Odmówił. Walczy o prawo wjazdu do Izraela przed sądem. Sąd pierwszej instancji przychylił się do decyzji służb bezpieczeństwa Izraela. Qandil odwołał się od tej decyzji i w środę jego sprawę ma rozpatrzyć Sąd Najwyższy. Nie wie, jak ma się bronić, bo podstawy zarzutów nie są znane. Józef K. w „Procesie“ też nie wiedział, na jakiej podstawie został oskarżony.
Izraelska bezpieka nic na Qandila nie ma – nawet nie może pleść, że jest aktywistą, walczącym piórem i słowem z okupacją terytoriów palestyńskich. Nie jest. Jako pracownik organizacji humanitarnej Qandil pomagał odbudowywać cysterny na terenach okupowanych, żeby Palestyńczycy mogli w nich zbierać deszczówkę (region cierpi na niedostatek wody, a jej źródła niemal w całości kontroluje okupant). Miał wszystkie niezbędne pozwolenia na taką działalność – w tym izraelską wizę pracowniczą ważną do kwietnia 2014 r. Wyjechał na krótko do Polski i gdy wracał do pracy, poinformowano go, że stanowi zagrożenie.
„Zagrożenie“, jakie Qandil rzekomo stanowi dla Izraela ma szczególny charakter – i mówi ono wiele nie o nim, lecz o dzisiejszym Izraelu. Dziadkowie Qandila ze strony ojca byli uchodźcami palestyńskimi z 1948 r. Jeden z przesłuchujących Qandila bezpieków próbował uzyskać potwierdzenie, że Qandil zna język arabski. Nie zna. Bezpiek nie dawał wiary – myślał, że Qandil udaje. Swoją drogą byłoby interesujące poznać nieoficjalną motywację zatrzymania. Bo pół-Palestyńczyk? Czy może pomocnik okupowanej społeczności z organizacji humanitarnej, która dała się okupantowi we znaki? Każda z odpowiedzi wystawia kiepskie świadectwo Izraelowi jako państwu zinstytucjonalizowanej ksenofobii.
„Jestem z niego dumna, dlatego, że to co dziś robi jest ważne, potrzebne, mądre – pisze Madga Qandil, siostra zatrzymanego w liście otwartym do szefa MSZ Radosława Sikorskiego, przypominając ministrowi, że prace PAH-u, w których brał udział jej brat to część programu MSZ „Polska Pomoc”. „Urodzony i wychowany w Polsce na lekturze polskich książek, nie zna arabskiego. Palestyna, z której pochodzą nasi dziadkowie ze strony ojca, uchodźcy z 1948 roku, dziś nie istnieje. Na jej miejscu wyrósł Izrael. Kamil to akceptuje, niczego nie żąda dla siebie, nie chce odzyskiwać ziemi dziadków, jego dom jest w Polsce. Na okupowanych terytoriach palestyńskich chce tylko pomóc, ulżyć tym, którzy mają najtrudniej, zajmuje go niesprawiedliwość i krzywda, nie nacjonalizmy, które nikomu nic dobrego nie przyniosły”.
Siostra zatrzymanego próbuje uświadomić ministrowi Sikorskiemu, że brat „walczy o swoje dobre imię, dobre imię organizacji, dla której pracuje, jak i dobre imię polskiego MSZ, które na Zachodni Brzeg go wysłało. Trzeba go w tej walce wesprzeć, a nie zostawiać samemu. Kamil nie przyjechał do Izraela, na wizie turystycznej, nie jest polskim turystą, który zgubił paszport albo upił się w samolocie, nie musi się Pan za niego wstydzić, nie musi Pan – tak jak do tej pory – milczeć w jego sprawie”.
Nie musi pan, panie ministrze, milczeć, choć najwyraźniej pan chce. Proszę pamiętać, że zawsze można zmienić złe decyzje/zachowania na lepsze lub po prostu dobre. Rodzina Kamila Qandila, przyjaciele i obserwatorzy jego zatrzymania z pewnością powitają je z uznaniem.