Ze zdjęcia w serwisie internetowym Blip.pl patrzy dziewczyna w różowej peruce. Lokalizacja: Wrocław. Motto: Whatever will be, will be. To Rosemary. „Lekarz z pewnych powodów zamienił mi pigułki na plastry. A te wkurwiają mnie niemożebnie. Robi się wokół nich brudna obwódka" - pisze Rosemary. I wysyła to na Blipa.
Czyli w świat. Minęła dopiero godz. 16.00, a Rosemary opublikowała już dzisiaj 13 wiadomości o sobie i swoich nastrojach. Pierwszą o 9.27: „Pada i pada, to już naprawdę staje się nudne". O 13.45: „Deszcz pada, Sade smęci, chianti w kieliszku. Tak, jestem urodzoną optymistką". O 15.57: „Jutro »Tatarak«. Nie lubię filmów Wajdy, ale niemal wielbię Jandę". Zaledwie minutę później: „Jeść".
Chcąc stale w takim tempie informować o swoim stanie ducha i ciała, trzeba by wysyłać do Internetu ponad 90 informacji tygodniowo. Ok. 400 miesięcznie, 4745 rocznie. Rekordziści wysyłają nawet ok. 100 dziennie. Oto największy fajerwerk i fenomen Internetu ostatniego roku: mikrobloging.
Należący do Gadu-Gadu Blip.pl to najpopularniejsza polska replika serwisu Twitter.com z San Francisco. Twitter znaczy po angielsku ćwierkać, świergotać, świergolić. W Polsce mikroblogi są jeszcze egzotyką. Zachodnie media Twitterem już się zachłysnęły. Można się z nich dowiedzieć, że Twitter to rewolucja. Że to nowe medium i nowe dziennikarstwo. Że dzięki Twitterowi Barack Obama został prezydentem USA.
Aż trudno uwierzyć, że zamysł twórców Twittera - trzech młodych ludzi z San Francisco, którzy uruchomili serwis w 2006 r. - sprowadzał się do najprostszego pytania: What are you doing? Wyślij wiadomość, co teraz robisz. Krótką, maksimum 140 znaków. Skąd chcesz, z komputera, smartfona, komórki. Po co? Żeby być w stałym kontakcie ze znajomymi. Ze wszystkimi, którzy chętnie dowiedzą się z Internetu, co u ciebie. Te wiadomości, to tzw. tweety. Coś jak SMS albo MMS - bo można słać także zdjęcia, ale takie, które mają potencjalnie miliony odbiorców w globalnej sieci.
Według Jarosława Rybusa z Gadu-Gadu, na Blipie codziennie ok. 3,5 tys. osób wysyła przynajmniej jeden komunikat. Najnowsze widać na stronie głównej. Reddry: „Oh jej, już 17, a ja jeszcze nie uratowałam świata". Paulaa: „Chyba zrobię sobie frytki". Rzu: „Uskuteczniam szczyt wytworności: czerwone, wytrawne wino do ruskich pierogów". Mikroblogowanie jest proste. Zakładając tzw. profil, trzeba podać e-mail i pseudonim. Ewentualnie dodać nazwisko, zdjęcie, coś o sobie. I można słać tweety albo blipy. Ostatnio na Blipie Paweł Urbański, 27-letni niewidomy alpinista-informatyk, relacjonuje wyprawę na Spitsbergen.
Dlaczego ktoś wysyła w świat wiadomość o tym, że je pierogi? Zdaniem Jana M. Zająca, psychologa z Uniwersytetu Warszawskiego, badacza Internetu i autora pracy doktorskiej o blogach, widać czuje potrzebę: - Nudzi mi się, pójdę z tym do ludzi. Tak to działa. Inżynier Mamoń w „Rejsie" rozmawiał o niczym z kolegą na statku. Teraz rozmawialiby o niczym na mikroblogu.Prof. Kazimierz Krzysztofek ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, badacz społeczeństwa informacyjnego, uważa, że wysyłanie czegokolwiek do Internetu daje ludziom poczucie tzw. teleobecności. - Ludzie tego pragną. Chcą zostawiać ślady, choćby tak błahe jak wpisy w mikroblogach. Pytanie, kto chce te ślady czytać? I dlaczego setki tysięcy osób?
„Przeciwieństwem miłości nie jest nienawiść, lecz strach" - pisze na Twitterze Yoko Ono. Wysyła średnio trzy wpisy dziennie. Śledzi je 40 tys. osób. „Hej, mam nadzieję, że macie równie cudowną niedzielę jak ja" - to Oprah Winfrey. Na Twitterze od 17 kwietnia. Jej tweety śledzi już 999 tys. osób. „Jest gorąco w LA" - to Britney Spears. Przyznaje, że część wiadomości wysyła jej sztab. Fanom to nie wadzi - śledzi je ponad 1,44 mln osób. Na mikroblogach od razu widać, kto dodał cię do swojej listy obserwowanych autorów i ile osób czyta twoją twórczość.
Ci czytelnicy na Twitterze określani są jako tzw. followers, na Blipie - obserwujący. To miara popularności. Cokolwiek wyślesz w eter, wszystkim pokaże się im na ekranach.W połowie kwietnia do historii przeszedł Ashton Kutcher. 31-letni amerykański aktor i model, mąż starszej o 16 lat Demi Moore. Był pierwszym, którego wpisy na Twitterze śledziło ponad milion osób. Profile na mikroblogach mają już także media, firmy, marki produktów. W wyścigu do pierwszego miliona rywalem Kutchera była telewizja CNN, która (podobnie jak inne stacje czy gazety) publikuje tam zajawki materiałów, by przyciągnąć widzów. Wieść o sukcesie Kutchera rozniosła się. Efekt? Do maja grono jego obserwatorów wzrosło o dalsze 700 tys. osób.
Celebryci z Blipa
Co jest ciekawego w monologach o tym, że ktoś zaraz zje obiad albo że kupił T-shirt? - Nic ciekawego dla osoby z zewnątrz - mówi Marcin Jagodziński, twórca Blipa. - Ale to błędne rozumowanie, że ludzie wysyłają takie rzeczy w świat. Nie, oni wysyłają je do zainteresowanych. Właściwą miarą jest mikroświat. W mikroświecie Blipa nie ma celebrytów ani z Hollywood, ani z polskich telenowel. Nie ma nawet sławnego w Internecie Gracjana Roztockiego, laureata konkursu Świry 2009, który w sieci publikuje swoje nagie zdjęcia. Mimo to Blip też ma swoje gwiazdy. Lokalne, kieszonkowe, ale jednak. - Tutejsi celebryci to zwykle osoby, o których poza Blipem nikt nie słyszał - mówi Zając. - Mówi coś panu np. nazwisko Tomasz Topa? A na Blipie jest gwiazdą.
Tomasz Topa to student, ma bloga o Internecie oraz ponad 360 obserwujących na Blipie. Blipowy gwiazdozbiór to m.in. pracownik jednego z portali, prawnik, kilku blogerów chętnie piszących o Internecie, kilka kobiet piszących równie chętnie o sobie. Ich cecha wspólna? - Powiedziałbym, że są to osoby znane ogólnie z działalności w sieci, nie tylko na Blipie - mówi Jagodziński (380 obserwujących, czołówka). Ale marzeniem operatorów Blipa jest i tak Doda. No niechby nawet Jola Rutowicz. Ktoś, kto rozpropagowałby serwis. W przeciwnym razie w Polsce zamiast krajowego Blipa może zapanować światowy Twitter.
- Jest w mikroblogach element teatru, życia na pokaz. Ludzie na Blipie piszą po to, żeby wywołać odzew. Liczą, że ktoś ich zauważy, komuś zaimponują. Dobrze jest np. zjechać kogoś znanego. Lansują się tam - mówi Jan M. Zając. - Ale też często mają ciekawe rzeczy do powiedzenia. W cenie jest subiektywność - zastrzega.
Marcin Jagodziński: - Popularność na Blipie daje korzyści. To rozszerzona sieć znajomych, których można o coś spytać, poprosić o radę, pomoc. Wiele razy Blip mi pomógł.Amerykański e-przedsiębiorca Jason Calacanis popularność próbuje sobie zwyczajnie kupić. Za miejsce w czołówce osób, które Twitter rekomenduje jako autorów godnych śledzenia, zaproponował 250 tys. dol. Uznał, że to opłacalny sposób wypromowania się w świecie. Do transakcji nie doszło, ale rozgłos zdobył - ma 67 tys. followers.
W USA do Twittera lgną politycy. Gubernator Kalifornii Arnold Schwarzenegger wysyła średnio 1,6 wiadomości dziennie i ma 115 tys. followers. Nie najlepszy wynik. 41-letni Gavin Newsom, burmistrz San Francisco, ma już 400 tys. obserwujących. Kilkanaście dni temu właśnie na Twitterze ogłosił zamiar walki o fotel gubernatora Kalifornii w najbliższych wyborach. Prekursorem twitterowej wielkiej polityki był sam Barack Obama (ponad 1,16 mln followers). Nie brak opinii, że wykorzystanie Twittera w kampanii pomogło mu wygrać wybory. Potem entuzjazm nowego prezydenta USA do wysyłania tweetów spadł do jednego miesięcznie. Za to 1 maja oficjalny profil na Twitterze założył Biały Dom. Nadaje tam m.in. aktualności o świńskiej grypie.
Pierwszy sygnał o wielkim trzęsieniu ziemi w Chinach w maju 2008 r. pojawił się na Twitterze wcześniej niż w agencjach prasowych. To był znak - na mikroblogu można błyskawicznie poinformować świat o zaobserwowanym wydarzeniu. Świadkowie zamachów terrorystycznych w Bombaju w listopadzie 2008 r. masowo relacjonowali wypadki na Twitterze, pomagając miastu zorganizować się w chaosie. Bombajski fenomen Twittera - w tym plotkę, że nawet zamachowcy śledzą te relacje, by poznać ruchy antyterrorystów - szeroko nagłośniły media.
W styczniu na rzece Hudson w Nowym Jorku wodował samolot. Na ratunek popłynął mu prom - a na nim użytkownik Twittera z komórką z aparatem. Z epicentrum wydarzeń słał relacje i zdjęcie wraku, które z Twittera trafiły nawet do CNN. Wypadki i katastrofy przynoszą Twitterowi sławę. Według firmy analitycznej somScore, w marcu z serwisu korzystało ok. 20 mln osób. To już nieaktualne, bo użytkowników przybywa ostatnio w tempie ponad 100 proc. miesięcznie! - Żyjemy w coraz szybszym społeczeństwie, gdzie nie ma miejsca na rozwlekłość - mówi prof. Kazimierz Krzysztofek.
- Ludziom zmienia się percepcja, stają się niezdolni do dłuższego skupienia uwagi, nie chcą czytać długich rzeczy. Twittery się w to wpisują. Ale to, na czym serwis będzie zarabiać, wciąż jest niewiadomą. Na razie duże pieniądze to tylko pogłoski, zgodnie z którymi Twittera chciał przejąć największy na świecie serwis społecznościowy Facebook, potem Google (proponując jakoby 250 mln dol. w gotówce), a ostatnio Apple - za 700 mln dol. O transakcjach na razie nie słychać.
Mikroblogowanie jest proste
Na Blipie Rosemary zmieniła zdjęcie. Teraz ma kwietny wianek i ciemne okulary. I pisze, że przeczytała „Amerykański czyściec". Ma 20 obserwujących. Niezbyt wielu. - Nie szukam tu nowych kontaktów. Na Blipie po prostu mogę w krótkiej formie przekazać znajomym wrażenia z filmu, książki, spotkania - twierdzi Rosemary, która naprawdę ma na imię Magda, 29 lat.
Zdaniem Michała Prysłopskiego, szefa wydań internetowych „Rzeczpospolitej", „Parkietu" i „Życia Warszawy", komunikację twitterową opisał już Jan Christian Andersen w bajce o głupim Jasiu. - Jaś jedzie drogą i krzyczy „Patrzcie! Jadę! Znalazłem zdechłą wronę!". Za chwilę: „Mam stary but!". Zaraz potem: „Ale błoto!" - ironizuje Prysłopski. - Nie widzę realnych korzyści dla użytkownika takich serwisów poza daniem upustu egocentryzmowi. To przelotna moda. Ale może się mylić. Głupi Jaś w bajce zdobył rękę królewny.
- Moda, jak każda, przeminie. Ale same mikroblogi pewnie pozostaną. Jak bardzo będą popularne za parę lat? - zamyśla się prof. Krzysztofek. Środowisko internetowe i technologie zmieniają się za szybko, by to prognozować. Ale z czasem może pojawić się kontrmoda. Protest ze strony ludzi, którzy tego typu kulturę komunikacji uznają za płytką i tandetną. To tak, jak reakcją na fast food stała się moda na slow food.