Przekonywali, że poczyniono postępy na froncie, ale "kruche i odwracalne", więc trzeba pozostawić więcej żołnierzy. Żeby odnieść kolejne nietrwałe sukcesy? Trwałe odniesiono w Pakistanie - zginął ibn Laden i połowa przywództwa Al-Kaidy - ale to dzieło samolotów bezzałogowych i sił specjalnych.
W Waszyngtonie przeważyło przekonanie, że militarne zwycięstwo nad talibami nie jest możliwe. Jeżeli nie nastąpi kolejny atak terrorystyczny na skalę 9/11, można być pewnym, że zapowiedź wycofania 30 tys. wojsk do końca 2012 r. i zakończenia operacji do 2014 r. zostanie spełniona. Obama odchodzi od strategii tłumienia ruchu radykalnych islamistów zmasowanymi siłami, na rzecz tradycyjnej walki z terroryzmem, z użyciem wywiadu i komandosów. Trwają rozmowy z talibami, aby ich przekonać do zerwania z Al-Kaidą i przejścia na pokojowe metody.
To ryzykowna droga, gdyż talibowie mogą wykorzystać redukcję wojsk do ponownego umocnienia swych pozycji. Nadzieje, że po 2014 r. poradzi sobie z nimi skorumpowany rząd Karzaja i jego wojska, wydają się płonne. Dojdzie raczej do podziału kraju wzdłuż granic plemienno-etnicznych.
W Ameryce jednak bierze górę poczucie, że alternatywy nie ma. W sytuacji zadłużenia zbliżającego się do 80 procent PKB, kraju nie stać na dalszą wojnę kosztującą tylko w tym roku 120 miliardów dolarów. Wrogowie oskarżają Obamę, że przyspiesza wycofanie wojsk, aby zapewnić sobie reelekcję, ale zmęczenie wojną jest ponadpartyjne - republikańscy kandydaci na prezydenta też wzywają do jej zakończenia. Po co utrzymywać 100 tysięcy żołnierzy w Afganistanie, kiedy mogą być potrzebni w innych zapalnych punktach świata. A mosty trzeba odbudowywać w USA, nie w Kandaharze - brzmi hasło sezonu.