W tym duchu przebiegała cała kampania, nie było w niej miejsca na merytoryczną dyskusję o państwie, o gospodarce ani o polityce. Wynik Julii Tymoszenko, niespełna 3 proc. niższy od rywala, pokazuje, że podział na dwie Ukrainy jest taki sam jak przed pięcioma laty. A może nawet głębszy z powodu złej sytuacji ekonomicznej i jeszcze większego niż kiedyś rozwarstwienia społeczeństwa. Może tylko granice się rozmyły: nie jest to jedynie podział na pomarańczowy zachód i niebieski wschód, jak przed laty.
Janukowycz, tak jak kiedyś Wiktor Juszczenko, zapowiedział, że będzie prezydentem wszystkich Ukraińców, także tych rozczarowanych jego sukcesem. Ale głęboko podzielonym krajem nie będzie łatwo rządzić. Zwłaszcza że Ukraina musi reformować gospodarkę, a reformy dotkną obywateli. Janukowycz będzie musiał się zmierzyć ze sporym wyzwaniem.
Jednak głosy, że to już koniec niepodległej Ukrainy, są nieuprawnione. Oczywiście Janukowyczowi zależy na dobrych stosunkach z Rosją, ale dziś dobre stosunki z Moskwą nie są czymś krępującym, zabiegają o nie wszyscy, także Amerykanie. Julia też by o nie zabiegała, gdyby została prezydentem. Rosja z kolei ma swoje interesy, nie sprzeda gazu taniej Janukowyczowi. A oligarchowie popierający Janukowycza mają swoje zajęcia w Europie i tam będą ciągnąć Ukrainę, nie na wschód. Może tylko ten proces będzie przebiegać wolniej, bo i Brukseli, podobnie jak nam, mimo wszystko łatwiej się rozmawiało z Julią.
Tymoszenko z pewnością pójdzie do sądu, spróbuje podważyć wynik. A może wezwie ludzi na Majdan?
A od jutra rozpocznie się nowa kampania wyborcza, do parlamentu i na prezydenta. Julia jest twardym politykiem i zdecydowaną kobietą. Skoro postanowiła zostać prezydentem, to dopnie swego. Świat nie kończy się dziś, a przejście do opozycji doda jej tylko charyzmy i skrzydeł.