Chodzi o to, że w ramach reformy ubezpieczeń zdrowotnych rząd Obamy poleca pracodawcom, aby pakiet świadczeń dla kobiet prze nich zatrudnianych obejmował dostęp do środków antykoncepcyjnych, wczesnoporonnych i do sterylizacji. Ta „reguła antykoncepcyjna” ma obowiązywać także pracodawców „religijnych”, czyli instytucje w gestii Kościołów, takie jak szpitale czy uniwersytety.
Na tym tle trwa w Stanach gorąca debata, czy rząd ma prawo narzucać tę regułę pracodawcom, którzy sprzeciwiają się antykoncepcji z powodów religijnych – jak na przykład Kościół rzymskokatolicki (w doktrynie, bo w praktyce większość amerykańskich kobiet katoliczek praktykuje antykoncepcję, a wielu tamtejszych działaczy i działaczek katolickich ten zakaz sztucznej antykoncepcji odrzuca).
Przeciwnicy reguły uważają, że de facto jest ona atakiem na wolność religijną. A wolność religijną gwarantuje Amerykanom ich świeckie Pismo Święte – konstytucja. I tu zaczynają się dla Obamy schody. Bo zarzut, że jest on „wrogiem religii”, a w konsekwencji wrogiem wolności praktykowania religii, to w polityce amerykańskiej sprawa bardzo poważna.
W Izbie Reprezentantów jej spiker, republikanin, John Boehner, już rzuca na Obamę gromy. Zapowiada, że jeśli rząd nie wycofa się z reguły, to Izba i tak ją anuluje. To pogróżki bez pokrycia, bo w kontrolowanym na razie przez Demokratów Senacie, zgody na anulowanie reguły by nie było, lecz na użytek kampanii wyborczej atak Boehnera na Obamę rezonuje.
Co gorsza, te ataki rezonują także w środowiskach niekatolickich, nawet niechrześcijańskich, oraz w części tradycyjnego elektoratu demokratów. A to dlatego, że wielu Amerykanów szczerze nie podoba się ta interwencja państwa w sferę, którą jej przeciwnicy uważają za prywatną. Dlatego do ataków na Obamę sformowała się ad hoc koalicja bardzo różnych sił i grup obywatelskich.
Obama ma teraz twardy orzech do zgryzienia. Jeśli wycofa się z reguły (lub ją złagodzi), twardy liberalny elektorat uzna go za tchórza chodzącego na pasku biskupów katolickich (episkopat USA od 2010 r. toczy już wojnę z rządem o regułę). Jeśli nie ustąpi, umiarkowani katolicy mogą się od niego odwrócić, a większość katolików amerykańskich głosowała na Obamę.
Cóż , w roku wyborczym Obama nie ma już innego wyjścia jak kompromis. Tylko czy może to być jeszcze kompromis zdrowy?