta i sponsorów, ale efekt takiej spektakularnej akcji nie przejdzie bez echa.

Nazwa No Local sugeruje, że albo macie wiele lokali, albo nie macie żadnego lokalu.

PM: Galeria to nie jedyne miejsce dla sztuki i okazuje się, chociażby po tym jak udany jest projekt Art in Cinema, że można zrobić coś ciekawego nie posiadając lokalu. Nie chcemy dostosowywać sztuki do miejsc, jak to się zazwyczaj dzieje, ale szukamy nowych, interesujących przestrzeni, w których będzie się ona najlepiej odnajdywać.

MM: Chodzi także o uciekanie od ściśle lokalnych kontekstów. Nie znaczy to, że nie chcemy eksplorować tematu sztuki Europy Środkowo-Wschodniej, jest to dla nas bardzo ważne, chodzi raczej o rozszerzanie formuły o artystów z innych części świata. Organizowane platformy spotkań, inspirowanie wspólnych projektów, tworzenie nowych jakości.

Planujecie akcje w przestrzeni miejskiej, a może i wiejskiej?

MM: Planowane przez nas rezydencje dla artystów mają zakończyć się realizacją projektów dotyczących szeroko pojętego wykluczenia, może chodzić o uchodźców, emigrantów, niepełnosprawnych. To element naszego prospołecznego nastawienia. Chcemy, żeby to działo się w przestrzeni miejskiej, nie w galerii. Być może będzie to skwer, może fasada.

PM: Byłoby świetnie, gdyby miasto pozwoliło nam wykorzystać przestrzeń plant. Nie jest ona tak obwarowana przepisami konserwatorskimi, jak budynki. Artyści mogliby zafunkcjonować w centrum miasta, gdzie jest najwięcej ludzi.

Cały czas przewija się w naszej rozmowie aspekt społeczny. Czy to zasadniczy element waszego programu kuratorskiego?

PM: To za dużo powiedziane. Chcemy pomóc artystom w realizacji projektów, chcemy poszerzyć grono odbiorców sztuki, obalić mit elitarności, ale nic na siłę. Nie mamy zamiaru generować sztuki stricte po to, żeby osiągnąć tego typu cele.


ART IN CINEMA jest eksperymentem - staramy się by miejsca, w których realizujemy projekty w ramach Fundacji No Local były dostosowywane do specyfiki pokazywanej sztuki, stąd pomysł by wykorzystać kino dla wideo artu. W ramach projektu do tej pory odbyły się 2 projekcje: maj 2008 prace Karoliny Kowalskiej, czerwiec 2008 filmy Wilhelma Sasnala. W planach Anna Niesterowicz (lipiec), Ola i Dorota Buczkowskie (sierpień), Johanna Billing (wrzesień), Tomek Kozak (październik).


30 lipca, g.18.00 - pokaz pokaz wideo-artu Anny Niesterowicz, Kino pod Baranami, Rynek Główny 27, Kraków.

W ramach projektu ART IN CINEMA zaprezentujemy filmy z lat 1999-2006:

IEREK (1999)
Tryptyk wideo 07 ZGŁOŚ SIĘ (2001):
BIERZE MNIE PAN?
JA W OGÓLE NIE MAM PRAWA JAZDY
ZRÓB JEJ TAK JAK W KINIE
HH (2002)
HAŃBA (2006)

20 sierpnia, g.18.00 - pokaz pokaz wideo-artu Oli i Doroty Buczkowskich, Kino pod Baranami, Rynek Główny 27, Kraków.

W Krakowie zaprezentowane zostaną filmy:

ranat - Dorota Buczkowska
Summer Love - Dorota Buczkowska
Marta - Ola Buczkowska
Wenus - Ola Buczkowska
Oswajanie - Dorota Buczkowska
Ptak - Dorota Buczkowska
Ciało - Ola Buczkowska
Punkt Rosy - Dorota Buczkowska
Huśtawka - Dorota Buczkowska

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Ile tak naprawdę zarabiają pisarze? „Anonimowego Szweda łatwiej sprzedać niż Polaka”

Żeby żyć w Polsce z pisania, pisarz i pisarka muszą być jak gwiazdy rocka. Zaistnieć, ruszyć w trasę, ściągać tłumy. Nie zaszkodzi stypendium. Albo etat.

Justyna Sobolewska, Aleksandra Żelazińska
13.12.2024
Reklama