Gdyby zorganizować konkurs na najbardziej soczystą trawę rosnącą wokół stadionów ubiegłorocznego Euro, bezapelacyjnie wygrałaby ta z parku kultury i wypoczynku im. Leninowskiego Komsomołu w Doniecku. Park sławi pierwszy radziecki okręt podwodny o napędzie atomowym i otacza Donbas Arenę, siedzibę Szachtara, mistrza Ukrainy i najlepszej drużyny wschodu kontynentu. Trawa jest tu pieczołowicie przycinana, a przed północną automat włącza podlewanie płoszące pary obściskujące się na okolicznych ławkach. Szachtar nie martwi się o pieniądze, utrzymuje go Rinat Achmetow, najbogatszy Ukrainiec. Zbudował stadion, płaci rachunki i dba, by bilety na mecze były w finansowym zasięgu fanów, z których wielu pracuje w należących do Achmetowa hutach i kopalniach. W przemysłowych miastach zagłębia węglowego wschodniej Ukrainy zanieczyszczone powietrze może i można kroić nożem, ale na osłodę zostaje rozrywka i sportowe sukcesy na europejskim poziomie.
Zupełnie inne nastroje panują wokół stadionu we Lwowie, tysiąc kilometrów na zachód od Doniecka. Arena Lwów kosztowała 2,9 mld hrywien (1,14 mld zł), pieniądze pochodziły w większości z publicznych źródeł. Podczas Euro rozegrano na niej trzy mecze grupowe, później jeszcze tylko ośmiokrotnie (w większości były to mecze klubowe) i teraz nie bardzo wiadomo do czego obiekt miałby się przydać. Mogłyby grać na nim lokalne Karpaty, razem z Szachtarem występujące w najwyższej klasie rozgrywek piłkarskich, jednak właściciel klubu nie porozumiał się z miastem i uznał, że nowy stadion nie tylko jest za drogi w utrzymaniu, ale jeszcze przynosi drużynie pecha. Tyle że gra na własnym, starym stadionie też na niewiele się Karpatom zdała. W zakończonym w maju sezonie zebrały ostre cięgi, przegrały 17 z 30 meczów, zremisowały 6 i zajęły ostatnie miejsce przed strefą spadkową.