Po przegranej w wyborach prezydenckich Wiktor Juszczenko zapowiada, że nie zamierza odejść z polityki i będzie bronił wartości europejskich i demokratycznych przeciwko swym rywalom, którzy mają je gdzieś.
Na pożegnanie z urzędem i na dowód, że jest politykiem mocnych wartości, prezydent Juszczenko ogłosił w piątek 22 stycznia bohaterem Ukrainy Stepana Banderę, jednego z najważniejszych przywódców ukraińskich, więźnia politycznego II Rzeczpospolitej i III Rzeszy, zamordowanego przez KGB w 1959 r. w Monachium, gdzie ukrywał się po wojnie i skąd nadal działał na rzecz ukraińskiego ruchu narodowego.
Tytuł Bohatera Ukrainy ogłasza się w Dniu Jedności. Tym razem jednak do czego jak czego, ale nie jedności on się przysłuży. Przysłuży się za to niewygasłym mimo klęski politycznym ambicjom Juszczenki. Lecz tylko w oczach tej dość nielicznej mniejszości Ukraińców, którzy Banderze wszystko wybaczą, bo widzą w nim rzeczywiście bohatera i męczennika sprawy ukraińskiej.
Innych Ukraińców i obywateli Ukrainy, tych, którzy są dumni, że za czasów radzieckich oni sami lub ich bliscy walczyli w Armii Czerwonej przeciwko Hitlerowi, z którym Bandera usiłował kolaborować, włączenie go do ukraińskiego panteonu będzie zgrzytem, a może i skandalem.
Również Polacy, także ci żyjący na Ukrainie, nie mogą być zachwyceni. W polskiej pamięci Bandera zapisał się fatalnie, choć dziś jego wnuk, odbierając wyróżnienie z rąk Juszczenki, zaznaczył, że dziadek nie był nigdy przeciwko Polakom, lecz przeciw polityce państwa polskiego wobec Ukraińców i ich dążeń.
To prawda, że II RP i PRL popełniły ciężkie błędy w swej polityce wobec mniejszości ukraińskiej, ale to żadne usprawiedliwienie aktów terroru przed wojną, podczas i po niej, jakich dopuszczali się bojowcy ukraińscy przeciwko przedwojennym funkcjonariuszom Rzeczpospolitej i polskim cywilom na Wołyniu podczas wojny i ludności polskiej na południowym wschodzie kraju po wojnie.